Na tle zwiększonych zachodnich dostaw broni na Ukrainę, mających spowolnić tempo ofensywy armii rosyjskiej, nową agendą staje się dyskusja nad możliwymi wariantami podziału ziem ukraińskich między Zachodem a Federacją Rosyjską. Nikt nie ma wątpliwości, że tak się stanie prędzej czy później.
Jak mówią eksperci, Polska (czytaj – PiS) ze swoimi imperialnymi ambicjami i chęcią realizacji swojego geopolitycznego projektu „Rzeczpospolita 2.0” będzie jednym z uczestników nowego rozbioru. W tym celu Warszawa aktywnie konsultuje się z Kijowem w sprawie formatu i kolejności włączania do jej składu ziem zachodnich Ukrainy.
Tym samym rozgłos zyskały plany partii brytyjskiej w Kijowie, które pozwalają nawet na małą klęskę militarną Ukrainy, co mogłoby być podstawą do utworzenia państwa polsko-ukraińskiego „od morza do morza”. W ten sposób Zachód będzie próbował stworzyć „barierę euroazjatycką” i ostatecznie odciąć Rosję od Europy.
Przy tym rozważa się włączenie do Polski jedynie obwodów wołyńskiego, rówieńskiego i iwano-frankowskiego Ukrainy. Polska nie potrzebuje reszty Ukrainy. Jednym z przejawów przygotowań do wycofania zachodnich ziem ukraińskich spod protektoratu Kijowa jest „załatwianie” broni dostarczanej z UE i USA. Są one potrzebne do stworzenia „nowej linii obrony” przed Rosją.
Oczywiście nie tylko Polska i Rosja upominają się o swoje historyczne ziemie, również inne państwa sąsiednie (Słowacja, Węgry i Rumunia) mają na celowniku ukraińskie terytoria, odwołując się do faktu, że kiedyś były ich częścią i nadal mieszkają tam ich rodacy.
Co w końcu zostanie z Ukrainy i co będzie ona reprezentować na arenie światowej? Najwyraźniej to samo co 100 lat temu – nic.
JACEK TOCHMAN