Masywne kraty w oknie celi. Kilka metrów pod nią – wysoki mur zwieńczony kolczastym drutem. Opodal – wieżyczka ze strażnikiem. Do tego kamery monitoringu. I wszystko to na nic. Pod osłoną ciemności trzej groźni przestępcy, odsiadujący wyroki w Zakładzie Karnym nr 2 w Grudziądzu, sforsowali te zabezpieczenia z łatwością. Jak to było możliwe?
W tej niesamowitej historii na razie są tylko pytania bez odpowiedzi. Bo nikt nie umie racjonalnie wyjaśnić, dlaczego złoczyńcom udało się zrealizować tak brawurowy plan ucieczki. Nieoficjalnie wiadomo, że mieli w celi telefon komórkowy, piły i długi sznur. Skąd to wszystko wzięli? Czy narzędzia niezbędne do ucieczki dostarczył im ktoś z personelu więzienia? A może któryś z robotników remontujących jakiś czas temu więzienny mur?
– Żadnych szczegółów – ucina porucznik Marta Mazurska, rzecznik prasowy grudziądzkiego więzienia. Formalnie – dla dobra śledztwa. Ale ta sprawa to przecież wielka kompromitacja służby więziennej, więc nic dziwnego, że jej funkcjonariusze nie chcą udzielać informacji. W celi umieszczonej nad murem więzienia na wysokim piętrze siedzieli czterej więźniowie. W minioną sobotę po godzinie 20 uciekło trzech: Marcin Piechocki, Robert Böttcher i Bartosz Śmiśniewicz. Najpierw przepiłowali kraty i wyjęli je z okna, potem przerzucili za mur długą linę – aż na podwórko należące do urzędu gminy. Tam ktoś na nich czekał. Musiał naciągnąć linę, aby jego kompani mogli wydostać się na wolność.
Uciekinierzy to niebezpieczni ludzie. Böttcher to recydywista. Ma na sumieniu rozboje i pobicia. Na wolność miał wyjść w roku 2025, podobnie jak zamieszany w napady na banki Śmiśniewicz. Piechockiemu, skazanemu za wyłudzenia, pozostały do odsiadki niecałe dwa lata. Gdzie teraz są? Nie wiadomo. – Trwa za nimi pościg – lakonicznie informuje policja.
SE.PL
Przecie? chodz? na wolno?ci. Widz? Kopacz,Tuska ,Millera? Kiedy zwiali?