
Rzuciły pracę w szkole, bo miały dość „dziadowania”. Jedna została instruktorką jazdy, a druga analityczką. – Praca nauczyciela to takie cerowanie życia jak dziurawej skarpetki. Stwierdziłam, że to pieprzę – mówi w tokfm pl Katarzyna Najder.
- Prawie połowowa młodych nauczycieli w Warszawie zastanawia się nad zmianą zawodu. Niedługo po studiach zrobiły to Dorota i Katarzyna, które w tokfm.pl opowiedziały swoje historie;
- Katarzyna na początku nauczycielskiej drogi uświadomiła sobie, że jako singielka w Krakowie nigdy nie utrzyma się ze swojej pracy. „Że już na początku muszę zrezygnować z finansowych aspiracji i de facto ślubować ubóstwo. Bo pójście do szkoły, to jak wstąpienie do klasztoru. Nie chciałam w nim zostać. Zrzuciłam habit” – stwierdza matematyczka;
- Dorota przestała czytać z uczniami „Hamleta” i została instruktorką jazdy. Jak mówi, zaczęła uczyć „kładzenia stóp na pedałach w odpowiedniej kolejności”. Dla jej matki to upadek, a dla samej Doroty awans.
Dorota Orlińska rzuciła pracę w szkole, zanim na dobre ją zaczęła. Dalej uczy, ale już nie języka polskiego, tylko… kręcenia kółkiem. – Jako instruktorka jazdy zarabiam ok. 1,5 tys. zł więcej, niż gdy byłam początkującą nauczycielką i dostawałam piątkę brutto (3,7 tys. zł na rękę). Te 1,5 tys. zł to różnica między dziadowaniem a życiem. Tę granicę przekracza dopiero nauczyciel dyplomowany po 20 latach w zawodzie, który wyrabia 5,2 tys. zł netto. Ale wtedy już uderza głową w płacowy sufit i nic więcej go nie czeka. Ja ten sufit podnoszę na wstępie. Oprócz jazdy na „elce” przygotowuję się z mężem do otwarcia własnej agencji ubezpieczeniowej – mówi 28-latka.
Z pokoju nauczycielskiego ewakuowała się również Katarzyna Najder. Już w pierwszym roku uczenia uświadomiła sobie, że jako singielka w Krakowie nigdy nie utrzyma się ze swojej pracy. – Stało się dla mnie jasne, że będę mogła co najwyżej przetrwać, a nie żyć samodzielnie i godnie. Że już nigdy nie będzie mnie stać na kredyt mieszkaniowy i długo nie wynajmę nawet kawalerki. Że już na początku muszę zrezygnować z finansowych aspiracji i de facto ślubować ubóstwo. Bo pójście do szkoły to jak wstąpienie do klasztoru. Nie chciałam w nim zostać. Zrzuciłam habit – stwierdza 27-latka matematyczka.
Chętnych do porzucenia „klasztoru” jest coraz więcej. Jak czytamy w Raporcie SOS dla Edukacji, „wśród warszawskich nauczycieli o stażu pracy do 5 lat – połowa (49,2 proc.) rozważa zmianę zawodu”. W dodatku dramatycznie mało osób chce w ogóle zakładać ten szkolny „habit”. O ile w 2011 roku wydziały pedagogiczne wybierało 11 proc. studentów, to w 2023 roku robiło to już zaledwie 4,7 proc. Dlatego „37 proc. polskich nauczycieli to osoby w wieku 50 lat i starsze. Udział najmłodszych nauczycieli (w wieku poniżej 30 lat) spadł z 9 proc. w 2013 roku do zaledwie 4% w 2022 roku i jest to jeden z najniższych wyników w Unii Europejskiej (średnia dla krajów UE wyniosła 9 proc.)” – wyliczono w raporcie.
– Polska szkoła przechodzi na emeryturę. Dlatego to nie miejsce dla mnie, bo dopiero zaczynam życie zawodowe – mówi Dorota Orlińska.
Wstydliwe kulisy pracy nauczyciela. „Cerowanie życia jak dziurawej skarpetki”
Katarzyna Najder pracuje dziś jako analityczka w międzynarodowej korporacji. Zarabia prawie 8 tys. brutto, ale to dopiero początek. – Przez 5 lat studiowałam matematykę i nie zmarnowałam tego czasu, bo potem już tylko lekko się dokształciłam i znalazłam nową robotę. Natomiast przewaliłam ten czas na myślenie o szkole, a to ślepy zaułek – przyznaje była nauczycielka.
Od początku wiedziała, że nigdy w tej pracy nie będzie zarabiała dobrze. Ale tłumaczyła sobie: „Ponad pół miliona osób w Polsce wykonuje ten zawód i jakoś sobie radzi. Widocznie tylko podstawowe wynagrodzenie jest słabe. Pewnie wystarczy, że dyrektor szkoły da lekcje ponad pensum i z Karty Nauczyciela zaczną sypać się dodatki stażowe, a będzie można godnie żyć”.
– Ta teoria mydli oczy studentom i społeczeństwu. Dlatego, gdy polityk chce zamknąć usta „roszczeniowym” nauczycielom, to mówi, że zarabiają już dychę, a ludzie w to wierzą i odpalają nagonkę. A prawda jest taka, że do takich pieniędzy nauczyciel może dojść na dwóch etatach i po długich latach pracy w zawodzie, gdy osiąga maks dodatku stażowego. Jak sprzątaczka się uprze, to też tyle wyciągnie. Pewnie każdy tyle może mieć, jeśli nie liczy się z życiem – tłumaczy moja rozmówczyni.
Gdy już trafiła do pokoju nauczycielskiego, zobaczyła, jak to działa w praktyce. Jedna z jej starszych koleżanek miała bogatszego męża, a druga mieszkała z matką. Same by sobie nie poradziły. – Ktoś miał dach nad głową tylko dlatego, że dostał dom po rodzicach, a inny marnował godziny na dojazd z małej miejscowości, bo jedynie tam mógł wynająć kawalerkę. Do tego oczywiście korepetycje, nadgodziny i ciągłe szkolenia, żeby dostać te kilka stów więcej. To takie cerowanie życia jak dziurawej skarpetki. Stwierdziłam, że pieprzę to- opowiada Katarzyna Najder.
Polonistka na „elce”. „Uczę, jak kłaść stopy na pedałach w odpowiedniej kolejności”
Dorota Orlińska wypuściła igłę do cerowania skarpety podczas rodzinnej kolacji. To wtedy szwagier zaproponował jej pracę w swojej szkole jazdy. Powiedział, że coraz więcej kursantek domaga się instruktorek, a tych rzetelnych na rynku brakuje.
– Lekarki, prawniczki i panie profesor z uniwersytetów już coraz rzadziej chcą jeździć z mężczyznami. Po pierwsze za duże ryzyko, że trafią na jakiegoś Zbyszka, który zasypie ich seksistowskimi żarcikami. A po drugie: to właśnie przez facetów jeszcze samodzielnie nie jeżdżą. Ojcowie, mężowie i synowie latami im wmawiają, że są beznadziejnymi przypadkami za kółkiem i same zaczynają w to wierzyć. Więc gdy już się przełamują i wsiadają za kółko, nie chcą uczyć się od mężczyzn – tłumaczy była polonistka.
Nie od razu, ale w końcu przyjęła propozycję szwagra, zrobiła kurs instruktorski i dostała uprawnienia. Jak to określa, dziś uczy „kładzenia stóp na pedałach w odpowiedniej kolejności”. – Mówię tak, bo to nie jest żadna rocket science. Faceci zwykle tak przedstawiają kobietom prowadzenie auta, by udowodnić, że tylko oni mogą to ogarnąć. A zazwyczaj wygląda to tak: „Wsiądę za kółko, mimo że nie do końca znam przepisy albo je zapomniałem. Swoją niewiedzę przykryję pewnością siebie, ryzykanctwem i paplaniną o technice jazdy. Oczywiście, jej nie mam, ale w razie wątpliwości wiem, co zrobić. Wcisnąć klakson albo gaz do dechy. Stara dobra agresja drogowa lekiem na wszystko” – ironizuje.
Lubi uczyć jazdy samochodem, jak kiedyś analizować „Hamleta”. To ostatnie robiła tylko dla grupki zaciekawionych uczniów, bo dla reszty to był przykry obowiązek. Teraz tą zainteresowaną gromadką są kursantki. – Wesprzyj je za kółkiem, a urosną i resztę już same sobie ogarną. Gdy czegoś nie wiedzą, pytają. Czasem wiele razy, żeby mieć pewność, że rozumieją. Wtedy obniżają sobie poziom stresu i strachu, przez co nabierają pewności siebie i koncentracji. To jest fascynujące i uwielbiam w tym uczestniczyć – podkreśla.
A kursanci? Według mojej rozmówczyni to zazwyczaj odpowiednicy jej dawnych uczniów, którzy ziewali przy „Hamlecie”. – Tu nie ma żadnej dydaktycznej przygody. Niektórzy z nich, jak czują stres, to często mają tylko jedno narzędzie do jego rozładowania: rzucenie wiązanki „kur…w” przez okno – opowiada ze śmiechem była polonistka.
„Szkoła gasi człowieka jak papierosa”. Entuzjazm trzeba trzymać od niej daleko
Dla jej matki przejście z pokoju nauczycielskiego do „elki” to upadek. Dla samej Doroty to awans. – Zrobiłam rewolucję w swoim życiu i wygrałam. Nowa robota mnie cieszy, daje niezależność finansową i pozwala otwierać w głowie nowe plany o firmie. A „Hamleta” zawsze mogę poczytać w domu – mówi.
Jednak w pierwszych tygodniach tej rewolucji ryczała. Musiała przyznać przed sobą, że pięć lat studiów poszło na marne. – Tym bardziej, że długo pompowałam marzenia o tym, jak dobre i fajne rzeczy będę robiła pod tablicą. Nakręcałam się w entuzjazmie i zapomniałam, jak daleko trzeba go trzymać od szkoły. Bo inaczej szybko zgaśnie. Jasne, że niektórzy uczniowie i nauczyciele zachowują go w sobie i dzięki niemu się rozwijają. Ale to tylko wyłomy w systemie. Na ogół szkoła gasi człowieka jak papierosa. Już po pierwszych kilku miesiącach swojej wymarzonej pracy, myślałam, że zmarnowałam sobie życie. Uświadomiłam sobie, że czeka mnie to, co większość moich starszych koleżanek: wypalenie, zmęczenie i rozgoryczenie. Musiałam uciec – opisuje.
Katarzyna Najder obrazuje to cytatami, które zapamiętała z pokoju nauczycielskiego: „Chcesz mówić uczniom o AI? Daj sobie spokój, musiałabyś wyjść poza podstawę programową, a nawet na nią czasu brakuje”, „Oszczędzaj siły na dyżury, zadania dyrektorskie i spotkania z rodzicami. Tutaj pańszczyzny jest tyle, że samobójstwem byłoby coś sobie dokładać”; „Dobrze chcesz, ale popracujesz parę lat i inną piosenkę zaczniesz śpiewać”; „Zawsze to samo: dlaczego wy, młodzi, zawsze zaczynacie od walenia głową w mur?”.
– To są teksty wygaszające młodość, zapał, kreatywność. Słyszałam je od starszych nauczycieli, którzy musieli wybrać strategię przetrwania. Bombardują nimi też uczniowie: „A dlaczego nas pani męczy, skoro tego nie będzie na maturze?”. Gaszą również rodzice: „Czy pani może skupić się na tym, co jej napisano w podstawie? Od rozwijania pasji u dziecka jestem ja. Jeśli tak dalej będzie pani wydziwiać, to mój syn nie zda egzaminów” – przytacza.
W jej ocenie system oświaty jest znienawidzony przez nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Mało kto wierzy, że przygotowuje młodych do życia. – Ale jak przychodzi co do czego, to prawie nikt go nie chce zmieniać. Wszyscy bronią go jak głodny ostatniej kromki chleba. W tym molochu nie czułam się potrzebna. Moi rodzice mówili, że za szybko się poddaję. Bo mogę walczyć, szukać dla siebie odpowiedniej szkoły, robić swoje wbrew innym. Co ciekawe, nie słyszałam tego od nauczycielek. One wiedziały, że nie warto spalać się dla molocha – podkreśla Katarzyna Najder.
Polacy poważają nauczycieli? Była matematyczka wybucha śmiechem
Większość Polek i Polaków (58 proc.) poważa zawód nauczyciela – wynika z badań SW Research z 2024 roku. Jednak w sondażu CBOS tylko 5 proc. rodziców wskazało, że marzy, by ich dzieci pracowały przy tablicy.
– Pierwszy wynik budzi we mnie śmiech, a ten drugi pokazuje rzeczywistość, którą poznałam – mówi Katarzyna Najder. – Większość rodziców nie ufało mi jako przedstawicielce upadłego i żałośnie wynagradzanego zawodu. Byłam panią z kluczem do otwierania drzwi z tabliczką „matura” i „egzaminy na studia”. Miałam nauczyć ich dzieci, jak zdobywać punkty na testach. Nie chodziło nawet o wiedzę i rozumienie, tylko o techniczną umiejętność zaliczania egzaminów. Bo to w molochu otwiera drogę do przyszłości. Ich zdaniem na reszcie się nie znałam, mimo że miałam przygotowanie pedagogiczne – dodaje matematyczka.
Znowu rzuca garść cytatów, tym razem z rodziców uczniów. Padały, gdy próbowała ich uczulać na to, że ich dzieci mają np. problemy z koncentracją i spadkami nastroju: „Jak pani będzie miała swoje dzieci, to je sobie wychowa. Moje proszę przygotować do matury”, „Kim pani jest, żeby mnie pouczać? Pani ma tylko nauczyć liczyć mojego syna. Ja już wiem, co dla niego dobre, bo jestem matką”, „Pani jest za młoda, żeby coś wiedziała o życiu”.
– Podczas rozmów z rodzicami stawałam się nikim – wyznaje z kolei Dorota Orlińska. – W badaniach społecznych ludzie mogą poważać ten zawód, ale w ich odczuciu to dno. Nawet nie bardzo się temu dziwię, bo politycy bardzo się napracowali, żeby zohydzić nauczycieli – podkreśla moja rozmówczyni.
Barbara Nowacka zapowiada wielką reformę. „Moloch ją zgasi”
Orlińska ma na myśli przede wszystkim Przemysława Czarnka, ministra edukacji w rządzie PiS. – Za jego „panowania” polityka na całego weszła do szkół i jeszcze bardziej podzieliła nauczycieli. Niektórzy robili polityczne coming outy i potępiali „kolorowe dewiacje”. Sama padłam tego ofiarą, gdy uczniowie zapytali mnie, którzy pisarze byli nieheteronormatywni, a ja zrobiłam o tym zajęcia. W pokoju nauczycielskim potem słyszałam: „A ty co, do LGBT się zapisałaś? Trzymaj to z daleka od szkoły”. Młodsi z nas, gdy tego słuchali, gaśli – mówi była polonistka i dodaje, że Czarnek odszedł, ale politycznie „wyotuowani” belfrzy zostali.
– Bardzo źle się stało, że ta grupa zawodowa jeszcze bardziej się podzieliła. Bo już bez polityki była niejednorodna, np. pod względem wieku i stopnia otwartości na zmiany. A teraz jest jeszcze bardziej skłócona i tym potwornie zmęczona – dodaje Katarzyna Najder.
Gdy więc teraz słyszy, że Ministerstwo Edukacji planuje w przyszłym roku zacząć wielką reformę szkolnictwa, to jest pewna, że „moloch ją zgasi tekstem”: „Nie da się”. – Ja bym to czytała tak: „My już nie mamy siły na żadne zmiany”. Nie mają, bo są zmęczeni ciągłymi zmianami, które nic nie poprawiają. Ale też ciosami, jakie przyjmują bez końca. Też na to nie miałam siły – podsumowuje moja rozmówczyni.
Źródło: tokfm.pl
Dodaj komentarz