Prasa w Rosji pisze o czołgach, które utknęłyby w błocie pod Kijowem. Roztopy nie sprzyjają inwazji?

Niezależna „Nowaja Gazieta” poprosiła ekspertów wojskowych, by ocenili, na ile armia Rosji jest dziś przygotowana do frontalnej agresji na Ukrainę. Ich zdaniem do ataku – przynajmniej w najbliższych dniach – nie dojdzie. Dlaczego? Wiele wskazuje na to, że choćby przez pogodę. Opinię wschodnich specjalistów cytuje „Gazeta Wyborcza”.

Rosja od grudnia sieje wojenną panikę. Skoncentrowała wokół ukraińskich granic wielkie siły (także powietrzne i morskie). Na południowym zachodzie imperium oraz wzdłuż granicy białorusko-ukraińskiej, a także na Morzu Czarnym, zmobilizowano armię liczącą prawie 150 tys. żołnierzy. O usytuowaniu poszczególnych jednostek donosiła zachodnia prasa, powołująca się na przecieki z wywiadu USA. To samo źródło zezwoliło prezydentowi USA Joe Bidenowi nagłośnić, że do inwazji Rosji na Ukrainę może dojść jeszcze w czasie trwania igrzysk olimpijskich w Chinach. Politico podało, że w Białym Domu uznano, iż najprawdopodobniejszą datą ataku będzie 16 lutego.

Opozycyjna wobec Kremla „Nowaja Gazieta” postanowiła sprawdzić, na ile te doniesienia są prawdziwe. Opublikowała artykuł „Obserwujcie cysterny”, w którym rozprawia się z pogłoskami. Zapytani przez gazetę eksperci, w tym doświadczeni oficerowie sztabowi, sprawdzili fakty, którymi Kreml wystraszył świat.

Według nich czołgi mogą pójść na Kijów tylko po twardym gruncie (ale Rosjanie otwarcie szydzą z takich ekspertyz), czyli dopiero wtedy, kiedy zamarznie ziemia, a więc właśnie w lutym. Tymczasem akurat ten sprzyjający przeprowadzeniu ataku stan pogody już za nami. Dziś w Charkowie temperatura dochodzi do plus 10, w Kijowie – plus 6 stopni.

Eksperci dementują także informację o koncentracji wojsk rosyjskich. W „Nowej Gazecie” przypominają, że jeszcze w latach 2016-18 oceniano, że Rosja w tych rejonach zebrała właśnie od 80 do 100 tys. swoich żołnierzy. Nie mamy więc do czynienia z diametralną zmianą.

W przygranicznych obwodach biełgorodzkim, kurskim, rostowskim i woroneskim rzeczywiście przybywa techniki wojskowej. Nawet z dalekiej Syberii ciągną długie sznury z czołgami, wozami pancernymi, wyrzutniami rakiet. Ale – co może dziwić – sprzęt ten jedzie bez załóg (o czym już wcześniej pisały gazety moskiewskie). Na nagraniach publikowanych przez regionalne agencje informacyjne widać, że wagony pasażerskie podczepione do składów są wyludnione.

W dodatku batalionowe grupy taktyczne – podstawowe w armii Rosji jednostki frontowe – są autonomiczne, czyli mają swoją broń przeciwlotniczą, środki zwiadu elektronicznego itp. Teraz Rosja przerzuca pojazdy bojowe, bez ludzi i osłony, więc do natychmiastowej akcji nie są one gotowe.

Media zachodnie na wszelkie sposoby opisują „plan ataku” Rosji na Ukrainę, który miał być przechwycony przez wywiad ukraiński. Mowa w nim m.in., że Kijów będzie w ciągu 48 godzin wzięty przez oddziały rosyjskie prowadzące atak z terytorium Białorusi. Rzeczywiście, 30 tys. żołnierzy rosyjskich jest w tym kraju, uczestnicząc w manewrach o nazwie „Związkowa Stanowczość”. Zdaniem ekspertów pisma „Nowaja Gazieta” jest to jednak siła absolutnie za mała, by frontalnym i błyskawicznym atakiem wziąć ponad trzymilionowe miasto i nie powtórzyć tragedii Majkopskiej Brygady Strzelców Zmotoryzowanych – to ta jednostka została rozgromiona w noc sylwestrową 1994 r., kiedy pijani generałowie kazali jej z marszu i bez osłony brać dworzec kolejowy w Groznym.

Na zdjęciach satelitarnych z regionów „przyfrontowych” – według specjalistów – brakuje jeszcze jednego: nie ma tam cystern, a przecież o „gotowości bojowej wojska świadczą zgromadzone przed walką zapasy paliwa”. Tymczasem np. pułk strzelców zmotoryzowanych na każdy dzień walki potrzebuje 120 ton benzyny, oleju napędowego, smarów.

W miejscach koncentracji czołgów, wozów pancernych, samobieżnej artylerii powinny być zatem liczne instalacje do tankowania, powinny tam ciągnąć kolumny cystern. Tymczasem na zdjęciach satelitarnych niczego takiego nie widać.

FAKT.PL

Więcej postów