Musimy liczyć na siebie

dziennik polityczny

Oczywiście trzeba zawierać sojusze, ale nasze doświadczenie pod tym względem powinno nas skłaniać do ostrożności. Liczyć dziś na Unię to tak, jak w 1939 roku liczyć na Wielką Brytanię i Francję – pisze prof. Ryszard LEGUTKO

Unia Europejska daje Rosji odpowiedź niejednoznaczną na jej agresywne zachowanie. Niestety, ta odpowiedź zawiera także przekaz przyzwalający. Bo choć w całej Unii wydaje się dziś różne gniewne pomruki, nawet nakłada sankcje, nastawienie Unii Europejskiej oraz większości rządów określić możemy jako ogólnie prorosyjskie.

Na korytarzach unijnych instytucji słyszymy, że Rosja jest dużym i silnym krajem, że nie należy drażnić Federacji Rosyjskiej i Władimira Putina, że trzeba się z Rosją ułożyć… Słyszymy też z ust wielu Europejczyków, że Rosja ma swoje strefy wpływu, które należy uszanować. To wszystko także ujawnia się w Parlamencie Europejskim.

Można usłyszeć, że decydując się na aneksję Krymu, Władimir Putin przesadził, ale gdyby tę sprawę przyciszyć, gdyby przycisnąć Ukrainę, to pewnie wszystko byłoby dobrze. Zdarzają się niekiedy stanowiska inne, na przykład Zielonych, którzy są bardziej stanowczy w swoich poglądach. Jednak ogólnie nastawienie Unii Europejskiej pozbawione jest woli zasadniczego przeciwstawienia się Rosji.

Nie zapominajmy, że Europa Zachodnia była przez kilka dziesięcioleci nastawiona dość przychylnie do Związku Sowieckiego, z którym chciała się ułożyć, potwierdzając ład jałtański, a także z dużą wyrozumiałością podchodziła do systemu komunistycznego. Te sympatie prokomunistyczne są dzisiaj ciągle obecne. Pamiętam, że kiedy w rocznicę obalenia Muru Berlińskiego zabrałem głos w Parlamencie Europejskim i rozpocząłem swoje wystąpienie od stwierdzenia, że komunizm był jednym z najbardziej zbrodniczych systemów w historii ludzkości – być może bardziej zbrodniczym niż niemiecki narodowy socjalizm – na sali rozległy się gwizdy, buczenie i tupanie. Niektórzy europosłowie nawet sprawdzali, czy wypowiadając te słowa, nie przekroczyłem przypadkiem jakiegoś parlamentarnego przepisu i czy nie można by mnie za nie ukarać.

Musimy więc, stojąc w obliczu wzrastającego zagrożenia, polegać przede wszystkim na siłach własnych. Oczywiście trzeba zawierać sojusze, ale nasze doświadczenie pod tym względem powinno nas skłaniać do ostrożności. Liczyć dziś na Unię to tak, jak w 1939 roku liczyć na Wielką Brytanię i Francję. Musimy przede wszystkim stać na własnych nogach, trzymając się jednak zasady, że choć sojusze są niezbędne, to każdy sojusz stanowi słabe ogniwo – zawsze w końcu najchętniej się broni własnej skóry. Jeśli więc Unia jest jakimkolwiek parasolem, to mocno dziurawym i przed silnym deszczem nas nie uchroni.

Europa Zachodnia nie zna historii naszej części kontynentu i poznać jej nie chce, bo ciągle uznaje nas za część gorszą. Stary duch kolonialny nadal jest obecny, choć przybiera inne formy, kierując się nie ku Afryce, lecz ku Europie Wschodniej, którą chce się, tak jak kiedyś Afrykę, ucywilizować i zmodernizować. Zachód, Europa zwłaszcza, jest w rękach lewicy, a lewica, jak wiemy, kieruje się duchem powszechnej krucjaty modernizacyjnej i chce całemu światu narzucić swoją ideologię.

Unię toczą też od dłuższego czasu procesy degeneracyjne. Biorą się one zarówno z monopolu lewicy – a pamiętajmy, że Europejska Partia Ludowa już dawno przestała być chadecka i skapitulowała, przyjmując lewicową agendę – ale także z zasadniczych błędów konstrukcyjnych Unii, które teraz ujawniają się z wielką siłą.

Złamana została więc w Unii podstawowa zasada budowania dobrego porządku politycznego, a mianowicie, że zakres władzy zależny jest od siły demokratycznej legitymacji. Na przykład, jeśli prezydent jest wybierany przez parlament, to ma tę legitymację mniejszą i odpowiednio mniejszy zakres władzy. Gdy zaś wybiera go cały naród, wówczas jego kompetencje odpowiednio wzrastają.

W Unii ta zasada nie obowiązuje. Wielką władzą dysponuje Komisja, której mandat demokratyczny jest znikomy. Komisarze będący zwykłymi urzędnikami zachowują się jak dyktatorzy, wydają polecenia rządom, parlamentom czy władzy sądowniczej. Ale czynią to oczywiście tylko w odniesieniu do krajów słabszych, prawicowych i najchętniej z Europy Wschodniej. System musi więc się zdegenerować, bo nie ma ani odpowiedzialności urzędników, ani realnej możliwości ich rozliczenia, tak jak to się dzieje w państwach narodowych.

Komisja jest za to niezwykle uległa i posłuszna tym, którzy dysponują władzą realną i którym ona sama swoją władzę zawdzięcza, czyli głównym partiom i najsilniejszym państwom zachodnioeuropejskim. Stąd nagminnie Komisja stosuje podwójne standardy – inaczej traktuje silnych, a inaczej słabych. W tej chwili system władzy w Unii coraz bardziej przypomina oligarchię.

Podobnie patologiczną instytucją jest Parlament Europejski, który opiera się na założeniu, że Unia jest państwem, a Europejczycy są narodem. Tylko przy takim założeniu istnienie jakiegokolwiek parlamentu ma sens. Ale jest to założenie jawnie fałszywe, a nawet kłamliwe, bo jego intencją jest wprowadzenie w nasze umysły wrażenia, że Unia jest istotnie państwem, a Europejczycy są narodem.

Kłamliwość tego poglądu obserwuję w praktyce niemal każdego dnia w Brukseli czy Strasbourgu. Na około 700 posłów mniej więcej 650 wypowiada się w sprawach Polski, potępia polski rząd i decyduje w polskich sprawach, chociaż nie są oni w żaden sposób odpowiedzialni przed polskim elektoratem ani nie mogą przez niego być rozliczani. Stanowi to pogwałcenie kluczowej zasady wszelkiego parlamentaryzmu: reprezentanci narodu decydują za naród, lecz są przed nim odpowiedzialni i przez niego rozliczani.

Nic więc dziwnego, że w Unii łamanie traktatów, obchodzenie ich, lekceważenie reguł, nawet reguł przyzwoitości, stało się praktyką codzienną. Nie ma praktycznie żadnej ochrony przed samowolą. Równie mało wiarygodną instytucją jest TSUE, który stanowi także element grupy trzymającej władzę. Sędziami są nominaci rządowi, powielający mniej więcej politykę swoich rządów. Dlatego TSUE wydaje niekiedy wyroki kuriozalne, niemające nic wspólnego z prawem czy logiką. Stoi on przecież nie na straży sprawiedliwości, lecz stara się rozszerzać swoje kompetencje i tylnymi drzwiami wprowadza – wbrew traktatom – unijny centralizm. Wystarczy powiedzieć, że ani razu TSUE nie wypowiedział się w sprawie masowego gwałcenia art. 5 TUE, który mówi o zasadach pomocniczości, przyznania oraz proporcjonalności. Tak naprawdę większość działań, które podejmuje Unia, ma na celu zbudowanie struktury politycznej, czyli wykreowanie europejskiego narodu i państwa. Z podobnych przyczyn powstała wspólna waluta, czyli euro. Wspólnej waluty nie stworzono po to, aby usprawnić system finansowy, ale po to, aby zhomogenizować Europę. W taki sam sposób ma też zadziałać wspólny dług, którego powstanie może być „momentem hamiltonowskim” UE.

I właśnie w reakcji na te wszystkie patologie zorganizowaliśmy w Warszawie szczyt przywódców, tzw. Warsaw Summit. Jeśli nie powstanie w Unii jakaś przeciwwaga dla głównego nurtu kierowanego przez lewicę i jeśli nie zreformuje się traktatów i nie ograniczy unijnej samowoli, oligarchiczna władza europejska stanie się jeszcze bardziej nieznośna, niewydolna, zideologizowana i despotyczna.

W ciągu mojego bytowania w Parlamencie od 2009 roku widzę, jak zmieniała się Unia. Wchodziliśmy do niej w przekonaniu, że jest to struktura równych podmiotów. Ale była to naiwność: wchodziliśmy do Unii jako słabsi i sami tak się określaliśmy, przyznając sobie rolę czeladnika. Polityka nie jest jednak klubem dżentelmenów i za taką postawę słabeusza trzeba płacić, a wyzwolić się z niej jest trudno. Logika władzy nakazuje, że słabeusz ma słuchać i nikt mu dobrowolnie i bez własnej korzyści nie odstąpi miejsca.

Wchodziliśmy też do Europy w przeświadczeniu, że jest nią Unia Europejska. Nic bardziej błędnego. Unia nie ma nic wspólnego z grecką filozofią, chrześcijaństwem, prawem rzymskim, Szekspirem, Bachem czy Mickiewiczem. To gigantyczna, służąca sobie instytucja, animowana ideologią wywodzącą się z roku 1968, nastawiona na wykreowanie nowego człowieka i nowego porządku.

Pytanie kluczowe sprowadza się do tego, czy znajdą się w Europie siły, które postępującą degenerację potrafią powstrzymać i odwrócić. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdyby do tego doszło, to ważnym aktorem w tych działaniach musi zostać Europa Wschodnia. Wielu naszych zachodnich kolegów też zdaje sobie z tego sprawę. Wiedzą oni, że jeśli polski i węgierski opór zostanie złamany, to Europę czekają za sprawą Unii czasy jeszcze cięższe.

Prof. Ryszard LEGUTKO (Filozof, publicysta, profesor zwyczajny Uniwersytetu Jagiellońskiego, tłumacz i komentator dzieł Platona. Poseł do Parlamentu Europejskiego.)

wszystkoconajwazniejsze.pl

Więcej postów