Minister uratował umierającego w samolocie

Jarosław Pinkas, wiceminister zdrowia, nie przypuszczał, że wracając dreamlinerem z Nowego Jorku, niemal cały lot spędzi, ratując życie jednemu ze współpasażerów. Sytuacja była naprawdę trudna.

 

Wiceminister wracał w sobotę do kraju ze służbowej delegacji. W Nowym Jorku wziął udział w posiedzeniu Zgromadzenia ONZ dotyczącego epidemii AIDS. Lot zapowiadał się spokojnie, jednak po ok. 40 minutach, kiedy maszyna była nad Atlantykiem, doktor Pinkas usłyszał komunikat znany większości z nas z filmów: „Czy na pokładzie jest lekarz? Potrzebujemy lekarza!”. Wiceminister był jedynym medykiem na pokładzie, a jego pomoc była potrzebna mężczyźnie w wieku ok. 50 lat, który tracił przytomność. Pinkas, po latach pracy w Instytucie Kardiologii i jako asystent prof. Zbigniewa Religi ocenił z miejsca, że jest źle. – Zdiagnozowałem ciężki udar niedokrwienny – mówi nam. To był stan bezpośrednio zagrażający życiu, pacjent potrzebował natychmiastowej specjalistycznej pomocy. Doktor leciał wprawdzie jako urzędnik, w torbie miał laptopa, nie medyczne instrumenty, ale na szczęście w samolocie były dwie apteczki zgodne z normami międzynarodowymi. Jedna z nich „apteczka E” jest tylko dla lekarza lub pielęgniarki. Wiceminister miał więc potrzebne leki i przedmioty, m.in. wenflony i przyrządy do wlewów dożylnych. – Dzięki temu udało nam się dowieźć tego pasażera do Warszawy – mówi Pinkas. Z naszych informacji wynika, że wiceminister opiekował się pacjentem przez ponad sześć godzin. Kapitan uznał bowiem, że lepiej i bezpieczniej będzie kontynuować lot, niż wracać do Nowego Jorku.

Jarosław Pinkas spisał się na medal, ale wzbrania się, by robiono z niego bohatera. – Ratowanie życia jest obowiązkiem lekarza – mówi. – Podziękowania i uznanie należą się personelowi pokładowemu, m.in. szefowej pokładu pani Małgorzacie Lityńskiej, która dzielnie mi asystowała i jednocześnie opiekowała się innymi pasażerami – mówi nam wiceminister.

SE.PL

Więcej postów