Jest gorzej niż źle. Polskie górnictwo może nie dociągnąć do daty granicznej

Niezależny dziennik polityczny

Górnictwo może nie dotrwać do określonego w umowie społecznej terminu działalności, czyli 2049 roku, ostrzega w rozmowie z WNP PL Jarosław Zagórowski, były prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Wśród przyczyn wylicza m.in. brak inwestycji i złe zarządzanie górniczymi spółkami.

  • – Według danych, do których jestem w stanie dotrzeć, polskie górnictwo jest w dużo gorszej sytuacji, niż nam się wszystkim wydaje – mówi w rozmowie z WNP PL Jarosław Zagórowski, były prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej. 
  • Zagórski obawia się, że kopalnie nie będą w stanie utrzymać wielkość wydobycia, jaka potrzebna jest polskiej gospodarce. – To głównie efekt destrukcyjnego zarządzania przez nominatów polityczno-związkowych – dodaje.
  • – Umowa społeczna zdezaktualizowała się, a górnictwo może nie dotrwać do określonego w niej terminu działalności, czyli 2049 r. – uważa były prezes JSW. 

Kto i w jaki sposób powinien zarządzać polskim górnictwem?

Jarosław Zagórowski, były prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej: – To właściwie kwestia szersza, bo dotyczy nie tylko tego, jak będzie zarządzane polskie górnictwo, ale generalnie polska gospodarka. Mówiąc o górnictwie, nie możemy go przecież odcinać od reszty gospodarki.

Górnictwo jest ważną częścią polskiej gospodarki i powinno pracować na jej potrzeby, zwłaszcza energetyki – jeśli mówimy o węglu energetycznym – lub na potrzeby przemysłu stalowego, gdy mówimy o węglu koksowym.

Ważniejsza jest jakość zarządzania. Ostatnie lata pokazały, że mamy do czynienia po prostu z kompromitacją zarządzania przemysłem i firmami pod nadzorem Skarbu Państwa.

Dla mnie najbliższym przykładem jest Jastrzębska Spółka Węglowa, która przez ostatnie 8 lat nie rozwinęła się, nie powiększyła swojego stanu posiadania, wręcz zmarnowała okazję. Nie wykorzystała przecież środków, które dał rynek poprzez wydłużenie łańcucha produktowego, być może po hutnictwo.

Ani inwestycje, ani rozwój, czyli spółki nastawione jedynie na trwanie

Kolejnym przykładem jest KGHM. Od wielu lat w tej perle naszej gospodarki nic się nie dzieje. Ostatnie odważne decyzje i inwestycje były jeszcze za czasów prezesa Herberta Wirtha (był prezesem KGHM od 2009 do 2016 r. – przyp. red.), który odważył się przejąć aktywa zagraniczne. Od tego czasu tak ważna firma, jaką jest KGHM, nie zrobiła kroku do przodu z inwestycjami i rozwojem.

To wielka szkoda, bo zarówno JSW, jak i KGHM powinny być też kołami napędowymi dla rozwoju firm ze swojego regionu. Dalej jest Bogdanka, gdzie mamy potężny spadek wydobycia. Dziwię się, że nikt o tym nie informuje mimo obowiązywania standardów giełdowych.

Poprzedni prezes, gdy poinformował jedynie o możliwości spadku wydobycia, został odwołany (chodzi o Artura Wasila, który stracił stanowisko we wrześniu 2022 roku – przyp. red.). Dzisiaj ten spadek wydobycia jest faktem i nic z tym się nie dzieje. Kolejny przykład to chociażby Azoty, które sygnalizują ogromne straty i potężne zadłużenie. 

Czy to wynika z tego, że kadry zarządzające są po prostu słabe?

– Doszło do olbrzymiego upolitycznienia i uzwiązkowienia firm państwowych. Rozregulowano gospodarkę niechlujną i niespójną legislacją podporządkowaną celom politycznym. 

To może jest trywialne, ale w wielu firmach w ostatnim okresie zarządy skupiały się przede wszystkim na organizacji pikników. Z czasem ten efekt destrukcji polityczno-związkowej wychodzi nam w postaci zapaści tych firm. O tym oczywiście głośno się nie mówi, bo zarządy mają zakaz informowania, że coś złego się dzieje, bo za to można być odwołanym z intratnej posady z dnia na dzień.

W spółkach Skarbu Państwa są kompetentne kadry niższego szczebla. „Ci ludzie chcieliby zacząć normalnie pracować”

Na szczęście odbieram wiele sygnałów od kadry zarządzającej niższego szczebla. Ci ludzie chcieliby zacząć normalnie pracować i robić to, do czego zostali przygotowani. Chcieliby budować wartość firm, bo to da im bezpieczeństwo w przyszłości. Mają już dosyć tego polityczno-związkowego zarządzania ich firmami i dalszego psucia procesów, w których najważniejsze powinny być kompetencje, a nie przynależność lub znajomości.

Czy pana zdaniem polskie górnictwo przetrwa do 2049 roku określonego w umowie społecznej?

– Według danych, do których jestem w stanie dotrzeć, polskie górnictwo jest w dużo gorszej sytuacji, niż nam się wszystkim wydaje. Mówienie o tym, że to Unia Europejska i uwarunkowania środowiskowe przeszkadzają kopalniom funkcjonować, okaże się nieprawdą. Mam obawy, czy kopalnie będą w stanie utrzymać wielkość wydobycia potrzebną polskiej gospodarce.

To jest bardzo poważna wątpliwość, ponieważ ten spadek wydobycia – tutaj przykładem są Bogdanka i Polska Grupa Górnicza – jest tak olbrzymi, że będziemy mieli do czynienia z niedoborem węgla nie tylko na rynku odbiorców indywidualnych, ale z olbrzymim niedoborem właśnie na rynku dla firm energetycznych. Dziś sytuację psuje dodatkowo niekontrolowany import.

Zapotrzebowanie na węgiel wśród Polaków spadnie, ale przemysł jeszcze długo będzie miał duże potrzeby 

Z analiz, które robiliśmy, wynika, że cały czas będzie spadać zapotrzebowanie na węgiel w gospodarstwach domowych, choćby z powodu ograniczenia niskiej emisji, ale zostanie nam jeszcze segment przemysłowy: to są cukrownie, cementownie, zakłady chemiczne i oczywiście energetyka.

Obawiam się, że polskie górnictwo nie będzie w stanie wyprodukować ilości węgla potrzebnej do tych dwóch podstawowych sektorów, czyli przemysłu i energetyki. To jest głównie efekt tego destrukcyjnego zarządzania przez nominatów polityczno-związkowych, którzy od połowy października zaczęli się kreować na apolitycznych fachowców.

Czyli nie ma szans, żeby górnictwo dojechało do tego terminu określonego umową społeczną?

– Chyba nie ma na to szans. Tak jak powiedziałem, składa się na to kilka elementów – mamy coraz słabsze złoża i coraz mniej węgla. Drugą kwestią jest brak inwestycji w ostatnim okresie. Cały czas mieliśmy do czynienia z próbą hamowania tego górnictwa, bo wymogi unijne i tak dalej.

Niestety, do tego braku inwestycji doszło zarządzanie polityczno-związkowe, olbrzymi, niekontrolowany wzrost kosztów, zwłaszcza wzrost kosztów pracy bez powiązania z wydajnością. Tak naprawdę taki high life w dłuższym okresie przyniesie opłakane skutki dla pracowników kopalń.

Czy przyszły rząd w takim razie powinien notyfikować umowę społeczną?

– Obawiam się, że nie do końca. Mam wrażenie, że umowa społeczna zdezaktualizowała się w kilku elementach. Nawet nie wiem, czy kopalnie są w stanie spełnić umowę społeczną przy tym ubytku produkcji i niemożności dostosowywania się do tego, co daje złoże. Natomiast drugi element to jest cała część inwestycyjna, która jest mocno nieaktualna.

Umowa społeczna – za i przeciw, czyli co dalej z polskim górnictwem?

Wiele z tych inwestycji wpisanych w umowę było pisanych na kolanie, a wiele z nich jest po prostu nieracjonalnych. Myślę, że ta umowa powinna zostać mocno przepracowana. Jednocześnie warto wyjaśnić, że nie notyfikuje się samej umowy. Notyfikacji wymaga kwestia pomocy publicznej, a tu jest już przynajmniej dwuletnie opóźnienie i problem narasta.

Zatem wróćmy do początku naszej rozmowy: kto powinien rządzić w polskim górnictwie?

– Mamy kadry, bo jednak w takich sektorach jak górnictwo czy energetyka pracuje mnóstwo fantastycznych ludzi z dużą wiedzą i doświadczeniem. Wielu racjonalnych ludzi schowało się w tych firmach, nie chcąc iść na współpracę polityczną. Jestem przekonany, że jeśli będą zachodziły zmiany kadrowe, to osoby przyzwoite, racjonalne, z doświadczeniem znajdą się.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów