Rosja sprowadziła na Białoruś ok. 30 tysięcy żołnierzy, do tego rakiety S-400 Triumf, myśliwce SU-35S i wyrzutnie pocisków balistycznych i manewrujących Iskander, a także ogromne ilości innego sprzętu wojskowego. To wszystko znajduje się blisko polsko-białoruskiej granicy, która położona jest nie dalej niż 200 km od stolicy Polski – Warszawy. „Nie odnoszę wrażenia, żeby nas to niepokoiło. Nasze wojsko w tej chwili wykonuje zadania pilnując płotu na granicy z Białorusią, choć moim zdaniem ta operacja ma charakter drugorzędny. Chodzi o to, żeby potencjał Polski był na tyle przygotowany, na tyle były pokazane nasze zdolności, żeby potencjalny przeciwnik nie miał odwagi nas zaatakować” – przekonuje Gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, były wiceszef MON-u, w rozmowie z Tomaszem Weryńskim.
Tomsz Weryński: Do polski przyleciało 1700 żołnierzy z 82. Dywizji Powietrznodesantowej. Mówi się, że to najlepsi z najlepszych. Jakie pan ma zdanie na ten temat?
Gen. Waldemar Skrzypczak: Zgadzam się z tym zdaniem, z tą opinią, że są to najlepsi z najlepszych. Jest to formacja elitarna sił lądowych armii amerykańskiej, która w zasadzie bierze udział we wszystkich operacjach, jakie prowadzą Stany Zjednoczone poza swoim terytorium. Dywizja, która ma taki bardzo dobry akcent historyczny, począwszy od operacji Market Garden, przez różne operacje, które Amerykanie prowadzili po II wojnie światowej. Do tej dywizji trafią tylko najlepsi, szczegółowy dobór i kwalifikowanie, bardzo intensywne szkolenie tej dywizji. Żołnierze ci są cały czas w pełnej gotowości bojowej. Jest to jednostka, która stanowi komponent sił szybkiego reagowania armii Stanów Zjednoczonych, jako wchodząca w skład 18. Korpusu Powietrznodesantowego razem ze słynną 101. Dywizją Powietrznodesantową.
Dlaczego Amerykanie wysłali do nas żołnierzy z tak prestiżowej dywizji? W zasadzie Joe Biden mógł zdecydować się na zupełnie szeregowych żołnierzy. Efekt propagandowy byłby równie dobry.
Przede wszystkim to wynika z tego, że jest to dywizja bardzo mobilna i jest w zasadzie cały czas gotowa do przerzutu w każdy rejon na mapie świata. Poziom mobilności strategicznej jest największy wśród jednostek armii Stanów Zjednoczonych i w związku z tym, że ten poziom mobilności jest tak wysoki, ta dywizja może szybko znaleźć się we wskazanym rejonie. Wolą polityczną Joe Bidena było, żeby te wojska trafiły bardzo szybko w ten rejon Europy i do Polski. Inna formacja miałaby charakter ciężki i przerzut takiej formacji do Polski na pewno wymagałby dłuższego czasu. A czas gra tutaj główną rolę.
Wiemy, że są to żołnierze, którzy walczyć potrafią, ale w wojsku o zdolnościach decyduje też uzbrojenie. Jak pan sądzi, z czym mogli przylecieć żołnierze USA?
Mówi się, że są oni lekką piechotą. Ja tego nie nazywałbym lekką piechotą, bo to są jednostki powietrznodesantowe, to nie jest lekka piechota. Natomiast jednostki powietrznodesantowe armii Stanów Zjednoczonych są bardzo autonomiczne, jeżeli chodzi o możliwość prowadzenia działań. Zatem, są to żołnierze, powiedzmy, piechoty, którzy mają na wyposażeniu broń przeciwpancerną, czyli mogą zwalczać czołgi. Mają zestawy przeciwlotnicze, którymi mogą zwalczać środki napadu powietrznego przeciwnika, czyli samoloty, śmigłowce. Oznacza to, że mają wszechstronny zakres możliwości rażenia przeciwnika. Mogą prowadzić działania bojowe w każdych warunkach, bo dysponują takim potencjałem. Zresztą sądzę, że w strukturze tego pododdziału, który do Polski trafia, bo to prawdopodobnie batalionowa grupa bojowa jednej z brygad 82. Dywizji, są elementy zarówno dowodzenia, łączności, jak i również elementy wsparcia bojowego, i wsparcia logistycznego. To jest kluczowa sprawa, tym bardziej, że, tak jak wstępnie powiedziałem, to jest batalion czy grupa bojowa, która ma duży poziom autonomiczności w prowadzeniu działań bojowych.
Myśli pan, że Władimir Putin jest trochę zaskoczony takim ruchem USA?
Myślę, że on nie jest zaskoczony. Oczywiście jego rzecznik prasowy Pieskow mówi, że jest to eskalacja ze strony Amerykanów, ale wyraźnie jest to odpowiedź na to, co robią Rosjanie. Hipokryzja ich polega na tym, że gromadzą za wschodnią granicą Polski, Ukrainy ogromne siły, a jednocześnie dziwią się i atakują zachód i Stany Zjednoczone za to, że przerzucają dwa tysiące żołnierzy do Europy. Rosjanie za naszą wschodnią granicą zgromadzili 200-krotnie większy potencjał, niż Amerykanie gromadzą w Polsce.
Mówi się, że na Białorusi jest około 30 tysięcy żołnierzy rosyjskich. Może być ich aż tak dużo?
Wydaje się, że nie jesteśmy w stanie policzyć, ilu żołnierzy faktycznie tam jest. Natomiast możemy powiedzieć, że przybywa formacji rosyjskich na Białorusi. W rejonie Smoleńska stacjonuje w tej chwili przegrupowana ze środkowej części Rosji 90. Dywizja Pancerna, która na tym teatrze działań do tej pory nie funkcjonowała. Jest to silna czteropułkowa dywizja, która ma duży potencjał. Następnie przegrupowują się elementy brygad przeciwlotniczych, które są wyposażone w systemy przeciwpowietrznej obrony S-400. Przegrupowują się elementy brygady rakietowej z Iskanderami. Tak więc, być może ten potencjał można by ocenić na ok. 30 tysięcy żołnierzy. I jest to znaczący potencjał, bo trzeba powiedzieć, że jest to już większy potencjał od armii białoruskiej.
Brzmi to niepokojąco. De facto 200 km od Warszawy Rosja rozmieszcza Iskandery, a także sporo innego, groźnego sprzętu wojskowego.
Niestety tak. I budzi to niepokój zarówno nasz, jak i Ukraińców. Tzn. Ukraińców na pewno niepokoi, natomiast jeśli chodzi o nas, to powinno niepokoić. A nie odnoszę wrażenia, żeby nas to niepokoiło. Nasze wojsko jeszcze w tej chwili wykonuje zadania pilnując płotu na granicy z Białorusią, choć, moim zdaniem, ta operacja ma charakter drugorzędny. W tej chwili powinniśmy osiągać zdolność swoimi wojskami operacyjnymi do tego, co się może wydarzyć za wschodnią granicą. A, jak widać wyraźnie, Putin jest nieobliczalny, chociażby gromadząc taki potencjał blisko naszej granicy. Zagraża to, moim zdaniem, naszemu państwu. Trzeba podjąć takie działania, które byłyby elementem odstraszania. Przecież to nie chodzi o to, żeby Amerykanie w imieniu Polski odstraszali, ale o to, żeby potencjał Polski był na tyle przygotowany, na tyle pokazane nasze zdolności, żeby potencjalny przeciwnik nie miał odwagi nas zaatakować.
Jaka zatem powinna być reakcja polskich decydentów?
Przede wszystkim, tak jak powiedziałem – operacja na granicy jest operacją drugorzędną. Wojska operacyjne powinny w tej chwili osiągać zdolności bojowe, a właściwie je odtwarzać, bo przecież oni od kilku miesięcy na granicy stoją bez swojego sprzętu, bez szkolenia bojowego. W związku z tym, wojsko powinno wrócić do swoich jednostek i powinno rozpocząć przygotowania do misji zgodnie z ich wojennym przeznaczeniem, bo to jest kluczowa sprawa. Od poziomu przygotowania wojsk operacyjnych zależy zdolność naszych sił zbrojnych do obrony przed ewentualną agresją Rosji, choć ja taką wykluczam. Ale zakładam, że narzędziem w polityce terroru, którą stosuje Putin wobec Europy, Ukrainy, jest Łukaszenka. I nie wykluczam, że Łukaszenka może jakieś działania podjąć, które mogą służyć do prowokowania zarówno Polski, NATO, jak i Ukrainy. Zresztą wydaje się, że katalog tych prowokacji, które ma Putin w ręku, jest bardzo duży. Te prowokacje cały czas mają miejsce, one się dzieją w Kijowie, Donbasie, na północnej granicy z Ukrainą. I to jest wola Putina, pokazywanie tego, że i Ukraina, i NATO mają zamiary agresywne w stosunku do Rosji i do Łukaszenki. Zatem trzeba być przygotowanym na każdy wariant ich działań i każdy wariant prowokacji, którą prowadzić będzie Putin.
Czyli może się zacząć na Ukrainie od jakiejś prowokacji? Zapewne nie wstaniemy rano któregoś dnia i nie dowiemy się, że o to rosyjskie wojska wjechały na Ukrainę w ramach pełnoskalowej wojny.
Pewnie przyczyną pełnoskalowej wojny będą prowokacje, które ją poprzedzą. Prowokowanie jest elementem strategii, doktryny rosyjskiej. Także to pokazywanie złej woli, czy to Ukrainy, czy też NATO, że to my jesteśmy agresorami. To nie Putin te wojska gromadzi, tylko my jesteśmy tymi, którzy zagrażają suwerenności Rosji i suwerenności Białorusi. My wszyscy wiemy, że tak nie jest. Jednak w tym katalogu prowokacji może znaleźć się wszystko. Dlatego też podkreślam, musimy być na to przygotowani, bo wstępem do wielkoskalowej wojny będzie cały szereg różnych prowokacji: politycznych, dyplomatycznych, militarnych i kto wie jeszcze jakich. Katalog jest bardzo obszerny.
Jaka jest rola wywiadów w tej wojnie nerwów?
Wywiad powinniśmy mieć bardzo głęboko osadzony po tamtej stronie. Powinniśmy mieć wiedzę pełną. Nie chodzi tylko o to, żeby polegać na Amerykanach, na rozpoznaniu satelitarnym. To też zawodzi, czego przykładem jest agresja na Ukrainie w 2014 roku. Trzeba mieć swoją rozwiniętą agenturę, która pozwala śledzić na bieżąco rozwój sytuacji. A nas głównie interesuje to, jakie są ruchy potencjalnego przeciwnika, żeby się nie dać zaskoczyć. Żebyśmy odpowiednio wcześnie wiedzieli, gdzie się rozwijają ugrupowania zaczepne czy uderzeniowe armii rosyjskiej i białoruskiej. Wtedy będziemy mogli odpowiednio wcześnie zareagować. Wywiad powinien to wszystko wiedzieć – to jest ich rola.
Co pan sądzi o sojuszu Polski, Ukrainy i Wielkiej Brytanii, o którym się ostatnio mówi. Czy ten pakt cokolwiek znaczy?
To jest pakt polityczny. Uważam, że jest on uzasadniony, bo, moim zdaniem, inicjatywa była tutaj po stronie Brytyjczyków. Ponieważ oni, można powiedzieć, od stu lat wiedzą, że alians niemiecko-rosyjski wyklucza dominacje Anglosasów na kontynencie. W związku z tym Brytyjczycy zawsze będą dążyli do tego, żeby pomniejszyć rolę tego aliansu. A my mamy, podobnie jak Brytyjczycy, obawy, czy ten alians, w tej chwili, w jakiś sposób się nie realizuje poprzez niejednoznaczną, bardzo zachowawczą postawę Niemiec wobec konfliktu na Ukrainie.