Żołnierze z bazy myśliwców F-16 w Łasku: „Dla pana majora jesteśmy chwastami”

niezalezny-dziennik-polityczny

— Największym skandalem dla naszych przełożonych byłoby, gdyby do Warszawy dotarło, że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć lotów. A niedługo nie będziemy — mówi żołnierz-strażak z 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Stacjonują tam myśliwce F-16. Baza jest częścią struktur NATO. Wojskowi strażacy z Łasku, bez których z lotniska nie wystartuje żadna wojskowa maszyna, mówią Onetowi o dramatycznej sytuacji kadrowej, tysiącach nadgodzin, kolesiostwie i nepotyzmie.

  • Bez służby wojskowych strażaków lotnisko w Łasku zostanie unieruchomione: — Jeśli nie ma zabezpieczenia pożarniczego, to nie mogą odbywać się loty. Nie ma szkolenia, czyli nie działa NATO-wska 32. Baza Lotnictwa Taktycznego — mówi żołnierz
  • Zimą tego roku z pododdziału straży pożarnej odeszło sporo żołnierzy. Powstała wyrwa kadrowa. 24 lutego wybuchła wojna w Ukrainie. Strażacy, w uszczuplonym składzie, muszą zabezpieczać kilka razy więcej operacji powietrznych niż wcześniej
  • — Mamy dyżury 24-godzinne, a potem 24 godziny odpoczynku. Albo krócej. Jak obrobimy się u siebie, musimy iść do innych sekcji. Uzupełniamy się, ale chodzimy jak w kołchozie. Żołnierze nie mają życia — mówią Onetowi
  • W ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy duża część żołnierzy-strażaków z 32. Bazy wypracowała po 200-400 nadgodzin. Natomiast cały pododdział do niedawna miał ich już ponad 11 tys. — A licznik ciągle bije — dorzuca strażak
  • Jak to się odbija na ich służbie? — Przychodząc na kolejny dyżur nie jesteśmy już w pełni wydajni. Czasem się boimy, bo w trakcie służby trzeba podejmować trudne decyzje. Musimy ratować ludzi, ale po dziesięciu dyżurach z rzędu ciężko się skoncentrować — twierdzi strażak
  • Dla żołnierzy pododdziału najbardziej frustrujący jest fakt, że przełożeni nie reagują na kryzys. — Dowódca, zamiast przyjąć ludzi, trzyma wolne etaty dla „swoich” — mówi strażak
  • Kiedy żołnierze-strażacy wyrabiają nadgodziny, w tym czasie ich przełożeni dorabiają do wojskowych pensji w cywilu. Strażacy opowiadają też o innych nieprawidłowościach w bazie 

Pilot F-16 podchodzi do lądowania. Maszyna trze o pas na zablokowanym kole. Spod myśliwca bucha jasny, prawie biały płomień. Za chwilę może dojść do tragedii.

Do akcji błyskawicznie wkracza wojskowa straż pożarna. — Naszym zadaniem było ugaszenie pożaru z zachowaniem procedur. W tej sytuacji nie uderza się strumieniem wody bezpośrednio w obiekt, ponieważ mogłoby to uszkodzić maszynę. Rozproszony strumień trzeba skierować tak, by maksymalnie wychłodzić obiekt — opowiada wojskowy strażak. Dzięki profesjonalizmowi strażaków maszyna i pilot z tarapatów wyszli bez szwanku.

To tego zdarzenia doszło w 32. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku, niedaleko Łodzi. Stacjonują tam polskie myśliwce F-16. Baza jest częścią struktur NATO.

Opisana historia to nie był odosobniony przypadek. Na lotnisku nigdy jednak nie doszło tragedii. Zawsze w porę interweniowała wojskowa straż pożarna. — Nie wolno nam i nie chcemy mówić o szczegółach, ale takich zdarzeń jest sporo — przyznają wojskowi strażacy w rozmowie z Onetem.

Żołnierze-strażacy z 32. Bazy zdecydowali się spotkać z nami nie po to, by opowiadać o swojej odpowiedzialnej służbie, lecz by poprosić o pomoc. Ich sytuacja, jest — jak twierdzą — tak zła, że niebawem w Łasku może zabraknąć strażaków do zabezpieczania startów i lądowań statków powietrznych, nie tylko polskich, ale również NATO-wskich.

11 tysięcy nadgodzin. A licznik ciągle bije…

— Dla naszych przełożonych największym skandalem byłoby, gdyby do Warszawy dotarło, że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć lotów. A niedługo nie będziemy — mówi żołnierz-strażak.

Okazuje się, że liczący kilkadziesiąt osób pododdział ma ogromne braki kadrowe. Natomiast służący w nim żołnierze są tak przeciążeni pracą, że odbija się to na jakości ich służby. Wielu z nich zastanawia się, czy nie odejść do cywila, jeśli sytuacja się nie poprawi.

Wystarczy wspomnieć, że w ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy duża część żołnierzy-strażaków z 32. Bazy wypracowała po 200-400 nadgodzin. Natomiast cały pododdział do niedawna miał ich już ponad 11 tysięcy. — A licznik ciągle bije — dorzuca strażak.

Oliwy do ognia dolewa fakt, że przerwy na odpoczynek pomiędzy 24-godzinnymi dyżurami, które powinny wynosić 72 godziny, są czasem krótsze niż doba. Żołnierze twierdzą, że przychodzą do jednostki przemęczeni i niewyspani, co odbija się na ich służbie.

Ich przełożeni nie tylko nie reagują, lecz z powodu ciągłych braków kadrowych jeszcze bardziej eksploatują przemęczonych strażaków. Ponadto — jak wynika z relacji, których wysłuchaliśmy — upokarzają ich, nazywając „chwastami”, twierdzą, że „będą prostować straż”, choć jeszcze do niedawna był to wyróżniający się pododdział w 32. Bazie.

Dowódcy proponują też, by żołnierze sami rozwiązali problemy kadrowe swojego pododdziału. — Mówią nam, żebyśmy wywierali presję na tych, którzy „ściemniają” na długotrwałych L4. Takich osób jest niewiele. Ponadto one realnie ucierpiały na zdrowiu, często niosąc pomoc innym, jako strażacy ochotnicy. Nasza reprymenda nie przywróci im zdrowia — oburza się jeden ze strażaków.

Bez nich nie ma lotów. Baza F-16 przestaje działać

Tymczasem bez służby wojskowych strażaków NATO-wskie lotnisko w Łasku zostanie unieruchomione. — Jesteśmy w grupie ratownictwa lotniskowego. Pomijając aspekt chronienia życia i zdrowia ludzkiego oraz infrastruktury, to należy pamiętać, że bez nas nie wystartują samoloty — mówi żołnierz pododdziału.

Inny dodaje: — Jeśli nie ma zabezpieczenia pożarniczego, to nie mogą odbywać się loty. Nie ma szkolenia, czyli nie działa NATO-wska 32. Baza Lotnictwa Taktycznego.

Zacznijmy od początku.

32. Bazą w Łasku, która wchodzi w skład 2 Skrzydeł Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu, dowozi płk. pil Piotr Ostrouch. Częścią jednostki jest pododdział Wojskowej Straży Pożarnej.

— Podczas służby poruszamy się w strażackich ubraniach specjalnych, natomiast jesteśmy żołnierzami. Skończyliśmy kursy i mamy uprawnienia do zawodu pożarnik-strażak, zabezpieczania lotów, gaszenia pożarów — mówi nasz rozmówca.

W całej armii jest około stu takich pododdziałów w różnych jednostkach. Największe znajdują się w 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach pod Poznaniem oraz właśnie w Łasku.

Pododdział w 32. Bazie powinien liczyć kilkudziesięciu żołnierzy (nie podajemy dokładnego stanu etatowego, ponieważ jest to informacja niejawna — przyp. red.). Zespół jest podzielony na sekcje. W ramach służby żołnierze-strażacy powinni pełnić 24-godzinne dyżury z 72-godzinną przerwą na odpoczynek.

Podczas dyżurów do obowiązków strażaków należy zabezpieczanie startów i lądowań statków powietrznych. Chronią również lotnisko, jego infrastrukturę i koszary, które znajdują się w dawnej bazie w Łasku. To nie koniec. W razie potrzeby są również zobowiązani wspomóc Państwową Straż Pożarną.

Tyle teoria, a jak jest w praktyce?

„Chodzimy jak w kołchozie”

Żołnierz-strażak: — Nasz problem zaczął się z dniem wybuchu wojny w Ukrainie. Szerszy problem.

Inny dorzuca: — Właściwie wtedy zaczęło się takie dosadne dobicie nas.

O tym, jak do tego doszło, opowiada kolejny żołnierz: — Z początkiem tego roku rozpoczęły się odejścia do cywila. Ale trzeba pamiętać, że zawsze jest też ktoś na zwolnieniu lekarskim. Służą u nas też ludzie, którzy są strażakami ochotnikami i zrobili sobie krzywdę, niosąc innym pomoc. Do tego mamy kursy i szkolenia.

Zimą tego roku w pododdziale zrobiła się potężna wyrwa kadrowa. Tymczasem 24 lutego wybuchła wojna w Ukrainie. Lotnisko w Łasku stało się bazą już nie tylko dla polskich, lecz również NATO-wskich, zwłaszcza amerykańskich myśliwców. Strażacy, w uszczuplonym składzie, musieli zabezpieczać kilka razy więcej operacji powietrznych niż wcześniej.

Przyznaje to również w odpowiedzi na pytania Onetu major Michał Kolad, rzecznik prasowy jednostki z Łasku. „Personel Bazy obecnie wykonuje zwiększoną liczbę zadań, związanych z sytuacją nadzwyczajną, która ma miejsce za naszą wschodnią granicą. Obecność wojsk sojuszniczych od lutego br. jest niemalże stała, co powoduje zwiększoną liczbę operacji powietrznych”.

W tym czasie na trudną sytuację kadrową strażaków nałożyła się niechęć, jaką w stosunku do strażaków demonstrowali wyżsi przełożeni. Czym była spowodowana?

— W ubiegłym roku pożegnaliśmy się z ówczesnym komendantem wojskowej straży pożarnej. Odszedł do cywila pod naciskiem niezadowolenia żołnierzy, którzy informowali przełożonych o nieprawidłowościach, niegospodarności, o pobiciu żołnierza. Teraz toczą się przeciwko niemu sprawy sądowe. Jesteśmy wzywani na świadków — mówi wojskowy strażak.

O sprawę zapytaliśmy rzecznika 32. Bazy. W odpowiedzi major Kolad potwierdził, że poprzedni komendant odszedł do cywila, lecz nie podał w jakich okolicznościach. „Jednostka wojskowa nie gromadzi i nie przetwarza danych w zakresie prowadzenia postępowań wobec żołnierzy, którzy odeszli do rezerwy” – czytamy w jego odpowiedzi.

„Dla majora jesteśmy chwastami”

Szybko okazało się, że odejście skompromitowanego komendanta, zamiast poprawić sytuację w pododdziale, jeszcze ją pogorszyło. Jeden z wyższych przełożonych strażaków, prywatnie — jak twierdzą nasi rozmówcy — dobry znajomy poprzedniego komendanta, po jego odejściu z wojska zrobił zbiórkę straży pożarnej w Łasku. — Nie krył, że będzie się na nas mścił. Powiedział: „nie cieszcie się tak, żeście Darka spuścili”. Mówił, że będzie nas odchwaszczał. Dla niego jesteśmy chwastami — mówi wojskowy strażak.

Zapytaliśmy o tę zbiórkę i słowa oficera, które tam padły rzecznika prasowego 32. Bazy. Nie odpowiedział.

Odejście komendanta uruchomiło też lawinę zmian w funkcjonowaniu samej straży pożarnej w Łasku. Przede wszystkim na początku roku zmienił się grafik służb poszczególnych sekcji.

— Totalnie nas wymieszano. A już wcześniej zaplanowaliśmy urlopy, bo w wojsku planuje się je na rok do przodu. Po zmianach w grafiku urlopy się ludziom ponakładały. Stąd, przy fali odejść i zwolnieniach w pracy zostało około dwie trzecie składu — opowiada strażak.

Andrzej Duda i sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg z wizytą w bazie w Łasku, w marcu 2022 r.

Inny dorzuca: — A fatalna sytuacja spowodowana jest niczym innym, tylko tym, że człowiek schodzi z dyżuru i za chwilę znowu na niego wchodzi i tak w kółko. Mało kto wytrzymuje takie obciążenie pracą.

Jak już wspomnieliśmy, zgodnie z prawem żołnierze-strażacy powinni pracować w systemie dyżurowym. Po 24-godzinnym dyżurze muszą mieć zapewnione 72 godziny odpoczynku. Okazuje się jednak, że system kompletnie nie działa.

Potwierdza to kolejny strażak: — Mamy dyżury 24-godzinne, a potem 24 godziny odpoczynku. Albo krócej. Jak obrobimy się u siebie, musimy iść do innych sekcji. Uzupełniamy się, ale chodzimy jak w kołchozie. Żołnierze nie mają życia. Po dyżurze idą się przespać, odpocząć i znowu są na dyżurze. Tak jest non stop, non stop od 24 lutego.

Rekordzista w pododdziale przepracował z rzędu aż 13 dyżurów w miesiącu. — Nie miał nawet 24-godzinnego przelotu pomiędzy dyżurami — mówi żołnierz.

Co na to przepisy? Zgodnie z prawem, w ciągu 28 dni żołnierz powinien przepracować około 160 godzin. W tym czasie może pełnić sześć dyżurów, a 16 dodatkowych godzin powinien przeznaczyć na szkolenie lub pozostawać w dyspozycji dowódcy. — U nas tego się nie przestrzega — mówią zgodnie żołnierze.

Co ciekawe na te przepisy powołuje się również rzecznik prasowy 32. Bazy, pytany o gigantyczną liczbę nadgodzin w pododdziale straży pożarnej. Nie wyjaśnia jednak, dlaczego nie są one w respektowane. Rzecznik twierdzi jedynie, że wojna w Ukrainie oraz zwiększona liczba operacji sojuszniczych „przekłada się na większe obciążenie personelu naszej jednostki oraz powstawanie nadgodzin”.

„Brak czasu dla najbliższych”

Major Kolad w odpowiedzi na pytania Onetu pisze również, że „dowództwo Bazy zdaje sobie sprawę, że personel ma prawo być przemęczony”. Czy jednak przełożeni mają świadomość, jak ten stan rzeczy przekłada się na życie i służbę ich podwładnych? Żołnierze-strażacy opowiadają Onetowi, jak to wygląda w praktyce.

— Po takich dyżurach człowiek nie może się odnaleźć. Nie widujemy się z bliskimi. Większość czasu spędzamy w pracy. Staliśmy się gośćmi we własnych domach, które traktujemy, jak noclegownie. To nie jest życie — mówi jeden z nich.

Inny dodaje: — Kolega kiedyś powiedział: „kurde, chyba spałem, jak jechałem do domu, bo nie pamiętam ostatniego kilometra drogi”. Odcięło go. Ktoś inny opowiadał mi, że przejeżdżając po dyżurze przez przejazd kolejowy, usłyszał, że pociąg na niego trąbi. To się zdarzało kilka razy.

Takie są rekcje przemęczonych żołnierzy w domu, w cywilnym życiu. Nie lepiej jest podczas służby.

— Przychodząc na kolejny dyżur nie jesteśmy już w pełni wydajni. Czasem się boimy, bo w trakcie służby trzeba podejmować trudne decyzje. Musimy ratować ludzi, ale po dziesięciu dyżurach z rzędu ciężko się skoncentrować — twierdzi strażak.

W rozmowie z Onetem przytaczają hipotetyczną sytuację, która mogłaby wydarzyć się w bazie. — Zapalił się samolot. Musimy ćwiczebnie lub na bojowo ewakuować pilota z kokpitu. Fotel jest wyładowany ładunkami pirotechnicznymi. Nasz najmniejszy błąd powoduje, że możemy wystrzelić siebie, kolegów i pilota. Pozabijać wszystkich dookoła — mówi nasz rozmówca. Dodaje, że w pracy wojskowi strażacy operują na sprzęcie hydraulicznym i pneumatycznym, mają do dyspozycji butle pod bardzo wysokim ciśnieniem, narzędzia specjalistyczne.

— Chwila nieuwagi i może dojść do tragedii. Albo ktoś jest przemęczony i podejdzie w niebezpieczną strefę samolotu. Wypadek gotowy — mówi żołnierz. Dlatego, jak podkreślają niezwykle istotna podczas służby, jest ich dobra kondycja psychofizyczna.

„Wojenka o stołeczki, o upchnięcie kuzynów i pociotków”

Dla żołnierzy pododdziału najbardziej frustrujący jest fakt, że przełożeni nie reagują na kryzys. — Dowódca, zamiast przyjąć ludzi, trzyma wolne etaty dla „swoich” — mówi strażak. Potwierdza to kolejny strażak: — Z kolei nasz dowódca sekcji w kwestii awansu pomija żołnierzy z najdłuższą wysługą i promuje swoich pupili. Taka stronniczość ma destrukcyjny wpływ na morale żołnierzy.

Ta praktyka jest w wojsku, jak wynika z rozmów Onetu z żołnierzami z różnych jednostek, niestety dość powszechna. — Etaty, to dla wielu oficerów atrybut władzy. Jeśli wyznaczania na stanowiska nie będą transparentne nic w armii się nie zmieni — mówi doświadczony dowódca.

Okazuje się, że nawet jeśli są chętni do służby, to wojskowa machina biurokratyczna jest tak wolna, że trudno tymi ochotnikami załatać braki kadrowe. Tak jest również u strażaków w Łasku.

Niedawno do pododdziału przyjęto kilka nowych osób. — Zamiast już od września wysłać ich na kurs do Ośrodka Szkolenia Straży Pożarnej w Grudziądzu, to przełożeni tego nie robią. Chłopaki pójdą na kurs dopiero w styczniu. A do pracy przyjdą dopiero w 2024 r. Oni bezczynnie czekają, choć my pilnie potrzebujemy wsparcia — mówi strażak.

— W innych jednostkach można wysłać żołnierza z dwuletnim wyprzedzeniem, by porobił kursy strażackie. Kiedy już trafi do pododdziału, to jest gotowy i z dnia na dzień wchodzi do służby. Ale u nas tak długo jest wojenka o stołeczki, o upchnięcie kuzynów, pociotków i innych, że chłopaków na kursy się nie wysyła — mówi jeszcze inny nasz rozmówca.

Zapytaliśmy rzecznika prasowego 32. Bazy, dlaczego nowoprzyjęci do wojskowej straży pożarnej żołnierze nie zostali jeszcze wysłani na kurs? Odpowiedział: „Liczba miejsc na szkoleniu jest ściśle określona dla danej jednostki wojskowej, a żołnierze są sukcesywnie wysyłani na szkolenie, w ramach przydzielonych miejsc na szkolenie”.

Równi i równiejsi. Dorabianie w cywilu i nepotyzm

Okazuje się również, że kilku dowódców sekcji straży pożarnej w bazie w Łasku dorabia, pracując w cywilu. Tym samym, nie są tak dyspozycyjni, jak reszta żołnierzy pododdziału.

— Pracują w ochronie. Trudno się więc dziwić, że nas drenują, jak mogą. Na koniec w grafiku jednak idiotycznie to wygląda. Większość z nas ma po kilkaset nadgodzin, a oni po… 4 — mówi poirytowany strażak.

F-16 nad Łaskiem

Inny dodaje: — Nasz dowódca sekcji, aby zachować dyspozycyjność w drugiej pracy, planuje urlopy bez konsultacji z żołnierzami, zmuszając nas do brania urlopów w niedogodnym dla nas terminie.

Zapytaliśmy majora Kolada o tę sytuację. Napisał, że żołnierze mogą dorabiać, jeśli mają zgodę przełożonych. Pytanie, czy powinni taką zgodę uzyskać, kiedy pozostały personel jest nadmiernie obciążony pracą? Rzecznik 32. Bazy nie odpowiedział.

Uchwalona niedawno ustawa o obronie Ojczyzny wyraźnie mówi, że w jednostkach wojskowych nie może powstać stosunek podległości służbowej między żołnierzami będącymi małżonkami, konkubentami, rodzicami, czy rodzeństwem.

Z naszych informacji wynika, że w 32. Bazie w pododdziale straży pożarnej służą dwaj bracia. Jeden jest komendantem, drugi strażakiem. — Ciężko się służy, bo wiadomo, że braciszek zawsze będzie faworyzowany — mówi nasz rozmówca. Inny zastanawia się, czy jeżeli przełożeni tolerują takie sytuacje, to jak w oczach zwykłych żołnierzy wyglądają wytyczne Ministra Obrony Narodowej zawarte w ustawie?

Zapytaliśmy rzecznika 32. Bazy, czy brat komendanta straży pożarnej również tam służy, oraz jak to się ma do przepisów prawa? Nie odpowiedział.

O problemach nie meldować…

Pododdział wojskowej straży pożarnej w Łasku to bardzo zgrany i zżyty ze sobą zespół. Żołnierze pomagają sobie nie tylko w pracy, ale też mogą na siebie liczyć w życiu cywilnym. Dlatego, jak mówią, trudno im przejść obojętnie wobec niesprawiedliwości, jaka ze strony przełożonych spotkała jednego z nich.

— Nasz kolega miał odwagę kilka razy odezwać się i prawdę w oczy przełożonym powiedzieć — opowiada strażak. Kilka miesięcy temu, gdy jechał ze zbyt dużą prędkością, został zatrzymany przez policję. Dostał mandat i na kilka miesięcy stracił prawo jazdy.

— Teraz, kiedy się potknął z prawem jazdy, to za ten swój niewyparzony język przełożeni próbują go upodlić. Piszą na niego notatki, próbowali go przenieść, a kiedy to się nie udało, zdejmują go z etatu kierowcy, choć u nas kierowców brakuje. Przełożeni tłumaczą, że nie może on wykonywać tych obowiązków. Ale za dwa miesiące kolega odzyska uprawnienia. Przekroczenie prędkości to tylko wykroczenie. Nikomu nic nie zrobił — mówi wojskowy strażak. Zarówno on, jak i pozostali nasi rozmówcy są przekonani, że — jak mówią — nagonka na ich kolegę ma być swego rodzaju nauczką dla strażaków, by nie zgłaszali problemów.

— Przełożeni chcieli wywrzeć presję na pozostałych i wzbudzić u nas lęk, że jeśli będziesz się odzywał, pójdziesz tam gdzie on. Ale ten chłopak już psychicznie nie wytrzymuje, a naprawdę się starał — mówi żołnierz.

Co na to rzecznik 32. Bazy? „Przytoczone hipotezy o rzekomym przenoszeniu »za karę«, są bezpodstawne i nie mają miejsca w naszej JW” — czytamy odpowiedzi.

Brak wody i dodatku za hałas

— Wcześniej mieliśmy urlop za hałas, bo jak starują, czy lądują samoloty F-16, to naprawdę można ogłuchnąć. Zabrali. Podobno zmierzyli przed strażnicą jego natężenie i stwierdzili, że za krótko przebywamy w takim hałasie, by był szkodliwy dla zdrowia — mówi strażak. Inny przypomina: — Powiedzieli jeszcze, że przy startach i lądowaniach jesteśmy w samochodach strażackich.

Major Kolad potwierdza, że żołnierzom-strażakom nie przysługuje dodatek za hałas.

— Nie mamy też wody. Kiedyś mieliśmy, ale zabrali. Przełożeni mówią, że mamy klimatyzację oraz że zgodnie z przepisami musi być przez trzy dni z rzędu powyżej 25 stopni, żeby się woda nam należała — mówi wojskowy strażak i dodaje, że żołnierze podejrzewają po prostu, że komuś z przełożonych nie chce się zapotrzebowania na wodę wypełnić.

Strażacy zderzają tę sytuację z sytuacją amerykańskich żołnierzy, którzy cały czas lądują na lotnisku w Łasku. Niezależnie od warunków pogodowych zapas wody do picia mają praktycznie nieograniczony. — U Amerykanów nikt się nie zastanawia, czy żołnierzom na służbie woda przysługuje, czy nie. A my cały dzień w pełnym słońcu, w autach, w ubraniu specjalnym, temperatura 35 stopni i nam się woda nie należy — irytuje się żołnierz.

Co na to rzecznik 32. Bazy. W odpowiedzi na pytania Onetu nie odnosi się do sprawy. Przytacza tylko rozporządzanie szefa MON o bezpłatnym wyżywieniu żołnierzy zawodowych. A takie wyżywienie również wojskowym strażakom nie przysługuje. Tu przepisy mówią jednak jasno, że skoro służą w systemie dyżurowym, to muszą prowiantować się we własnym zakresie.

Problem w tym, że jak podkreślają żołnierze, ten system obecnie to fikcja. Dodają, że teraz przy dodatkowych dyżurach muszą wydać dwa razy więcej pieniędzy na dojazdy oraz dwa razy więcej na wyżywienie. — Uposażenie wojskowego rozpoczyna się od 4,5 tys. zł brutto. Tyle że teraz wykonujemy drugą, dodatkową zmianę za te same pieniądze — mówi żołnierz.

Wszyscy nasi rozmówcy obawiają się, że nikt nigdy nie zwróci im wypracowanych nadgodzin. Wojsko zaś za nie nie płaci. — Jesteśmy straszeni, że od pierwszego stycznia wszystkie nadgodziny mają być jednym podpisem skreślone. Na razie w to nie wierzymy, ale nic nie wiadomo — podkreśla wojskowy strażak.

Żołnierze szukali pomocy u wyższych przełożonych w bazie. — Mieliśmy zbiórkę z dowódcą grupy wsparcia. Pułkownik zapytał, jak widzimy rozwiązanie problemu. Zaproponowaliśmy kilka pomysłów. Mogli je choć przeanalizować, by wypracować jakieś rozwiązanie. Nic, absolutnie nic nie zrobili. Dalej nas pytają o rozwiązanie problemu — mówi żołnierz.

onet.pl

Więcej postów