Obywatele na pomoc wojsku

6 października, dzień 583. Wpis nr 572 | Obserwuję go od dawna, nawet miałem okazję siedzieć obok niego w locie z Nowego Jorku do Warszawy i się trochę pogadało. Nazywa się Jacek Bartosiak, jest doktorem prawa, ale zajmuje się geopolityką, a tak właściwie to przypomniał ją on Polakom.

Czytałem jego książki, pełne erudycji i wiedzy przekładającej położenie geograficzne na politykę i to w różnych skalach – od światowej, po kontynentalne, regionalne, aż do naszych, lokalnych realiów. Jedną z głównych jego tez jest to, że Polska niepotrzebnie wycofała się ze sprawstwa we własnym regionie „robiąc” politykę via mocarstwa poprzez bezkrytyczne dokooptowanie do polityki tzw. „Zachodu”.

Dziś, kiedy jesteśmy świadkami niejednolitości polityki Zachodu, kiedy upadek amerykańskiego superhegemona ożywia mocarstwowe ambicje innych graczy, mamy do czynienia z niejednolitością postawy Zachodu, a więc obudziliśmy się bez własnej polityki, ba – w konsekwencji, bez własnych narzędzi i środków.

Pan Jacek założył swoją fundację „Strategy & Future”, która nie tylko sprawnie monetyzuje zainteresowanie wielu geopolityką, ale niejednokrotnie… zastępuje braki państwa w strategicznym myśleniu. Wiadomo, wojna polsko-polska nie zamiera. Czyli trzeba codziennie przekuwać walkę na zwycięstwo, z perspektywą tylko na jedną kadencję do przodu. A więc po kiego martwić się dalszą przyszłością, jeśli to może nie nasza ekipa będzie konsumować owoce politycznego zwycięstwa? W związku z tym widać ten rozziew. Kiedy się widzi jak Bartosiak w Akademii Wojsk Lądowych omawia polski teatr wojenny, to widzi się też i przeczuwa, że pan Jacek mówi do kadry Wojska Polskiego rzeczy dla niej niepojęte, dotykając zagadnień w perspektywie nie ogarnianej przez sztab.

Nowa polska doktryna wojenna

Strategy & Future porwało się na rzecz niezwykłą. Przeanalizowało międzynarodową sytuację na tyle, w dodatku prognozując różne scenariusze jej przyszłego rozwoju, że było w stanie poważyć się o skonstruowanie szkicu nowej polskiej doktryny obronnej. Jej wyrazem jest projekt polskiej „Armii Nowego Wzoru”. Bartosiak zaczyna od smutnej konstatacji: władze wojskowe zajmują się efektorami, czyli końcowymi, taktycznymi narzędziami działań wojennych. Kupujemy myśliwce od Amerykanów, czołgi, armaty, rakiety. Ale nie wiadomo do jakiej wojny mają one służyć. S&F zaczyna więc od pieca – z kim nas czeka ewentualna wojna, jaka ona będzie, jaki to będzie teatr wojenny, jak się zachowają sąsiedzi i sojusznicy. I dopiero z tego wyprowadza strategię, taktykę i kończy na tym czy potrzebne nam są Abramsy czy np. drony.

I Bartosiak z kolegami, po ponad roku wielowątkowej pracy, ukończył swe dzieło i zaprezentował je publicznie. Zaczął od podstaw – naszym przeciwnikiem będzie, jeśli już, to Rosja. A Rosja przeszła (nie wiem czy my tak samo, tu są wątpliwości) od myślenia starym trybem, działań kinetycznych, dużymi masami wojska, masowym rekrutem i wielkimi ruchami wielkich związków wojsk do wojny wielowymiarowej, hybrydowej, gdzie bezpośrednia walka jest rzadkością, a na pewno ostatecznością. Czyli wiemy już z kim. Teraz sama wojna.

Bartosiak uważa, że powinniśmy móc w pełni odpowiedzieć na agresję na tyle, by zadziałać jeszcze pod progiem artykułu piątego, zobowiązującego członków NATO do (dość enigmatycznie określonej) reakcji. To znaczy, jak na nas napadną Rosjanie, to zanim się sojusznicy zbiorą i coś tam uchwalą, zanim USA przerzuci wojska by nas bronić, to możemy być już zajechani i Moskwa zabawi się w swoją ulubioną grę – negocjowania faktów dokonanych, które sama stworzyła. A im bardziej przegramy w pierwszych dniach wojny, tym gorsza będzie pozycja negocjacyjna pokoju. Bo Bartosiak wieszczy, jeżeli już, to wojnę lokalną, bo na większą Rosji po prostu nie stać.

I tu staje podstawowa sprawa, czyli nasza sprawczość. Tak jak z polityką zagraniczną, podczepiliśmy się i z wojskiem, do dużego. W związku z tym nie wiadomo czy jesteśmy w stanie prowadzić działania wojenne na własny rachunek i w jakiej skali. Bo w razie ataku Amerykanie mogą… zwinąć się raz-dwa. Ba, Rosjanie mogą różnicować cele i na przykład atakować tylko naszych, „zapraszając” jankesów do eleganckiego odwrotu. A więc sprawczość, w dodatku z rozproszonym dowodzeniem, by nie można było go łatwo zniszczyć.

Co do taktyki, to tam jest tyle szczegółów, że odsyłam do oryginału. Ale co zaskakujące, Bartosiak postuluje, że jesteśmy się w stanie dobrze opierać Rosjanom pod warunkiem… zmniejszenia naszej armii, w zamian za polepszenie jej jakości. Mniejsze, mobilne i samodzielne jednostki wojska, dobrze rozpoznany teren, dostosowana do tego taktyka, współpraca z terytorialsami. I możemy się nawet szarpnąć z Rosjanami. No wiadomo, dopóki nie walną z atomu, ale wtedy to i tak zmienia cały układ.

Po pierwsze sprawczość

Kolejna sprawa, to to, że jak będziemy mieli sprawczość, to możemy my kontrolować tzw. drabinę eskalacyjną. To znaczy wyznaczać kolejne eskalacyjne kroki. Bez sprawczości będziemy tylko odpowiadać, czasami możemy – przy braku sprawczości i poddaniu się rozkazom Amerykanów – realizować w wojnie nie nasze cele, ale te, które ze względu na strategię USA będą pożądane przez Waszyngton. A to, jak widać i dzisiaj, wcale nie muszą być takie same cele.

S&F rysuje wielowątkowość nowego podejścia. Od działań taktycznych, rozpisanych nawet na poszczególne jednostki, aż po elementy wojny hybrydowej, czyli pod progiem zbrojnego starcia, w czym ostatnio specjalizuje się Moskwa. Możliwe scenariusze to solidarna akcja NATOwska, drugi to atak Rosji i wycofania się Zachodu i jakaś forma koncesyjnego pokoju, trzeci, nasza ulubiona „taktyka wymuszona” – jesteśmy sami. W każdym z tych wariantów nasza sprawczość jest kwestią kluczową.

Brzmi to może baśniowo, że jednak możemy się jakoś Rosji oprzeć. Ale spójrzmy na pieniądze. Wydajemy bardzo sporo na wojsko, ale tego nie bardzo widać poza spektakularnymi, a więc politycznymi, kadrami z rzędów zakupionych Abramsów i F-35, do których z trawnika Białego Domu machał prezydent Duda. Tu dygresja – Bartosiak rozmawiał z „wysoko postawionym” z Waszyngtonu i ten mu powiedział, że oni tam nie rozumieją tej polskiej taktyki, która stawia na to, że jak od Amerykańczyków nakupujemy drogich gadżetów, to ci będą nas bardziej bronić. Oni by jednak woleli byśmy im pokazali, że jesteśmy gotowi koncepcyjnie i organizacyjnie być poważnym sojusznikiem, niż przekupywać ich zakupami.

Mamy więc kasę by się stać nowoczesnym wojskiem, tylko do tej pory wydawaliśmy ją jak wyżej, plus to, że wpływała ona do starych struktur pełnych tłuszczu administracji, gdzie nawet księgowi są w stopniu oficerskim. Pozbycie się tych złogów ma nie tylko znaczenie kosztowe ale i mentalne, bo pieniądze wlewane w stare struktury organizacji skutkują przeniesieniem na armię standardów rodem z II wojny światowej, nieprzystosowanych do dzisiejszych czasów. Wymagać to będzie gruntownej reorganizacji wojska, łącznie z odchudzeniem od dekowania się w instytucjach administracji wojska i przerzucenia środków i myślenia na nowe podejście.

Test dla Polski

W końcu prezentacji tej strategii doszliśmy do clou zagadnienia. Pomysły są zacne, całość trzyma się sensu, tylko realizacja tego nie może się obejść w zawieszeniu i izolacji od całości systemu organizacyjnego i politycznego państwa. A to wymaga by wiele się w kraju zmieniło, nie tylko w wojsku. Wyjście od traktowania „starego wojska” jako rezerwuaru politycznego elektoratu, a więc utrzymywanie jego przestarzałej struktury, wreszcie – consensusu politycznego, by strategie tę realizować ponad podziałami, bez względu na to, kto wygra kolejne wybory. I, gdy się patrzy na naszą scenę polityczną, to trzeba przyznać, że jest to dla Polski i jej elit zadanie trudne. Tak by wyjść z samych siebie i popatrzeć na siebie. Na sytuację geopolityczną, która się wyraźnie pogorszyła. I Rosja to widzi. Wielu i to wcale nie histeryków, uważa, że ta wojna już trwa, ale w dzisiejszych czasach to wcale nie trzeba jej wypowiadać, ba – nawet nie trzeba jednego wystrzału, by ona była w zaawansowanej fazie.

Bo na przykład takie harce jak na granicy z Białorusią, to na pewno co najmniej test jak zareaguje Polska. W dodatku, co też widać, z testu mogą wyjść prawdziwe efekty, jakimi jest ostry podział polityczny w Polsce, który animuje swobodnie Moskwa rękoma Mińska. Czyli pewne wzorce zadziałały i można je powtarzać oraz modyfikować. Rosjanie w naszym nieogarnięciu mają w ręku całą drabinę eskalacyjną, mogą wrzucać kolejne wrzutki, pnąc się po niej w górę. My będziemy tylko reagować, nieadekwatnie, za późno i tylko w kierunkach wyznaczonych przez Wschód. Będziemy więc biernymi świadkami tego, co z nami jest robione.

A sojusznicy? No, ci się przyglądają. I to nie tylko Putinowi, ale i nam – czy jesteśmy ogarnięci. Bartosiak unikał tej odpowiedzi, ale widać, że to nie Rosja, nie kasa, nie sojusznicy są problemem. Problemem jesteśmy my – czy nam, się będzie chciało chcieć. Czy będziemy swoje zainteresowanie ograniczać do losów małej dziewczynki z misiem, czy będziemy sypać dzieciom imigrantów cukierki przez ogrodzenie, by te podeszły bliżej, aby mogły je sfilmować czyhające media. Jak w zoo.

W końcu najbardziej załamujące jest to, że koncepcję stworzenia wojska na miarę możliwości i czasów prezentuje prywatny thinktank. Istniejący za zebrane z subskrypcji pieniążki od entuzjastów geopolityki. A obok stoi kolos państwa, ze swymi środkami i możliwościami, tabunami generałów i słucha tego jak świnia grzmotu. Dla jednych brzmi to jak piękna pieśń, że damy radę i trzeba wreszcie pogonić trepów, dla innych jak zagrożenie, które będą przezywać fantasmagoriami, byleby zostało tak jak jest. Czyli po staremu – kiedyś też tak było, to wtedy kiedy byliśmy przecież „silni, zwarci, gotowi”.

Jerzy Karwelis

DoRzeczy.pl

Więcej postów