Ksywkę mieli nadać Raźniakowi policjanci. Łatwiej było im ścigać „Bola” niż Zygmunta. Świat przestępczy pochłonął go już w latach 70. Początkowo były to drobne kradzieże i włamania, ale — jak pokazuje historia jednego z największych przestępców ostatnich dekad — apetyt rósł w miarę jedzenia.
W Warszawie poznał późniejszego przyjaciela z grupy, Andrzeja Zielińskiego pseudonim Słowik. Kradli i robili przekręty razem. Jeszcze przed upadkiem starego systemu, „Słowik” wpadł na pomysł napadania na ciężarówki z Niemiec. W ten sposób obaj stali się przestępczymi potentatami specjalizującymi się w transporcie spirytusu i elektroniki.
Po 1989 r. „Bolo” wszedł do zarządu grupy pruszkowskiej. I przez lata był jej absolutnym numerem jeden. Mówiono o nim jako o gangsterze w starym stylu, wyznającym dawne zasady. Imponował tym młodszemu pokoleniu przestępców. — Postrzegany był jako bezwzględny i ostry zawodnik, który miał poważanie nawet u swoich wrogów. Przez długie lata był jednym z głównych rozgrywających ciemnej strony mocy — wspomina na łamach Onetu były członek grupy pruszkowskiej Grzegorz Ł., ps. Mięśniak.
Zawiązanej w Pruszkowie grupie pomagała zmiana systemowa. Milicja Obywatelska przekształciła się w policję i nie była przygotowana na pojawienie się przestępczości zorganizowanej. Zresztą bossowie z Pruszkowa pili z jednej butelki z policjantami w restauracji „Urocza” w centrum Pruszkowa. Tam przepijano łupy.
Miejsce to przestępcy z Pruszkowa wybrali sobie jeszcze w czasach PRL-u, gdy na czele gangu stał „Barabasz”. W „Uroczej” rzekomo mieli wyznaczone miejsce, odcięte od reszty lokalu. Jednak po kilku głębszych umowne granice szybko się zacierały, a bossowie biesiadowali razem z funkcjonariuszami.
Stali bywalcy knajpy wspominali, że często przypominało to wesele. Po wypiciu kilkunastu półlitrowych butelek wódki, obie grupy łączyły stoliki. Zaczynały się śpiewy i wspólna zabawa. Gdy gangsterzy nie mieli już gotówki, za usługi płacili biżuterią. Na początku działalności Pruszków nie obfitował w dużą liczbę lokali, nie było dużego wyboru. Z policjantami mafiozi byli „na ty”.
Restauracji „Urocza” już dzisiaj nie ma. Jeszcze kilka lat temu mieścił się tam sklep z artykułami AGD i RTV, dzisiaj lokal stoi pusty.
Początkowo Pruszków parał się przestępstwami gospodarczymi, później przyszedł czas na bardziej krwawe interesy. Jeszcze w 1990 r. „Bolo” brał udział w nieudanej akcji w Siestrzeniu, kiedy próbowano przywłaszczyć pieniądze należące do rosyjskiej mafii. W wyniku gangsterskich porachunków zginęło dwóch mafiozów z Pruszkowa — „Lulek” i „Słoń”. Miejscowi uważają tę strzelaninę za mit założycielski pruszkowskiej szajki.
Sam „Bolo” oficjalnie twierdził, że nie interesowały go napaści czy zabójstwa. — My byliśmy wychowani, żeby kraść, i to najlepiej państwowe, a nie zabijać, chyba że w obronie własnej. Ja nigdy w życiu bym nawet z kijem na kogoś nie poszedł. U nas pewna moralność jest, pewnych rzeczy się nie robi. Zarabialiśmy na spirytusie — powiedział „Bolo” w rozmowie z autorami książki „Nowy Alfabet Mafii”. Mówiąc my, Raźniak miał na myśli siebie, Kajtka, Maliznę i Parasola. Nazywał ich biznesmenami.
Raźniak starał się mieć czyste ręce, a wymuszenia i zabójstwa miał zlecać niższym rangą. Sam wolał handlować walutą. Biznes przez jakiś czas prowadził pod kantorem przy ul. Wiatracznej. — Dawaliśmy klientom lepsze ceny niż kantor, to woleli handlować z nami. Zarabialiśmy dziennie po tysiąc dolarów na głowę. Zabroniliśmy robić przewałki na tzw. wajchę. Ale i tak milicja za nami jeździła, szukała dziury w całym — opowiadał Raźniak. Przeniósł się w inne miejsce, ale biznes z walutami musiał i tak szybko zwinąć.
Gangster założył spółkę „Oldstar”. — To było konsorcjum finansowo-handlowe, ale interesowała nas też produkcja. Kupowaliśmy tłuszcze z zakładów mięsnych w Sokołowie, a produkowaliśmy obrotnice na Targi Poznańskie. Potem to siadło, bo prasa nas atakowała i partnerzy nie chcieli z nami handlować — wspominał w książce „Nowy Alfabet Mafii”.
W 1994 r. „Bolo” został aresztowany przed blokiem, gdzie mieszkał Wiesław Niewiadomski, szef gangu ząbkowskiego. Pruszków próbował się go pozbyć. „Słowik” miał chorą obsesję na punkcie wyeliminowania go z rywalizacji. Wojna gangów w Warszawie narastała. W 1995 r. doszło do wybuchu w mieszkaniu Raźniaka przy ul. Ostrobramskiej. Zniszczonych zostało dziewięć sąsiednich mieszkań. Ranne zostało trzy osoby, w tym „Bolo”.
Zaciskająca się coraz mocniej pętla, a także wprowadzenie w 1997 r. do polskiego porządku prawnego instytucji świadka koronnego, sprawiły, że „Bolo”, wraz z innymi bossami mafii pruszkowskiej wpadli w ręce wymiaru sprawiedliwości. Wsadzić ich za kratki pomogły zeznania Jarosława Sokołowskiego pseudonim „Masa”.
W trakcie obławy policji z sierpnia 2000 r. w pierwszym rzucie wpadli „Bolo” oraz „Wańka” i „Parasol”. Ostatecznie Raźniakowi wymierzono karę siedmiu lat pozbawienia wolności za założenie i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Do końca upierał się, że on i jego koledzy padli ofiarą spisku. Jeszcze na sali sądowej obrał najłatwiejszą linię obrony — negował datę powstania grupy pruszkowskiej.
— Przecież „Masa” zeznawał, że już w 1986 r. „Kiełbasa” przyjął go do grupy. Jeżeli więc grupa istniała od tamtego momentu, to nie można mi stawiać zarzutu jej zakładania, bo ten czyn uległ przedawnieniu — mówił „Bolo” w trakcie procesu cytowany przez „Politykę”. Ostatecznie Raźniak odsiedział cały wyrok.
W 2005 r., jeszcze w trakcie odsiadki, przedstawiono mu nowy zarzut: udział w napadzie na konwój z pieniędzmi, którego dokonał razem z „Parasolem”. Według kilku nieoficjalnych źródeł, do których dotarli autorzy książki „Nowy Alfabet Mafii”, „Bolo” miał pójść na układ z prokuraturą i złożył zeznania obciążające „Parasola”. Uniknął kolejnego wyroku. Nie zmienił swoich przyzwyczajeń przestępczych, choć w areszcie podobno nie sprawiał problemów.
Wyszedł na wolność, mimo iż miał już zasądzony areszt za kolejne zarzuty. Raźniak miał urządzić polowanie na „Masę”. Nawet jeśli nie jest jasne, czy tak faktycznie było, „Masa” miał powody, aby tak myśleć — był świadkiem, który obciążał dawnego kolegę w kolejnym procesie. „Bolo” szukał swojego miejsca. Próbował wrócić do świata gangów, ale szło mu jak po grudzie.
Ostatecznie miał zająć się narkotykami. Na wolności spędził cztery lata, wpadł w grudniu 2011 r. wraz z kolegą z Pruszkowa, „Kajtkiem”. Zarzuty dotyczyły handlu narkotykami na szeroką skalę. Chodziło o obrót 10 kg kokainy i 12 kg heroiny. W taką zmianę „Bola” powątpiewali jego dawni wspólnicy. Twierdzili, że w życiu zajmował się on wieloma rzeczami, ale stronił od narkotyków. Prawda mogła wyglądać jednak zupełnie inaczej.
Brak konkretnych dowodów oraz pogarszający się stan zdrowia Raźniaka sprawiły, że proces ciągnął się latami. Sąd nie był w stanie udowodnić, że „Bolo” faktycznie zmienił przyzwyczajenia i handlował narkotykami. W 2017 r. „Bolo” dostał udaru, a później zachorował na raka trzustki. Ostatnie miesiące spędził w szpitalu, ale na sam koniec został przewieziony do domu rodzinnego. Zmarł 3 września 2021 r. po wieloletniej walce z chorobą. Na pogrzebie pojawiło się wielu starych kolegów z Pruszkowa, m.in. „Parasol”, „Malizna”, „Kajtek” czy Grzegorz „Mięśniak”. Złożyć ostatni hołd przyszła także Monika Banasiak zwana „Słowikową”.