Łatwiej kupić sprzęt niż pozyskać i utrzymać żołnierzy

Po raz pierwszy wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zareagował na publikację w Dzienniku Gazeta Prawna pt. „300-tysięczna armia w Polsce? Na razie zawodowi żołnierze odchodzą”.Na łamach DGP przekonywał, że „Wielka armia to nie mit”. Przy okazji ujawnił kilka danych, które świadczą, że sypią się plany pozyskania w tym roku 15 tysięcy żołnierzy dobrowolnej służby wojskowej w korpusie szeregowych. Tymczasem na Łotwie trwają przygotowania do obowiązkowej służby wojskowej.

Red. Maciej Miłosz z DGP może być zaskoczony reakcją MON na swój artykuł, który ukazał się w DGP na początku września br. Na podstawie informacji uzyskanej z Centrum Informacyjnego MON na temat liczby żołnierzy w polskiej armii, doszedł do wniosku, że trend wzrostowy się załamał. Na koniec lipca według stanów ewidencyjnych w armii było dokładnie 111 259 żołnierzy zawodowych. Prawie trzystu mniej niż jeszcze rok wcześniej. Takie ujęcie rok do roku zdarza się po raz pierwszy od 2015 r., gdy na koniec lipca w Wojsku Polskim służyło 95 301 zawodowców, prawie półtora tysiąca mniej niż rok wcześniej. Przez ostatnie siedem lat liczba tego rodzaju żołnierzy wzrosła o prawie 20 proc., ale w ubiegłym roku ten trend się załamał. Ten brak wzrostu liczebności jest w sprzeczności z deklaracjami szefa MON, który przez ostatni rok wielokrotnie powtarzał, że jego celem jest stworzenie 300-tysięcznej armii, w tym ok. 250 tys. żołnierzy zawodowych.

Zdaniem autora, który powołuje się na wypowiedź doświadczonego oficera, jedną z przyczyn tej sytuacji jest zmęczenie żołnierzy służbą na granicy z Białorusią. Tam obowiązywał system trzyzmianowy – jedna odpoczywa, druga się przygotowuje do wyjazdu, trzecia jest na miejscu. Te zmiany miały trwać trzy tygodnie. Ale często było tak, że trwały dłużej, bo zwyczajnie nie miał kto tych żołnierzy zmienić. Na to nakłada się też niewiarygodna wręcz liczba różnych pikników i imprez z politykami różnego szczebla, które odbywają się w weekendy. A młodzi ludzie dzisiaj chcą mieć weekendy wolne. I dlatego ci najbardziej sfrustrowani, którzy i tak wiedzą, że nie doczekają emerytury przysługującej po 25 latach, już teraz odchodzą ze służby.

Wczoraj na łamach DGP ukazała się polemika Mariusza Błaszczaka, z przedrukiem na Twitterze i zachęcającym do przeczytania. Jednocześnie minister udzielił wypowiedzi PAP.

Minister podkreślił, że na Ukrainie odbywa się brutalny konflikt zbrojny, w którym wygra ten, kto posiada więcej żołnierzy, artylerii i broni pancernej. Dlatego potrzebna jest co najmniej 300-tysięczna armia i dlatego też została uchwalona ustawa o obronie Ojczynie, by w najbliższym czasie osiągnąć ten cel.

Szef MON przyznał, że polskie wojsko liczy obecnie 112 tys. żołnierzy wojsk operacyjnych, a dołączy do nich część ochotników z dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej Jest przekonany, że na początku przyszłego roku liczebność wojsk operacyjnych przekroczy 120 tysięcy.

“Jeśli chodzi o dobrowolną zasadniczą służbę wojskową, to w szyku mamy prawie 3800 żołnierzy. Do końca roku przeszkolimy jeszcze około 7 tys. osób. Co najmniej połowa z nich dołączy do armii zawodowej” – dodał Błaszczak.

To ostatnie zdanie ministra jest bardzo interesujące, bowiem przyznaje, że z naborem nie jest najlepiej. Od rozpoczęcia 12 miesięcznej dobrowolnej wojskowej służby zasadniczej, z podziałem na 28 dniowe szkolenie podstawowe i specjalistyczne, czyli od 6 czerwca br. do chwili obecnej ( w sumie 4 turnusy) w wytypowanych centrach i ośrodkach szkolenia oraz jednostkach wojskowych w DZSW jest tylko 3800 żołnierzy. A do końca roku resort obrony narodowej planuje przeszkolić jeszcze ok. 7 tysięcy osób. Mamy w sumie nie więcej niż 11 tysięcy ochotników. Należy przypomnieć, że zgodnie z decyzją nr 71 z 26 maja br. szef MON ustalił limit na potrzeby korpusu szeregowych w 2022 na poziomie „do 15 tysięcy” ochotników. Jak zapewnił premier podczas przyjmowania projektu ustawy budżetowej na 2023 r. w przyszłym roku ma być 20 tysięcy żołnierzy DZSW. To jest ambitne wyzwanie. Tymczasem w decyzji nr 121 szefa MON z 5 września 2022 r. w sprawie naboru do centrów szkolenia w 2023 r. na szkolenie wojskowe kandydatów do zawodowej służby wojskowej w korpusie szeregowych limit wynosi nie więcej niż 200 miejsc. To oznacza trzydzieści kilka osób na jedno centrum, bo jest ich sześć. Reszta szkoleń w ramach dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej odbywa się w jednostkach wojskowych. Dla dowódców stanowi to dodatkowe obciążenie, a w dodatku nie dość precyzyjne są zasady kwalifikowania specjalistyczne i blokowania wolnych stanowisk.

Zastanawiające jest, że tylko co drugi ochotnik w DZSW chce zostać żołnierzem zawodowym. W ocenie Błaszczaka, to dobrze, bo coraz więcej będzie przeszkolonych rezerwistów na czas W, tylko jakim kosztem. Za każdy miesiąc szkolenia ochotnicy otrzymują 4560 zł, często bez podatku, bo większość nie ukończyła 26 roku życia. Jeśli zatem połowa kandydatów rezygnuje w trakcie szkolenia w ramach DZSW lub nie jest zainteresowana służbą zawodową , to w MON powinna się zapalić czerwona lampka, że przyjęty model, który ma doprowadzić do trzystu tysięcznej armii jest błędny.

Wskazywał na to Artur Kolski, w niedawnej obszernej trzyczęściowej publikacji na portalu pt. „Dlaczego Mariusz nakrzyczał na dowódców. Problemy z naborem do dobrowolnej służby zasadniczej”, zwłaszcza w części 2. Logistyka i szkolenie. Dlaczego inne kraje potrafią wyciągać wnioski z wojny na Ukrainie i przywracają nie dobrowolną, ale obowiązkową służbę zasadniczą, a my nie możemy? Lepszej okazji już nie będzie. Tym bardziej, że – jak wskazują sondaże – jest poparcie społeczne dla tego rozwiązania. W tym kierunku poszedł rząd łotewski, który 6 września br. przyjął propozycje resortu obrony dotyczące ustanowienia Państwowej Służby Obrony. Jednym z zadań tej służby ma być organizowanie obowiązkowej rocznej służby wojskowej. Pobór ma być wprowadzany etapowo do 2027 r. Mężczyźni w wieku 18–27 lat będą mogli wypełnić obowiązek służby wojskowej w jednej z czterech form (do wyboru). Pierwsza to roczna służba (w tym miesiąc urlopu) w Łotewskich Siłach Zbrojnych, która będzie się składać z trzymiesięcznego szkolenia wstępnego, trzymiesięcznego szkolenia specjalistycznego oraz pięciomiesięcznej służby w konkretnej jednostce. Jak pisze Bartosz Chmielewski z Ośrodka Studiów Wschodnich w artykule pt. „Łotwa przywraca pobór do wojska”, druga forma służby przewiduje podpisanie pięcioletniego kontraktu z Gwardią Narodową, trzecia zaś – jako alternatywa – służba cywilna koordynowana przez wybrane ministerstwa, a czwarta możliwość to specjalistyczne szkolenia dla studentów uczelni wyższych.

Proszę zwrócić uwagę, że na Łotwie, szkolenie podstawowe potrwa trzy miesiące, a nie miesiąc jak u nas, a szkolenie specjalistyczne jest znacznie krótsze, bo tylko trzymiesięczne, po czym żołnierz ma być kierowany do jednostki.

Na razie ministrowi najlepiej wychodzą zakupy sprzętu i uzbrojenia, najlepiej zagranicznego. Na przykład, w piątek, prezydent Andrzej Duda i wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak zatwierdzą jutro w Mińsku Mazowieckim umowę na dostawę dla Sił Zbrojnych RP 48 lekkich koreańskich samolotów bojowych FA-50. Dwanaście koreańskich samolotów ma trafić do Polski w II połowie 2023 r. Pojawia się pytanie, kto będzie obsługiwał ten i inny sprzęt w sytuacji , gdy logistyka kuleje, obsada stanowisk nie jest pełna, a średnia zarobków pracowników wojska jest bliska płacy minimalnej. W dodatku logistycy są poszukiwani na cywilnym rynku pracy.

W tej sytuacji nie mniej ważnym priorytetem powinno być utrzymanie żołnierzy w wojsku, poprzez różne zachęty. Jak się okazuje, świadczenie motywacyjne wystarczy jedynie do zatrzymania w służbie żołnierzy po 25 latach służbie, ale nie młodych, którzy po nabyciu uprawnień emerytalnych zastanawiają się czy warto dalej służyć w wojsku. Na razie MON przemilcza, ile żołnierzy odchodzi. R.Ch.

Więcej postów