Co jakiś czas nad Wisłą odżywają nadzieje na to, że rząd Polski zostanie dopuszczony do udziału w elitarnej grupie G20. Spekulacje te podbudowuje się narracją o sile polskiej gospodarki.
Od kilku dni w polskich mediach pojawiają się spekulacje, jakoby nasz kraj miał dołączyć do G20, czyli nieoficjalnego rządu światowego. Dyskusję zapoczątkował artykuł Rafała Hirscha. Dziennikarz na podstawie prognoz Międzynarodowego Funduszu walutowego i bieżącego kursu dolara do złotego wyliczył, że w 2024 roku Polska stanie się 20. największą gospodarką świata. Ma to wynikać z dramatycznego osłabienia się tureckiej liry i równoczesnego umocnienia złotego w 2023 roku. Czy w takim razie awans do G20 mamy już zapewniony?
Czym jest G20? (i czym nie jest)
G20 – czy też Grupa 20 – stanowi forum dyskusyjne, na którym corocznie spotykają się polityczni liderzy (tj. prezydenci, premierzy, ministrowie finansów i szefowie banków centralnych) 19 krajów świata i ponadto przedstawiciel Unii Europejskiej oraz Unii Afrykańskiej. Zwyczajowo mówi się, że G20 złożona jest z pierwszej dwudziestki krajów o największym produkcje krajowym brutto, czyli mówiąc w skrócie: 20 największych gospodarek świata.
Ale to nie jest prawda! Aby wyłapać różnice, wystarczy zestawić tabelę państw uszeregowanych po nominalnym PKB wyrażonym w dolarze amerykańskim z listą członków G20. W G20 nie znajdziemy przedstawiciela Hiszpanii (15. gospodarka świata w 2022 r. według danych Banku Światowego), Holandii (18.) czy Szwajcarii (20.). Są tam za to takie kraje jak Argentyna (pozycja 22., a więc tuż za Polską!) czy Republika Południowej Afryki (miejsce 37., tuż przed Filipinami czy… Danią). Choćby z tego zestawienia widać, że posiadanie PKB z pierwszej dwudziestki nie gwarancje miejsca w tym nieformalnym rządzie światowym.
G20 została założona w roku 1999. I przez pierwsze 10 lat swego istnienia mało kogo obchodziła. Wszystko zmieniło się po wybuchu Wielkiego Kryzysu Finansowego (2007-09). Szczyt G20 w roku 2009 był przełomowy, gdyż forum to zdetronizowało grupę G7 (czy też później G7+Rosja). Co ciekawe, już wtedy w polskiej prasie pojawiły się głosy, że na szczycie G20 znajdzie się miejsce dla przedstawiciela Polski. Ponoć takie zadanie otrzymała polska dyplomacja, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło i decyzje w sprawie nowego światowego ładu zapadały bez udziału Polaków. Jak zwykle zresztą.
Później temat Polski w G20 wracał jeszcze kilkukrotnie. – Polski rząd nie zrezygnował z aspiracji o członkostwo w G20, jednak przystąpienie do grupy jest możliwe tylko w wyniku naturalnego procesu, polegającego na systematycznym wzmacnianiu siły polskiego głosu zarówno na forum unijnym, jak i również w świecie – oświadczenie tej treści wydał polski MSZ w czerwcu 2012 roku. Najwyraźniej współorganizacja piłkarskich mistrzostw Europy nie wystarczyła, aby dostać się na światowe salony. Nie udało się wtedy wypchnąć z G20 ani Argentyny, ani RPA.
Tak samo jak dwa lata później, gdy Ernst & Young przedstawił wyniki badań nad składem G20. Wyszło z niego, że Polska powinna się znaleźć w „optymalnym” składzie G20. No cóż, nie znalazła się. O szansach na taki awans niemal 10 lat temu na łamach Bankier.pl pisał Michał Żuławiński w tekście o wiecznie aktualnym tytule: „Kiedy Polska wejdzie do G20?”. Tekst pozostaje na czasie, mimo że w marcu 2017 ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki uczestniczył w spotkaniu ministrów finansów w Baden-Baden jako pierwszy polski przedstawiciel na tym szczycie w historii.
Jak Polska rośnie w siłę
Wielkość polskiej gospodarki mierzonej nominalnym PKB w USD (przeliczonym po kursie rynkowym, a nie w parytecie siły nabywczej) od dekady pozwala nam zajmować miejsce na początku trzeciej dziesiątki światowego rankingu. Według szacunków Banku Światowego w 2022 roku znaleźliśmy się na 21. miejscu z PKB wynoszącym 688,2 mld dolarów. Wyraźnie przed Argentyną (632,8 mld USD – zresztą nie wiadomo, po jakim kursie dolara przeliczać argentyński PKB) oraz Szwecją (586 mld USD), Norwegią (579 mld USD) i Belgią (578,6 mld USD). I zarazem dość daleko za Szwajcarią (807,7 mld USD) i Turcją (906 mld USD), o Holandii (991,1 mld USD) nawet nie wspominając.
Podobnie sytuacja wygląda, jeśli jako punkt odniesienia weźmiemy prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego za rok 2023. W tym ujęciu także zajmujemy 21. lokatę, wyraźnie wyprzedzając Tajwan (oraz o kilka długości dystansując m.in. Argentynę, Belgię czy Szwecję), ale wciąż tracąc spory dystans do Szwajcarii i jeszcze większy do Arabii Saudyjskiej.
To wszystko nie zmienia faktu, że jako kraj zamieszały przez niespełna 40 milionów ludzi (liczymy z Ukraińcami i innymi emigrantami, ale bez przynajmniej miliona Polaków na stałe rezydującymi na Zachodzie) i budując gospodarkę rynkową praktycznie od zera w roku 1988, odnieśliśmy niesamowity sukces. W 35 lat z gospodarczego niebytu do progu światowej ekstraklasy – to niemałe osiągnięcie wypracowane za życia jednego pokolenia.
Warto też wiedzieć, o czym tak naprawdę mówimy. Nikt jeszcze nie skonstruował idealnego wskaźnika mierzącego siłę, znaczenie i wielkość krajowej gospodarki. To, czym się posługujemy, jest bardzo ułomne. Produkt krajowy brutto obejmuje tylko dobra finalne, abstrahując od znaczenia danego kraju w światowym handlu czy systemie finansowym. Nie widzimy w nim też struktury gospodarki czy poziomu jej rozwoju technologicznego. PKB nie pokazuje też zamożności jego mieszkańców – relatywnie uboga Indonezja dzięki ogromnej populacji (275,8 mln) pod względem nominalnego PKB wyprzedza większość państw Europy.
Po drugie, porównywany tu wskaźnik jest bardzo wrażliwy na zmiany cen w gospodarce oraz na kurs dolara. Ekonomiści i media zwykle patrzą na realny wzrost PKB. A tu bierzemy pod uwagę wartość nominalną, która bardzo szybko rośnie w czasach wysokiej inflacji. Drugim bardzo zmiennym czynnikiem jest kurs dolara wyrażony w krajowej walucie. W roku 2022 złoty był rekordowo słaby względem USD. Teraz jest wyraźnie mocniejszy. Mamy więc nieco paradoksalną sytuację, że w 2023 roku praktycznie zerowemu realnemu wzrostowi polskiego PKB towarzyszyć będzie bardzo wysoki wzrost nominalny w ujęciu dolarowym. Za rok sytuacja może się odwrócić: realne tempo wzrostu gospodarczego przyspieszy, ale PKB w ujęciu dolarowym zwiększy się mniej niż w tym roku.
G20? A po co nam to?
Tylko czy prestiż przynależności do G20 jest nam do czegokolwiek potrzebny? Niemal z pewnością nigdy nie przeskoczymy gigantów takich jak USA, Chiny, Indie czy Brazylia. To samo tyczy się gospodarczych tytanów (Niemcy, Japonia), dużych mocarstw atomowych z kolonialną przeszłością (Francja, Wielka Brytania), czy państw stanowiących punkt odniesienia dla swojego kontynentu (RPA, Australia) lub regionu (Turcja, Rosja). W kolejnych dekadach będą nas gonić (i zapewne też przeganiać) ludne, ale dziś ubogie kraje „Południa”: Pakistan (236 mln mieszkańców!), Nigeria (218,54 mln), Filipiny (111,6 mln) czy Wietnam (prawie 100 mln).
Polska już kiedyś była gospodarczą i militarną potęgą. Nie skończyło się to dla nas najlepiej. Na kij nam „mocarstwowa” pozycja, nawet jeśli byśmy mieli środki na jej utrzymanie? Czy przeciętny Hindus albo Rosjanin ma coś z tego, że jego kraj należy do G20? Tym bardziej że Polska w skali świata jest krajem stosunkowo małym i kurczącym się pod względem demograficznym.
Osobiście wolałbym żyć w kraju pozbawionym znaczenia międzynarodowego, ale w którym ludzie są wolni, żyją dostatnio i nie muszą martwić się o konsekwencje „koncertu mocarstw”. Istnieje wiele małych, bogatych i bezpiecznych państw, których rządy nie mają większego wpływu na światową politykę. Można tu wspomnieć choćby Szwajcarię, Irlandię, Danię czy Austrię. Może więc w tym stuleciu mocarstwowe rozgrywki pozostawmy innym, a sami skupmy się na sobie i swoich sprawach.
Źródło: bankier.pl