Polska – bufor czy flanka?

Dorn chce użyć narzędzi wojskowych, by wzmocnić polityczną rolę Polski w UE i NATO. Niestety, pomija zasadnicze fakty polityczne, źle rozpoznaje rzeczywistość, zaś realizacja jego propozycji działań politycznych sprowadzi Polskę na manowce.

 Ludwik Dorn napisał problemowy tekst o kwestiach bezpieczeństwa. („Polska: bufor czy flanka”,” Gazeta Wyborcza”, 21 kwietnia). Rzadki to ptak w lesie polskiej polityki, bo niewielu polityków stać na podobne rozważania.

Były marszałek Sejmu chce, by Polska już teraz zaczęła przygotowania do szczytu NATO (wrzesień 2016 r.), którego będziemy gospodarzami, i załatwiła trzy rzeczy:

1. odstąpienie przez NATO od rzekomego zobowiązania względem Rosji, że Sojusz nie umieści w Polsce instalacji wojskowych i sił zbrojnych;

2. umiejscowienie stałych baz NATO w Polsce;

3. rozpoczęcie rozmowy o warunkowym dostępie Polski do amerykańskiej taktycznej broni jądrowej. Dzięki temu mamy awansować do rangi członka NATO pierwszej kategorii i nie będziemy „zdegradowani” do roli państwa buforowego.

Postulatów trudno nie poprzeć, choć o broni jądrowej niech rozmawiają specjaliści. Ufam, że w tej materii Amerykanie działają rozsądnie: nie ulegają jądrowemu szantażowi Putina, przygotowali reakcję na wypadek użycia atomu przez Rosję i robią wszystko, by do tego nie dopuścić.

Dorn przyznaje, że w porównaniu z sytuacją sprzed półtora roku Sojusz podjął „decyzje i działania imponujące”. Na granicy z Rosją, Białorusią i Ukrainą (wliczając w to Morze Czarne, Bałtyckie i Północne) pojawili się żołnierze amerykańscy i pozostałych sojuszników. A zatem w przypadku agresji na swoich członków NATO zrealizuje art. 5 traktatu waszyngtońskiego.

Według Dorna to mało, bo tzw. szpica i rotacyjna obecność sił NATO w naszym regionie będzie trwać do końca 2015 r. „Co będzie dalej, nie wiemy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć”. Sądzę, że trochę przewidzieć możemy. Jeśli do tego czasu nie nastąpi pełna realizacja porozumienia mińskiego o pokoju w Donbasie (wycofanie wojsk rosyjskich, zamknięcie granicy, wybory samorządowe), to wówczas siły Sojuszu w naszym regionie pozostaną na stałe.

Kluczowe państwa Zachodu coraz mniej zważają na „wrażliwość Rosji”. Putin przyznał, że w czasie aneksji Krymu zagroził użyciem broni jądrowej, gdyby Zachód zamierzał mu w tym przeszkodzić. I straszy atomem w dalszym ciągu. A ponadto wspiera rebelie na Bliskim Wschodzie i wysyła spadochroniarzy do Arktyki.

Rosja rzuciła globalne wyzwanie Zachodowi i Zachód je podjął. Zaprowadzono sankcje, NATO odnawia potencjał odstraszania i Amerykanie dogadali się z Saudyjczykami nt. obniżenia ceny na ropę naftową. Realizacja doktryny powstrzymywania niemal żywcem wzięta z lat 80. XX w. I tym dzisiejsza sytuacja różni się od tej z 2008 r., gdy Zachód pogodził się w istocie z oderwaniem od Gruzji Abchazji i Osetii Południowej.

Dorn chce użyć narzędzi wojskowych, by wzmocnić polityczną rolę Polski w UE i NATO. Niestety, pomija zasadnicze fakty polityczne, źle rozpoznaje otaczającą nas rzeczywistość, zaś realizacja jego propozycji działań politycznych sprowadzi politykę polską na manowce.

Jedna uwaga na temat historii, choć w wywodzie Dorna przeszłość zajmuje wiele miejsca. Nasza „nadwyżkowa” pozycja w polityce międzynarodowej w latach 2003-08 nie wynikała jedynie z twardego stanięcia u boku USA w „koalicji chętnych” w Iraku. W 2004 r. wybuchła na Ukrainie pomarańczowa rewolucja, w której pokojowym przebiegu Polska miała zasadniczy udział.

Mediował wówczas nie tylko Aleksander Kwaśniewski, lecz również Javier Solana. UE sama się zdumiała skutecznością okrągłego stołu („polskiego patentu”) w rozwiązywaniu kryzysów politycznych i społecznych. Lepszy dowód na „miękką siłę” Unii trudno było znaleźć. Teraz jednak decyduje „siła twarda”, co w polskim myśleniu o Wschodzie powinno wprowadzić zasadniczą korektę. Tego jednak w wywodzie Dorna nie ma.

Dorn uznaje za złą politykę Donalda Tuska sprzed roku, gdy żądał wprowadzenia ostrzejszych sankcji wobec Rosji („na pół kroku przed USA, na krok przed UE”). Według niego mieliśmy ponieść tego koszty, bo nie ma nas w tzw. formacie normandzkim i załamała się współpraca w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Teraz więc musimy zrezygnować z „nieuznawanego przywództwa” w zaostrzeniu sankcji. Tyle Dorn.

Autor mija się z faktami. Decyzje w sprawie sankcji podejmowane są w gronie grupy G7, a rolą jej europejskich członków jest przekonanie do nich pozostałych członków UE. Stanowisko Polski różni się od partnerów z Grupy Wyszehradzkiej, bo my jesteśmy za przedłużeniem sankcji i ich ewentualnym zaostrzeniem, gdy Rosja nie wykona porozumienia z Mińska (na co się zanosi), bo dyktuje to nam elementarny interes własny. Węgrzy, Czesi i Słowacy uważają, że mogą coś ugrać, bo ich chata nieco z kraja. Puszczają oko do własnych wyborców i Rosji, choć ostatecznie godzą się na sankcje i karnie trwają w europejskim szeregu. Jak dotąd.

Dorn nazywa Niemcy „uczciwym maklerem”, który „pośredniczy w wypracowaniu kompromisu, samemu nie ponosząc kosztów”. Na pewno nie w przypadku polityki powstrzymywania agresji rosyjskiej na Ukrainie. Niemcy płacą za sankcje przeciwko Rosji najwięcej w UE, lecz to Angela Merkel popiera ich utrzymanie i zaostrzenie, gdyby Putin poszedł dalej.

Na „niemieckim maklerstwie” Dorn zbudował własną koncepcję swoistej wymiany: my dajemy zgodę Niemcom na status „państwa ramowego” w NATO, oni nam na realizację wymienionych na wstępie postulatów. A jak handlu nie będzie, to Niemcy „mogą liczyć na cichy efektywny sabotaż” Polski.

Oto formuła na wyprowadzenie naszej polityki ze sfery realnej: na złość Niemcom gotowi jesteśmy odmrozić sobie uszy.

Dorn deprecjonuje rolę państw nadbałtyckich w polityce polskiej i nie dostrzega zmienionej sytuacji na całej wschodniej flance Sojuszu. NATO w Polsce, Rumunii, Bułgarii i państwach bałtyckich rozmieściło punkty dowódcze szpicy. W szóstkę zatem, wraz z państwami nordyckimi, stanowimy jedną całość. A to powinno wprowadzić korektę do pojęcia „nasz region”. Dziś to mniej Grupa Wyszehradzka, a bardziej wymienione państwa. Polska zatem nie stoi przed wyborem: natowski bufor lub flanka. Wespół z wymienionymi krajami już jesteśmy natowską flanką wschodnią.

Były marszałek zbudował swoją konstrukcję na przekonaniu, że Rosja włączy Ukrainę do swojego imperium. „Ma ona narzędzia, aby doprowadzić całą Ukrainę do stanu państwa upadłego”. Stąd rozwiązanie „milcząco akceptowalne” to „zmiana statusu państwa upadłego w państwo zależne od Rosji, ale minimalnie stabilne”. To zła diagnoza.

Tymczasem nawet prezydent Francji nie uważa, by Zachód dla powstrzymania Putina był gotów oddać Ukrainę.

Posiłkująca się argumentem Dorna, że Ukraina jest stracona, Polska przyznałaby absolutnie decydującą rolę w polityce międzynarodowej.

Dobrze, że Dorn rozpoczął dyskusję o sposobie przygotowania się Polski do szczytu NATO w Warszawie, polityka polska nie powinna jednak podążać tropem jego myślenia.

Mirosław Czech

Więcej postów