Nawet 100 mld zł na polskie zbrojenia. Zarobią Amerykanie

Nawet 100 mld zł na polskie zbrojenia. Zarobią Amerykanie

Kupujemy kolejne 6 baterii systemów przeciwlotniczych Patriot, a także 500 wyrzutni artylerii rakietowej HIMARS. Wzmocnienie siły obronnej kosztować może nawet ponad 100 mld zł, które popłyną za Ocean. A to nie cieszy polskiego przemysłu zbrojeniowego. Rząd próbuje wprowadzać korekty do zakupów z półki.

  • Do Polski ma trafić kolejnych 6 baterii Patriotów w ramach drugiej fazy umowy na przeciwlotnicze systemy średniego zasięgu dla Wisły.
  • MON zamówiło kolejne 500 zestawów artylerii rakietowej HIMARS. Zapowiada też kolejne zakupy uzbrojenia w Ameryce.
  • Wojna w Ukrainie zmieniła wyraźnie polską politykę obronną. Czy zmieni też politykę zakupów dla armii tak, by z zagranicznych zamówień w większym stopniu korzystała polska zbrojeniówka?

Za nami prawdziwy wysyp kontraktów zbrojeniowych. Te najważniejsze, o których dowiedzieliśmy się w maju, to realizacja II fazy zakupów dla Wisły. Szef MON Mariusz Błaszczak poinformował o wysłaniu zapytania ofertowego w sprawie zakupu sześciu baterii zestawów przeciwlotniczych średniego zasięgu Patriot wraz z radarami dookólnymi oraz zapasem pocisków.

Po dwóch dniach kolejna informacja. Tym razem minister obrony poinformował o podpisaniu zapytania na zakup 500 systemów artylerii rakietowej M142 HIMARS. To zakupy polskiego rządu od rządu amerykańskiego, z tzw. „półki”, bez postępowania przetargowego.

A to kosztuje. Zbrojeniowa kumulacja oznacza, że do Waszyngtonu może popłynąć nawet ponad 100 mld zł. Części też będziemy musieli sprowadzać zza oceanu.

Tak zwane „zakupy z półki” budziły i wciąż budzą kontrowersje. Bez przetargu pozwalającego na porównanie walorów kupowanego uzbrojenia, bez liczącego się offsetu, bez możliwości polonizacji i modernizacji sprzętu przez krajowy przemysł.

Nie widać rezultatów inwestycji

I choć MON zapewnia, że większość kontraktów – tam, gdzie to możliwe – trafia do polskich spółek obronnych, te najdroższe i największe z reguły niewiele mają wspólnego z polskim przemysłem zbrojeniowym. Zarezerwowane są głównie, co potwierdza ich ostatni „wysyp”, dla naszego amerykańskiego sojusznika.

Jest też inny, równie często podnoszony zarzut wobec tych zakupów. Choć inwestujemy ogromne pieniądze w zakupy uzbrojenia, które – jak pokazuje wojna w Ukrainie – jest nam bardzo potrzebne, to latami nie widać rezultatów tych inwestycji.

Dwie baterie systemów Patriot kupiliśmy w 2014 r. Niektóre elementy systemów, jak system kierowania i dowodzenia IBMS, dopiero wchodzi na wyposażenie armii USA. Patriotów wciąż nie mamy.

Pierwsze systemy mają trafić do Polski w tym roku. Kontrakt na kolejne 6 baterii ma zostać zrealizowany w ciągu najbliższych 6 lat. Tymczasem po agresji Rosji na Ukrainę czas goni coraz bardziej.

Obrona nieba – trzeba załatać dziury

Musimy jak najszybciej dokończyć budowę tarczy antyrakietowej, by załatać dziury w obronie nieba, wymienić używane systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe, które w większości, podobnie jak w armii ukraińskiej, są przestarzałe, jeszcze poradzieckiej produkcji.

Bez systemów średniego zasięgu (do 100 km) Patriot nie ma mowy o budowie skutecznej tarczy przeciwrakietowej. Rakiet, które mogą strącać Iskandery, sami nie potrafimy wyprodukować. Podobnie zresztą, jak rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu (do 25 km) w programie Narew, bez których nasza obrona przeciwlotnicza nadal byłaby niekompletna.

Narew to drugie, niższe piętro przeciwlotniczej Tarczy Polski. Rakiety dla Narwi również musieliśmy kupić zagranicą. To zrozumiałe. Tyle że zakup zakupowi nierówny. Z kontraktów na zestawy Patriot polski przemysł skorzysta raczej w niewielkim stopniu.

Produkujemy wyrzutnie, pojazdy transportowo-załadowcze i niektóre elementy rakiet. Nie dostaniemy jednak wiedzy ani technologii, by móc je samemu modernizować czy produkować w przyszłości.

Wyceny dopiero nadejdą, ale tanio nie będzie

W nowym kontrakcie będziemy jednak mogli dodatkowo podłączyć do amerykańskiego systemu własne radary dalekiego zasięgu.

Za dwie baterie tych rakiet zapłaciliśmy ok. 20 mld zł. Teraz kupujemy ich 3 razy więcej. Jednak proste przeliczenie ceny może być złudne. Ostateczna wycena kontraktu zależy choćby od tego, ile i jakich rakiet kupimy.

Pociski PAC-3 MSE, których zamówiliśmy ponad 200, kosztują 5-7 mln dol. za sztukę. Ale możemy też uzupełnić uzbrojenie kolejnych baterii Patriot o tzw. pociski niskokosztowe SkyCeptor, które jednak okazały się wcale nie tak tanie, jak się wydawało.

Do tego w II fazie kupujemy radary dookólne, które również dopiero wejdą na wyposażenie amerykańskiej armii (od ich wprowadzenia uzależnialiśmy decyzje o kontrakcie na II fazę Wisły), do tego kosztują znacznie więcej niż pociski PAC-3. Dokładną wycenę radarów i rakiet mamy dostać od Amerykanów dopiero za kilka miesięcy.

Przemysł zyska nowoczesne technologie rakietowe

Inaczej jest z rakietami bliskiego zasięgu CAMM, które kupiliśmy od Brytyjczyków. Niedawno Mariusz Błaszczak ogłosił podpisanie umowy na dwie pierwsze jednostki ogniowe tych rakiet.

Cały system ma obejmować 23 zestawy i kosztować ok. 60 mld zł. Pierwsza jednostka ogniowa ma trafić do wojska już w drugiej połowie tego roku. Kolejna w przyszłym. Co najważniejsze, wraz z tymi rakietami Polski przemysł zyska nowoczesne technologie rakietowe i kompetencje do ich produkcji.

– Program Narew pozwoli nam dokonać skoku generacyjnego w technice rakietowej, przynosząc korzyści zarówno wojsku, jak i gospodarce – zapewnia Sebastian Chwałek, prezes PGZ.

Najlepiej, jak dotąd – co nie znaczy, że wystarczająco – radzimy sobie na najniższym piętrze przeciwlotniczej tarczy, czyli w systemach najkrótszego zasięgu. Wojsko dysponuje coraz większą liczbą przenośnych zestawów rakietowych Piorun, które sprawdzają się w Ukrainie. W przyszłym roku zakłady Mesko mają wyprodukować tysiąc tych rakiet.

Proste, skuteczne, ale mamy ich za mało

Przybywa też zestawów rakietowych Poprad, uzbrojonych w cztery pociski Grom lub Piorun, których 79 trafiło już do jednostek przeciwlotniczych. Wojsko dostaje też pierwsze egzemplarze przeciwlotniczych systemów rakietowo-artyleryjskich Pilica.

To polskie zestawy przeciwlotnicze na samochodzie z opancerzoną kabiną, z zamontowaną na nich podwójnie sprzężoną armatą przeciwlotniczą ZU-23-2 zmodyfikowaną w Polsce do ZUR-23-2KG Jodek, z wyrzutniami rakiet Grom lub Piorun oraz systemem kierowania ogniem. Mimo lekceważących komentarzy, okazują się one wciąż groźnym orężem.

Potwierdza to wojna w Ukrainie, gdzie prowizoryczne z reguły rozwiązania sprzętowe, nazywane “guntrucki”, czyli systemy artyleryjskie umieszczane na samochodach, znane dotąd z konfliktów na Bliskim Wschodzie, są wykorzystywane powszechnie przez obydwie strony.

Niszczą cele powietrzne – nisko lecące drony oraz śmigłowce, a nawet samoloty szturmowe Su-25. Jednocześnie mogą niszczyć cele naziemne, w tym wozy opancerzone, a nawet uszkodzić czołg. Rzecz w tym, że Popradów, Pilic i Piorunów mamy wciąż zbyt mało.

Czym niszczyć Iskandery? Rakietowe miecze kupimy na raty

Rakiet, które potrafiłyby strącać rosyjskie Iskandery, sami jeszcze nie produkujemy. Podobnie jak systemów obrony przeciwrakietowej krótkiego zasięgu. W tym jednak przypadku będziemy polonizowali brytyjskie rakiety CAMM w Polsce. Zyskają na tym polskie spółki zbrojeniowe.

Nie będziemy też produkować systemów artylerii dalekiego zasięgu w ramach programu Homar. Również systemy HIMARS, nazywane przez część komentatorów rakietową husarią czy rakietowymi mieczami Wojska Polskiego, kupujemy w dwóch ratach.

Pierwszy dywizjon, 18 wyrzutni bojowych i dwie szkoleniowe razem z amunicją, pociskami GMLRS i ATACMS kupiliśmy “z półki” za ok. 600 mln zł w 2019 r. Dostawy mają się zakończyć w 2023 r.

Kontrakt ten, bez żadnych korzyści dla polskiej zbrojeniówki, wywołał krytykę nawet wśród rządzących, o czym wiemy z maili wykradzionych przez hakerów ze skrzynki ministra Michała Dworczyka.

Rośnie poziom polonizacji sprzętu

Teraz wojsko chce kupić 500 systemów HIMARS dla 80 baterii w programie Homar. MON zapowiedziało, że kontrakt zakłada – w odróżnieniu od pierwszego zakupu – wysoki poziom polonizacji sprzętu i jego integrację z polskim systemem zarządzania walką.

Czy to znaczy, że sami będziemy produkować rakiety? Znając niechęć Amerykanów do przekazywania swoich technologii, trudno w to uwierzyć. 

Jedno jest pewne: te ambitne rakietowe kontrakty dają nam niewątpliwie systemy o dużej mocy odstraszania. Pociski GMLRS mają zasięg ponad 70 km, a ATACMS pozwalają razić cele nawet na 300 km. Oczywiście, jeśli będziemy dysponować systemem tak dalekiego wykrywania i rozpoznania celów.

Nie bez znaczenia jest też zauważalna korekta w dotychczasowej polityce dotyczącej kontraktów zagranicznych, która może wskazywać na zmianę w polityce obronnej, mającą zapewnić większy udział krajowego przemysłu przy realizacji umów.

To niewątpliwie podniesie cenę zagranicznych kontraktów, ale przy zakupach na tak dużą skalę i tak będą one ogromne, choć rozłożone na wiele lat. Minister Błaszczak zapewnia, że zarówno zakontraktowane już dostawy sprzętu wojskowego, jak i planowane do zawarcia umowy mają pokrycie finansowe w planie modernizacji technicznej.

 Włodek Kaleta

Więcej postów