Zakopany obowiązek obronny kraju. Wojsko zamiast szkolić cywili liczy na ochotnika a politycy bezpieczeństwo kupują u Amerykanów

Zakopany obowiązek obronny kraju. Wojsko zamiast szkolić cywili liczy na ochotnika a politycy bezpieczeństwo kupują u Amerykanów

Polska w wyniku otwartego konfliktu na Ukrainie stała się państwem przyfrontowym. Teraz Ukraina, później my. Do polityków zjednoczonej prawicy nie dociera – takie mam wrażenie – realne zagrożenie. Cele polityczne są ważniejsze od bezpieczeństwa Polski. Od 2015 roku w zakresie wzmocnienia wojska praktycznie zaniechano modernizacji armii z przyjętymi programami, zaś zakupy dla wojska wywrócono do góry nogami, przy okazji zatapiając już tonącą Marynarkę Wojenną. Milczenie dowódców kupiono podwyżkami, a ich głos tak naprawdę przejęli politycy. Tymczasem rok 2022 przyniesie – jak przypuszczam – załamanie z naborem ochotnika do wojska a jeszcze gorzej może być ze starym rezerwistą na ćwiczenia wojskowe.

Na „fali” zagrożenia Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak przyspiesza z nową ustawą o obronie Ojczyzny, którą zatwierdził rząd a parlament ma się nią zająć 3 marca br.

Nowa ustawa – według mojej opinii i wiedzy – to raczej pomysł polityczny, nie wojskowy. Jak do tej pory ministerstwo nie ujawniło kto był autorem tej ustawy, ale sądząc po dziesięciostronicowych uwagach Komitetu Rady Ministrów ds. Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych, jest to resort obrony narodowej. Ustawa o obronie Ojczyzny wprowadzi tylko zamieszanie. Nie czas na zmiany. Tu potrzebny jest podpis Prezydenta RP o przywróceniu obowiązkowej służby wojskowej.

Co ustawa zmieni?

Ogólnie ustawa zła w swoim założeniu, bo nie prowadzi do wzmocnienia państwa, raczej do wzmocnienia WOT w strukturach państwa. Moim zdaniem największym zagrożeniem jest likwidacja administracji wojskowej odpowiedzialnej za mobilizację rezerwistów w czasie wojny. Zmiana szyldu z WKU na WCR (Wojskowe Centra Rekrutacji), będzie drogim elementem i zamiast skracać drogę kandydatowi do wojska absurdalnie ją zwiększy. Jak się okazuje w stan likwidacji postawi się ponad połowę z 86 WKU a pozostaną tylko te, które mają wchłonąć w swoje struktury pracowników wojskowych pracowni psychologicznych, o czym mówi nowa ustawa, których jest 35. Nowa ustawa jest „zlepkiem” aż czternastu aktów prawa tego typu i tak naprawdę ulepiono takiego bałwanka, któremu brakuje guzików, nosa oraz nakrycia głowy, bez rąk. Powstał twór,  w którym nic się kupy nie trzyma. Znając życie, przy takim ogromnym „molochu” dopiero w praniu i po czasie wyjdzie o czym zapomniano. Cała tajemnica zapisana jest w ogromie aktów wykonawczych ministra obrony narodowej, czyli rozporządzeniach, które niestety poznamy dopiero po zatwierdzeniu ustawy. Nie czas na polityczne reformy i następne zamieszanie, które niestety sparaliżuje nie tylko wojsko, ale i całą administrację państwa.

Debata w Sejmie nad rządowym projektem ustawy o obronie Ojczyzny ma odbyć się w trakcie inwazji Rosji na Ukrainę. Dziwię się że w debacie publicznej brakuje skutecznego podejmowania dyskusji o sensie przywrócenia obowiązku obrony kraju. Widać blokadę polityczną i jak przypuszczam także wiedzy polityków w tym zakresie, bo odebrano niestety głos specjalistom wojskowym. Nie potrzeba zmiany ustawy, aby przywrócić obowiązek służby wojskowej, bowiem decyzja w tej sprawie należy do Prezydenta RP. Przywrócenie takiej służby to nie chwila, czy miesiąc, tylko potrwa lata, by odtworzyć system w stan używalności, zaś wysiłek państwa i armii będzie przy tym ogromny. Obecnie na przeszkodzie stoi nieprzygotowana infrastruktura wojskowa oraz logistyka.

Niestety, jak wdrożono reformę podatkową w postaci „Polskiego Ładu”, która zakończyła się katastrofą i kompromitacją parlamentarzystów obozu władzy, tak teraz szef MON w stanie realnego zagrożenia państwa i konfliktem zbrojnym na wschodniej granicy podsuwa wszystkim siłom politycznym nową ustawę, która w jego mniemaniu ma być czymś doskonałym. Tak naprawdę ustawa w znacznej części wynosi finansowanie armii poza kontrolę parlamentu i liczy się tu na składkę, datki, zrzutki i tym podobnym finansowaniu. Obawiam się, że nikt nad takimi finansami rozsądnie nie zapanuje. Od wielu lat słyszymy tylko bajki o modernizacji armii oraz jak to wspaniale wzmacniamy bezpieczeństwo państwa. A „chwalenie się” zakupami najnowocześniejszego sprzętu ma tylko cel politycznego urabiania cywili o wzmacnianiu potencjału militarnego państwa. Zakupy sprzętu wojskowego „z półki” jak z supermarketu ministra grzebią prace rozwojowo-badawcze na potrzeby wojska oraz cały przemysł obronny naszego państwa. Zakupy bez planów i kompatybilności z posiadanym już sprzętem przez polityków oznacza, że w przyszłości będziemy ponosić o wiele większe koszty ich utrzymania, niż gdybyśmy się trzymali planu w zakupach.

Wyciągnąć wnioski z konfliktu na Ukrainie

Niestety, kto przygląda się wojnie na Ukrainie zobaczy i wychwyci przekaz płynący z zachowania się społeczeństwa, wojska oraz rezerwistów. Wojsko broni głównych kierunków, państwo mobilizuje rezerwistów i próbuje wcielać ich do służby w bardzo już trudnej sytuacji. Powstają samoistne pododdziały cywili i rezerwistów do obrony miast. Wydano broń cywilom i pospiesznie przyucza  się ich do jej obsługi, przekazuje się instrukcje do produkcji koktajli Mołotowa oraz inne materiały jak bronić miast. Wiek obrońców jest w czasie wojny nieistotny. Media relacjonowały przypadek 80-letniego ochotnika, który będzie walczył za wnuki. I czy ktoś mu tego zabronił? Największym problemem w pierwszych godzinach wojny były ogromne korki na drogach uciekających ludzi, co mogło utrudniać prowadzenie realizowanych zadań przez własne wojska. Ukraina od 8 lat prowadzi wojnę w Donbasie i nie zawiesiła obowiązkowej służby wojskowej a obecnie może się pochwalić ponad 400 tysiącami rezerwistów, z doświadczeniem zdobytym na froncie.

Winą Tuska, jak i całej Europy, był błogi stan pokoju na naszym kontynencie, więc nie dziwi fakt, że wszyscy zwijali wojsko i służbę wojskową. Konflikt w Donbasie obudził państwa europejskie, ale nie Polskę pod zmienionymi rządami. Zamiast przywrócić powszechny obowiązek obrony lansuje się dalej wiarę w ochotnika. Ochotnik był, jest i będzie, nikt go nie liczy, bo jest to siła raczej marginalna w czasie pokoju. Realnego znaczenia natomiast nabiera podczas wojnyale tylko jako świadoma przeszkolona rezerwa po odbytej służbie w wojsku.

Obecnie zamiast Narodowych Sił Rezerwowych zmieniono szyld na Wojska Obrony Terytorialnej, by dalej dla celów politycznych i wręcz propagandowych wmawiać społeczeństwu sukces oraz sens wydawania dużych pieniędzy na nowy rodzaj sił zbrojnych. Wojsko jest drogie, a jego utrzymanie i szkolenie ma swoją cenę. W przypadku WOT zamiast powszechności szkolenia mamy drogiego ochotnika pod każdym względem.

Pieniądze to nie wszystko

Konflikt na Ukrainie niebawem pokaże załamanie na lata zainteresowanie służbą wojskową i wtedy przekonacie się co to oznacza ochotnik. W nowej ustawie, oprócz miesięcznego szkolenia przygotowano ofertę szkolenia w ochotniczej zasadniczej służbie wojskowej. Obecnie kiepsko jest z rekrutem na miesiąc szkolenia, a co tu mówić o 12 miesiącach, jak w przypadku planowanej w ustawie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej? Pytanie kto na ochotnika będzie zainteresowany taką wydłużoną formą szkolenia, nawet za ponad 4 tysiące zł miesięcznie? Absurd, ta oferta to jakiś polityczny przekręt, chyba dla mediów. I tym sposobem szkolenie żołnierzy zaczynie wynosić z budżetu coraz więcej pieniędzy.

Jak na razie na siłę upychamy kasę w niestabilnego ochotnika, co jak dotychczas przynosi raczej mizerne efekty w ilości przeszkolonych zasobów na czas „W”. Ich zadaniem  jest obrona kraju podczas wojny, a nie być jakąś formacją militarną na zawołanie polityczne. Wojsko zawodowe w trakcje wojny szybko wyczerpie swoje możliwości osobowe. Ratunkiem może być tylko przeszkolony rezerwista, który będzie mógł zastąpić wyczerpane zasoby na linii frontu. W czasie wojny nie ma czasu na szkolenie rekruta. Państwo powinno utrzymywać stałe ilości przeszkolonych zasobów osobowych na czas wojny. Po zawieszeniu obowiązku odbycia służby wojskowej od praktycznie 13 lat mamy ogromną wyrwę pokoleniową w zasobach rezerw na czas „W”. Rezerwy są stare i niewystarczające w przypadku konfliktu zbrojnego.

Nowe pokolenie bez znajomości wojska

W Polsce mamy do czynienia z analfabetyzmem militarnym. Nowe pokolenie bez wojska w pierwszej kolejności zasili kolumny uchodźców, a nie linię frontu dla obrony kraju. Przez polityków jesteśmy spóźnieni z przygotowaniem społeczeństwa do wojny i tak naprawdę, w mojej ocenie, ważniejsze były czystki kadrowe czy też fikcyjne zakupy dla armii. A tymczasem w wojsku brakuje mundurów i nie ma butów zimowych. Jak mamy przygotowane wojsko pokazała granica i kontrola przedstawicieli Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Żołnierz nie ma butów a wydajemy na specjalne pociągi dla wojska? Na wojnie nie doczekacie się na podstawienie wagonów. Amerykanie nie budują specjalnych samolotów do przerzutu wojska do Polski, żołnierzy transportują ogólnodostępne wyczarterowane samoloty. Słysząc, że na polskiej granicy taniej zakwaterować żołnierza w hotelu niż w wojskowym namiocie polowym, stary żołnierz może dostać wstrząsu, bo jak porównać zimy i warunki pogodowe do obecnie ubranego żołnierza? Polary i goreteksy nie wystarczą na pogodę ledwo poniżej zera? Proponuje kożuch i nie zapomnijcie o tym, że na błoto i wodę to najlepsze w PRL-u były walonki. Wojsko jak widzę pogrąża się w wygodnictwie a nie w potrzebie realnego szkolenia. Proponuję obowiązkowo cyklicznie szkolenie SERE C.

Przywrócenie obowiązku służby wojskowej jest jednym z elementów odstraszania przeciwnika i przede wszystkim realnym źródłem pozyskiwania zasobów osobowych gotowych na wojnę. Przede wszystkim cywil po przeszkoleniu będzie bronił ojczyzny, a nie zasilał kolumny uchodźców. Dlaczego od wybuchu wojny w Donbasie w polskiej przestrzeni społecznej nie ma realnej dyskusji o przywróceniu obowiązku służby? Bo zniszczono służby specjalne i nie ma komu w Polsce przygotowywać realnych analiz o zagrożeniach oraz o stanie obronnym państwa. Przekaz jest przede wszystkim torpedowany przez media i polityków, a stara generalicja nabiera się na sukces z ochotnikiem. Obecnie nie ma dyskusji o przywróceniu zawieszonego obowiązku służby wojskowej. Jak wybuchnie wojna, będzie za późno. Szokiem może być informacja, że obecnie w polskiej armii można zostać oficerem starszym po 6-7 latach służby zawodowej. To się nazywa wzmacnianie bezpieczeństwa kraju w sytuacji gdy braki kadrowe są ogromne a niedoświadczenie kadry staje się coraz większe.

W przypadku powrotu do obowiązku służby należałoby się zastanowić nad uszczelnieniem systemu i wzorować się na rozwiązaniach istniejących w innych armiach, chociażby w Szwajcarii. Innymi słowy, nie chcesz do wojska płać na tych co idą. System sam się finansuje i nie drenuje budżetu państwa. A jedynym kryterium do zwolnienia powinien być tylko stan zdrowia.

W trakcje obowiązkowej służby wojskowej zgłaszali się również ochotnicy do jej odbycia, ale tak naprawdę nikt ich nie liczył, tylko traktował jako szybkie źródło zaklepania dziury w jednostce. Oczywiście zgłoszenie się na ochotnika gwarantowało, że kandydat mógł sobie wybrać miejsce pełnienia służby.

Ochotnicze formy służby nie gwarantują odtwarzania rezerw na czas wojny

Wprowadzając w 2010 roku ochotnicze formy przeszkolenia wojskowego nie zagwarantowano odtwarzania rezerw na czas wojny. Błogość stanu pokoju uśpiły ówczesne władze państwa nie dostrzegające zagrożeń na świecie. Wojsko z rocznego limitu 80 tysięcy nagle raptem absurdalnie ustaliło, że przez służbę przygotowawczą będziemy rocznie szkolić do 5 tysięcy ochotników. Taki limit obowiązywał do 2015. W wojskowych komendach uzupełnień w tamtym czasie było złożono ponad 40 tysięcy wniosków, z czego tylko 20 tysięcy doczekało się powołania do służby przygotowawczej. Reszta odbiła się od drzwi, by absurdalnie szukać alternatywy w różnego rodzaju formacjach paramilitarnych i grupach historycznych.

W 2016 roku zwiększono limit do 9 tysięcy, by dalej osiągnąć pułap 11 tysięcy. Wojsko nie wykorzystało możliwości pełnego przeszkolenia jak największej jej liczby ochotników. Obecnie od trzech lat mamy rynek pracownika, czyli nastąpił obrót o sto osiemdziesiąt stopni. I wydaje się, że obecnie powołanie do służby przygotowawczej 10 tysięcy ochotników może być dla wojska ogromnym problemem. Reasumując, przez 10 lat wojsko przeszkoliło podejrzewam tylu co przez pół roku szkolenia w zasadniczej służbie wojskowej. I to jest dramat.

Od 10 lat chronicznie brakuje specjalisty w wojsku

Ale to nie koniec problemów, bo tak naprawdę przez szkolenie w służbie przygotowawczej (4-5 miesięcy) mieliśmy tylko strzelca czy wartownika (3 miesiące to szkolenie podstawowe, jednolite dla każdego żołnierza). Uzyskanie specjalisty wymagało od ochotnika związanie się kontraktem w Narodowych Siłach Rezerwowych (NSR) tak, aby przez długoletnie ochotnicze szkolenie nabyć i utrwalić specjalność wojskową. Niestety w 2016 roku okazało się, że już i tak brakuje ochotników, aby zasilić służbę zawodową. Pozwolono przyjmować do wojska już wszystkich po służbie przygotowawczej.

NSR był krótkim epizodem ochotnika dla prawie wszystkich po odbytej służbie przygotowawczej. W NSR miało być docelowo 20 tysięcy ochotników i nigdy tego pułapu nie osiągnięto, gdyż traktowano go jako swoisty worek z kandydatem sprawdzonym i gotowym do służby zawodowej. Co wpadł to już go usilnie próbowano powołać na zawodowego. Obecnie NSR, poprzez zmianę władzy i tworzenie WOT, jest formacją wygaszaną, gdyż brakuje zrozumienia obecnego systemu szkolenia.

Zawieszając pobór od 10 lat w wojsku spowodowaliśmy, że chronicznie brakuje specjalisty. Absurdalnie podbiera się nawet kierowców z cywilnego rynku pracy, bo po prostu szkolenie jest za krótkie, aby wyszkolić jakiegokolwiek specjalistę poprzez służbę przygotowawczą. A przecież zapomina się, że wojsko i obowiązkowa służba wojskowa była motorem, który napędzał gospodarkę państwa. Co kwartał wojsko wypuszczało na rynek pracy tysiące ludzi, którzy uzyskiwali uprawnienia, chociażby kierowcy w wojsku.

WOT to takie inne Narodowe Siły Rezerwowe

Kto zna historie tworzenia oraz koncepcje reformy NSR doszuka się podobieństw w Wojskach Obrony Terytorialnej, chociażby w zadaniach formacji.

A wszystko do tej pory w szkoleniu ochotnika w służbie przygotowawczej czy NSR mielibyśmy za darmo na bazie istniejących jednostek wojskowych, czy nawet w obowiązkowych ćwiczeniach żołnierzy rezerwy.

Niestety reforma gen. dyw. Bogusława Packa przeszła w nowy twór. Po zmianie władzy, odcięto się od niej i zaczęto kreować niby nowy pomysł szkolenia ochotniczego. W 2017 powstaje WOT jako nowy rodzaj sił zbrojnych o absurdalnym systemie szkolenia weekendowego, który docelowo powinien trwać 3 lata. Ponadto zaczęto tworzyć od podstaw struktury z wykupywaniem miejsca stacjonowania nowych formacji wojskowych, co jest ogromnym obciążeniem finansowym MON wraz z otrzymywanym nowym sprzętem i wyposażeniem. WOT podzielił wojsko na nowe i stare.

NSR to droga do specjalisty po służbie przygotowawczej

W NSR czy WOT zadania niby te same, ale oferta skierowana jest do innych osób. NSR był kierowany dla żołnierzy rezerwy, czyli przeszkolonych po zasadniczej służbie wojskowej lub po 4 miesięcznej służbie przygotowawczej. I to o nich głównie chodziło, by poprzez dalsze szkolenie nabyli i utrwalili specjalność wojskową na kilkuletnich kontraktach. Żołnierz rezerwy w NSR odbywał ochotniczo ćwiczenia wojskowe do 30 dni w roku. Miało być 20 tysięcy, a maksymalnie w najlepszym okresie było ich 13 tysięcy. Dlaczego? Bo był to „swoisty worek”, z którego można było czerpać ochotników do służby zawodowej – kandydata już wstępnie sprawdzonego chociażby na ćwiczeniach w jednostce wojskowej.

Jak ujawniła polska-zbrojna.pl w artykule pt.: „Wojny wygrywa rezerwa”, „choć NSR faktycznie spełniały swoje zadania, jeśli chodzi m.in. o przeszkalanie rezerw, to służba przygotowawcza z czasem stała się przepustką do służby zawodowej. Z ponad 64 tys. ochotników, którzy wstąpili do NSR-u, blisko 28 tys. stało się zawodowcami. W praktyce mające liczyć 20 tys. żołnierzy narodowe siły rezerwowe nigdy takiego stanu nie osiągnęły. W najlepszym momencie, w 2016 roku, ich liczebność wynosiła około 13 tys. osób.” NSR była swoistą pompką dla służby zawodowej. W 2021 roku formacja została wygaszona, bo jak się okazało politycy stworzyli drugą równoległą formację ochotniczą, czyli WOT z tymi samymi zadaniami.

Za duża rotacja żołnierzy w WOT

WOT jest skierowane głównie do osób bez przeszkolenia wojskowego, gdzie po szesnastu dniach składają przysięgę wojskową. Dalszy etap prowadzony jest poprzez szkolenia weekendowe przez 2 dni w miesiącu, tak aby osiągnąć po 3 latach 124 dni szkolenia. Tak długi okres to swoista „pełzająca unitarka”, po której można mówić o jakimś żołnierzu rezerwy. Dlaczego WOT puchnie? Bo w ustawie zapisano, że żołnierz WOT może zostać zawodowym dopiero po przejściu całego cyklu szkoleniowego, czyli po 3 latach służby w WOT. Oczywiście do WOT mogą wstępować żołnierze rezerwy, którzy rozpoczynają szkolenie tak zwanym szkoleniem wyrównawczym 8 dniowym i dopiero po nim spotykają się razem z „16” na szkoleniach weekendowych.

Co to za system szkolenia, który pochłania, by zaraz wydalić ”przeszkolonego” tylko z nazwy rezerwisty? Nie licząc „16-stki” i kilku spotkań weekendowych znaczna część żołnierzy WOT z różnych przyczyn rezygnuje.

Jak na razie tworzenie piątego rodzaju sił zbrojnych jest fiaskiem, bowiem w 2021 roku miało osiągnąć stan 53 tysięcy. Pod koniec 2020 roku dowiedzieliśmy się że faktyczne budowanie formacji przesunięto na 2024 rok. Tak więc planu nie zrealizowano.

Tak naprawdę szkolenie weekendowe w WOT jest bardzo długie i drogie jak na pełny cykl szkolenia (3 lata), czyli praktycznie tyle samo co przez 3 miesiące w służbie przygotowawczej. A porównując długość szkolenia, wskaźniki i stawki uposażenia WOT jest to bardzo drogie szkolenie, jeśli chodzi o wydatkowanie na uposażenie szeregowego. Na szkolenie 3 miesięczne w służbie przygotowawczej wydamy na uposażenie po podwyżkach 3699 zł, gdy w przypadku żołnierza WOT przez 3 lata szkolenia może to być nawet 28 tys. zł. To są koszty tylko na jednego szeregowego żołnierza.

Na początku 2022 roku WOT osiągnął stan 31 tys. żołnierzy. W 2021 roku formację opuściło 5 tys. a rok wcześniej 4,3 tys. żołnierzy, jak się okazuje to ok. 15 proc. osób. Część z nich przeszła wprawdzie do służby zawodowej lub rozpoczęła naukę w uczelniach wojskowych, jednak połowa zrezygnowała z powodów osobistych, a także niemożliwości pogodzenia służby z oczekiwaniami.

Absurdy skracania służby. Czy to jeszcze wojsko czy przebierańcy?

Niestety po „reformie” systemu szkolenia w 2020 roku żołnierzem zawodowym w polskiej armii można zostać po 28 dniach szkolenia, co otworzyło to też furtkę do skrócenia okresu szkolenia i przyjęć na zawodowego szkolonych w WOT. Dla klas mundurowych natomiast szkolenie skrócono do 12 dni!

19 lutego br. gen. bryg. Artur Dębczak dyrektor Biura ds. Programu Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej poinformował w Sejmie, że każdego roku z ok. 3 tys. kadetów, którzy kończą naukę w klasach wojskowych, blisko jedna trzecia podejmuje różne formy służby wojskowej. Dopełnieniem skracania służby wojskowej jest specjalna oferta dla studentów, czyli Legia Akademicka po której można było zostać podoficerem, a obecnie nawet oficerem. Zasilanie wojska zawodowego takim rekrutem to w przypadku wojny niesie za sobą ogromne straty na polu walki. Mam wrażenie, że teraz bawimy się w wojsko i przebierańców. O pierwszych ofiarach nowego sytemu szkolenia pisałem w artykule pt.: Na granicy postrzelił się żołnierz. Czy to pierwsza ofiara skracania służby wojskowej?”.

Modernizacja armii się sypie, fikcja dobiła zenitu

Modernizacja armii to zasługa wszystkich opcji politycznych, tylko nie polskiej prawicy. Chwalenie się zakupami Krabów czy Raków dla polskiej armii zawdzięczamy polskiej myśli wojskowej oraz pracom badawczo-naukowym, które mogą wypluć nowy gotowy produkt po 15-20 latach prac i poniesieniu dużych kosztów. Za obecnych rządów doprowadzono do zapaści i tragicznej sytuacji z przeznaczaniem środków na naukę w zakresie obronności, a naukowcy nie wiedzą w którym kierunku zmierzamy. Polityka nakręcania mediów zapowiedziami zakupów sięgnęła absurdów, pogrążając rodzimy przemysł zbrojeniowy w zapaści. Minister Obrony Narodowej zachowuje się jak rozkapryszony celebryta na zakupach w supermarkecie, który zapomniał już, że zatopił okręty podwodne.

Nam nie są potrzebne F-35 czy Abramsy tylko nowe F-16 oraz Leopardy. Zakupy najnowocześniejszego sprzętu są ogromnie drogie, odległe w czasie do realizacji i przestrzeni, dlaczego nasze bezpieczeństwo kupujemy u Amerykanów? Ogromne finanse wydajemy na sprzęt, ale także na stacjonowanie obcych wojsk. Zamiast wydawać pieniądze na własna armią kupujemy kruche chwilowe bezpieczeństwo. Bez racjonalnego uzasadnienia zerwano współpracę z europejskim przemysłem obronnym i zaniechano transferu technologii. Tak jakby dla polityków najważniejsze było pokazanie okazałego i bardzo drogiego sprzętu na defiladach.

Przede wszystkim należy inwestować w europejski sprzęt, i to z offsetem. Doskonałym przykładem kompromitacji obecnej władzy był zakup w 2015 roku Caracali. Mielibyśmy teraz ok. 50 nowoczesnych śmigłowców a nie dalsze obiecanki. Jak na razie po czasie w dość skandaliczny sposób dowiadujemy się szczegółów torpedowania zakupu i zerwania kontraktu przez polską prawicę. W 2021 roku Polska zawarła ugodę, na mocy której zapłaci Francji 80 mln zł za śmigłowce, których nie kupiła.

Od 2015 roku nie trzymamy się wypracowanych planów modernizacji, a reforma w tym względzie zmierza do tego, aby zakupy prowadzić bez przetargów na szybkiego. Zakupy z supermarketu kamuflujemy tzw. pilną potrzebę operacyjną, to jest oczywisty przekaz dla ludzi niezorientowanych w sprawie. Od 2016 roku obserwujemy degradację sił zbrojnych. Marynarka Wojenna jest w stanie katastroficznym. Moglibyśmy dysponować nowym okrętem podwodnym, gdyby nie zatrzymano prac nad nim, podobna sytuacja była z opracowaniem wspólnego czołgu z europejskim przemysłem zbrojeniowym. Siły Powietrzne miały być od kilku lat wyposażane w bezzałogowe systemy uderzeniowe. To też wstrzymano. Dzisiaj dysponujemy już starymi samolotami F-16 (niedługo potrzebna będzie modernizacja oraz zakup nowych), które nie w pełni zapewniają nam odpowiedni potencjał, a użytkowane MIG-29 i SU-22 co najwyżej pozwalają utrzymać zdolności załóg w powietrzu. Mamy podpisaną umowę na pozyskanie samolotu F-35, na których eksploatację nasze siły zbrojne nie są jeszcze gotowe z terminem dostaw na 2024 rok. Z każdym miesiącem nasze wojsko traci na potencjale militarnym. A zakupy dla wojska w dalszym ciągu są odległe w czasie.

Wojnę wygrywa stary sprawny sprzęt i logistyka

Przykłady pierwszych dni walki na Ukrainie pokazują, że technologia nie jest decydującym czynnikiem – najważniejszy jest dobrze wyszkolony żołnierz oraz sprawny sprzęt ze średniej półki. Media donoszą o tzw. Duchu Kijowa, pilocie myśliwca MiG-29, który rzekomo zestrzelił ponad pięć wrogich maszyn: dwóch myśliwców Su-35, jednego Su-27, jednego MiG-29 i dwóch Su-25. Ostatnie doniesienia mówią już o dziesięciu zestrzelonych myśliwcach.

Inny przykład wojny pokazuje to ile jest wart sprzęt wojskowy bez paliwa w zbiorniku. Konflikt pokazuje masę postsowieckiego sprzętu – czyli nie nowego – porzuconego przez rosyjskich żołnierzy z powodu braku paliwa, widać jak zaopatrzenie wojsk i logistyka szwankuje. Tymczasem polscy politycy kupują 250 Abramsów dla polskiej armii, super ciężkich i paliwożernych, gdzie jeden amerykański czołg spala tyle co dwa niemieckie.

Zużycie paliwa w czołgu Abrams wg danych z testów porównawczych prowadzonych w Szwecji w latach 90. (przetarg wygrał Leopard 2I) zużywał przeciętnie 148 litrów paliwa na 10 km. Dla porównania, Leopard 2I z silnikiem MTU MB873 o tej samej mocy zużywał zaledwie 72 litry na 10 km. Ponadto napęd Abramsa jest szczególny, zapewnia go zamiast klasycznego silnika wysokoprężnego, turbina gazowa Honeywell AGT-1500 do którego stosuje się specjalne paliwo lotnicze. US Army dostarczanie nafty lotniczej do czołgów nie stanowi problemu z racji na powszechność śmigłowców w jej szeregach, ale nastręczy trudności innym użytkownikom.

Polacy uważają, że nasza armia nie jest przygotowana do wojny

Jak oceniają Polacy oceniają przygotowanie naszej armii do wojny przedstawia sondaż IBRIS dla Radia Zet realizowany w dniach 18-19 lutego 2022 roku metodą CATI.

Ankietowanych zapytano o to, czy ich zdaniem polska armia jest przygotowana na wypadek konfliktu zbrojnego. Na to pytanie „zdecydowanie tak” odpowiedziało tylko 6 proc., a „raczej tak” 27,2 proc.

44,6 proc. ankietowanych twierdzi, że polska armia zdecydowanie nie jest przygotowana na konflikt, a 18.8 proc., że „raczej nie”. Natomiast 3,4 proc. odpowiedziało, że nie ma w tej sprawie zdania.

Jak wygrać wojnę z Putinem?

Jak wygrać wojnę z Putinem? Po prostu wykorzystać jego narzędzie propagandowe jako broń. Niech świat przestroi satelity i skieruje prawdziwy przekaz medialny do zwykłego rosyjskiego obywatela, który teraz jest ogłupiały putinowską propagandą. Jedynie wewnętrzny bunt społeczeństwa oraz zasianie strachu przed nieuchronną śmiercią wśród rosyjskich żołnierzy może zatrzymać dalszy postęp konfliktu. Tylko gwałtowne wewnętrzne protesty mogą zatrzymać tę wojnę. Tu wystarczy prawdziwy przekaz z wojny. Rosja i tak jest gotowa od odcięcia się od globalnego internetu a nadajniki telewizyjne będzie jeszcze łatwiej wyłączyć. Putin przyparty do muru zamknie niebawem Rosję oraz jej obywateli w ciszy medialnej.

Eskalacja wojny dopiero przed nami. Czeczeni już na wojnie z Ukrainą, kolej na Białorusinów. Czy Putin otrzyma wsparcie militarne Chińczyków? Czy Chiny wykorzystają moment konfliktu w Europie na zaatakowanie Tajwanu? Stany Zjednoczone nie są przygotowane na prowadzenie tak rozległych operacji militarnych na dwóch frontach. Przyglądajmy się Państwu Środka.

Jak długo będziemy ogłupiali politycznymi frazesami własne społeczeństwo o wzmacnianiu obronnym polski przez własny rząd? Wojna za miedzą w pełnej skali, oby nas nie trąciła rykoszetem, wszystko jest możliwe. Chwała Ukrainie za obronę polskich granic, tylko ile oni wytrzymają bez wsparcia militarnego? Kto się odważy wysłać tam wojsko? Paraliż decyzyjny trwa. Niestety Ukraina przegrywa i jest to tylko kwestia czasu. To dopiero początek w pełnej skali wojny w Europie, na co jeszcze stać Putina? Zapewne na obrońców szykuje następną zakazaną broń, może chemiczną, byle nie atom. Przy takiej zagładzie i skażeniu środowiska wcześniej czy później opary wojny dotrą nad Polskę i zaczniemy bać się oddychać.

Jak wybuchnie wojna czy władze polski z Prezydentem RP wiedzą gdzie się udać? Czy władze i wojsko przygotowało schronienia dla ludności cywilnej? Czy Sztab Generalny WP przygotował sobie stanowisko dowodzenia? Polski „Pentagon” miał dawno opuścić stolicę, na Rakowieckiej cienkie te schrony. W dobie pokoju wszystkie schrony zlikwidowano, a z niektórych zrobiono muzea. Metro w Warszawie niewielu ludzi pomieści. Jak na razie sytuacja na granicy białorusko-polskiej nic nas nie nauczyła, dopiero teraz naprędce szukamy miejsca dla uchodźców z Ukrainy.

To nie czas na wyciąganie nowej ustawy do procedowania przez parlament, a przynajmniej nie w przyspieszonym trybie tak obszernego dokumentu liczącego ponad siedemset artykułów, to jest ewidentny moloch. Z tej ustawy żołnierzy nie przybędzie, tak mi się to widzi. Czy zdążymy przywrócić obowiązek obrony kraju zawieszony w 2010 roku? Obawiam się, że na to już czasu nie ma. Niebawem przekonamy się jak wojna wpłynie na już i tak słabe zainteresowanie ochotnika służbą w polskiej armii.

Artur Kolski

Więcej postów