Mnożą się wieści o niezadowoleniu posłów PiS z ostatnich porażek rządu Mateusza Morawieckiego i presji na odwołanie przynajmniej wiceministrów odpowiedzialnych za chaos z aplikowaniem Polskiego Ładu. A co więcej, narasta żądanie, aby odpowiedzialność, aż po dymisję, poniósł sam premier. To prawda, takie są nastroje – pisze Piotr Zaremba, publicysta.
Pogłoski, że premier – oczywiście z woli Jarosława Kaczyńskiego – stoi na progu odejścia krążą nie tylko w klubie Zjednoczonej Prawicy, ale i w ministerstwach, gdzie myśli się już nawet o czasie po Morawieckim.
Pojawiają się nazwiska jego ewentualnych następców: byłej premier Beaty Szydło oraz szefa MON Mariusza Błaszczaka. Szydło miałaby symbolizować cofnięcie się do początków rządów PiS. Wtedy odgrywała rolę „matki Polski”, patronującej prospołecznemu kursowi. Do Błaszczaka Kaczyński ma po prostu bezgraniczne zaufanie.
Trudno premiera Morawieckiego jakoś szczególnie obwiniać za wiele kryzysów, choćby za wojnę z Unią Europejską czy za aferę z Pegasusem.
To dzieło albo jego podwładnych, albo samego Kaczyńskiego. Morawieckiemu na plecy spadła odpowiedzialność za szaleńczą gonitwę cen. Tę jeszcze mógł jakoś dzielić z prezesem NBP, z Rosją, a nawet z polityką klimatyczną UE. Za to skandal z obcinaniem dochodów nauczycielom, policjantom czy emerytom to wyłącznie dzieło służb podległych premierowi, zwłaszcza resortu finansów.
Towarzyszyły temu niemądre zaprzeczenia (choćby ministra Czarnka), a potem przyznanie się do winy, ale mało empatyczne. Miał rację Paweł Kukiz, porównując to do sytuacji, gdy ktoś potrąci kogoś innego autem, a potem wysiądzie, zdawkowo przeprosi i pojedzie dalej. Wieści o zamęcie polskoładowej księgowości zderzyły się z telewizyjnymi reklamami ogłaszającymi, jak to wszyscy zyskają na nowym systemie podatkowym. Premier długo nie umiał zabrać w tej sprawie głosu. W końcu przepraszał, ale w stylu pani ogłaszającej przez dworcowy megafon, bez cienia żalu, że pociąg się spóźni.
Niezdolność do wyciągnięcia jakichkolwiek konsekwencji personalnych to miara pogubienia się tego rządu. A jednak ważny polityk PiS mówi mi: Premier zostanie. Byłoby szaleństwem go zmieniać, zwłaszcza przy tak kruchej większości w Sejmie.
Kaczyński mówił w niedawnym wywiadzie dla Interii to samo: wymiana premiera to szaleństwo. Było to jeszcze przed kompromitacjami z Polskim Ładem, ale faktycznie, uruchomienie procedury wymiany rządu to przy przewadze kilku głosów w Sejmie za wielkie ryzyko. Dochodzi efekt PR-owski. Owszem, można by próbować rozładować niezadowolenie znalezieniem ofiarnego kozła, ale rzuciłoby to definitywny cień na Polski Ład, a tak naprawdę na kilka ostatnich lat pisowskiej władzy.
Na dokładkę kandydatury Szydło i Błaszczaka są słabe – na tle technokraty, nawet z kuriozalnymi wpadkami na koncie. Kaczyński, jeśli nie popadnie w amok, jest skazany na Morawieckiego co najmniej do wyborów. Choć pewnie plotki o jego dymisji mają pomóc w zdyscyplinowaniu rozprzęgającej się państwowej maszynerii. Jeśli dodać wrogość części pisowskich dołów wobec „bankstera”, to możemy spodziewać się coraz dzikszych spekulacji na temat jego losów.