Upychanie „zielonego ludzika” do polskiej armii. To jest polityka kadrowa czy też fikcja?

W polskiej armii przygotowanie do wojny polskiego obywatela to fikcja. Do polskiej armii zaczęto upychać „zielonego ludzika”. Tu nie trzeba żadnego agresora czy rosyjskiego żołnierza,  by za kilka lat można będzie się przekonać jakie katastrofalne skutki przyniesie skracanie służby i przyjmowanie na zawodowca jeszcze zielonego, na szybko szkolonego rekruta.

W opublikowanym artykule pt.: W MON wieczne reformy. Czy szkolenie żołnierzy zaczyna być już fikcją?, poruszyłem temat jak to rozmowy kwalifikacyjne do służby zawodowej można odbyć z wykorzystaniem środków łączności na odległość. Taką możliwość przewiduje nowelizacja rozporządzenia z 6 października 2020 r. w sprawie powoływania do zawodowej służby wojskowej (Dz. U. poz. 1851 z 21.10.2020r).

Po co ten pośpiech?

Niestety doszukując się głębi, okazuje się, że te zmiany dotyczą kandydatów w służbie przygotowawczej, których próbuje się upchnąć do służby zawodowej w trakcje szkolenia. Jak się okazuje zmiany umożliwiają w tempie ekspresowym – po wyrażeniu zgody przez departament kadr – wszczęcie procedury powołania kandydata do zawodowej służby wojskowej. Papier wszystko przyjmie, czy w ciągu 17 dni szkolenia można jeszcze zrobić kandydatowi badania? Burzy to cały proces i tak już skróconego szkolenia. Z tego okresu jeden dzień trzeba przeznaczyć na badania psychologiczne, a tymczasem na samą komisję lekarską trzeba zarezerwować czasami 2-3 dni. Jest to ogromny problem dla administracji wojskowej oraz jednostek wojskowych, które szkolą. Kukułcze jajo idzie w Polskę, bo odpowiedzialne za badania jest WKU, na terenie którego znajduje się rekrut i jednostka wojskowa.

Po co taki pośpiech? I tak kandydat zostanie żołnierzem po zwolnieniu ze służby w ciągu 2-3 miesięcy i w dodatku to on wybiera termin powołania. Powstaje niepotrzebny chaos, bałagan i destabilizacja całego procesu rekrutacji i szkolenia kandydatów do służby wojskowej, bo komuś się spodobał schemat na papierze. Należy współczuć tylko kandydatowi, który rozpocznie badania i ich nie skończy w trakcie odbywania 27 dni szkolenia. Po zwolnieniu, aby je skończyć będzie czasami zmuszony do podróży na drugi koniec Polski.

Inny aspekt fikcji i kwalifikacji takiego kandydata to zdanie sprawdzianu  fizycznego, musi być zaliczony. W ciągu pierwszego tygodnia rekrut ma zaliczyć jakiś tam egzamin z wychowania fizycznego, tak aby zgadzało się w systemie, który następnie wypluje zgodę z departamentu. Obłędne wpychanie rekruta na siłę, moim zdaniem będzie skutkowało wzmożoną rezygnacją w trakcie szkolenia, a przede wszystkim z dalszej służby zawodowej nieprzygotowanego emocjonalnie kandydata. Chore procedury wpędzają wszystkich w problemy, oczywiście w trakcje 3 miesięcznego szkolenia pod koniec jego trwania można by było taką procedurę wdrożyć ale nie w ciągu 27 dni.

Specjalista to raczej wypadek  w pracy

Tymczasem w MON mamy rozdwojenie jaźni, czyli dylemat  jak tu szybciej wcisnąć kandydata do służby zawodowej. Zapomniano przysłowia, które mówi: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”? To tak jakby nie dać się pisklakowi wykluć z tej skorupki i ktoś komuś podrzuca śmierdzącego zbuka. Budowanie ilościowe armii i upychanie rekruta zaczyna być już tragikomiczne, bo w wojsku – od dołu poprzez korpus szeregowych – specjalista to teraz raczej wypadek w pracy. A szkolenie specjalistyczne w wojsko po „unitarce” praktycznie nie istnieje. Wojsko, likwidując Narodowe Siły rezerwowe (NSR) pozbawiło się jedynego zintegrowanego szczątkowego systemu szkolenia specjalistycznego rekruta. Ostatni specjaliści szkoleni przez wojsko opuścili armią 12 lat temu po odbyciu obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej.

Jak już pisałem – w artykule pt.: MON skraca służbę wojskową do 27 dni. Czy to będzie „obóz harcerski” zakończony przysięgą wojskową? – wszelkie zmiany skracania służby wojskowej praktycznie do zera są bezprawne i kompromitujące. Bo jak to jest, że bez zmiany ustawy o powszechnym obowiązku obrony RP skracamy z czterech miesięcy służbę wojskową do 27 dni? Taka zmiana w mojej ocenie jest niezgodna z obowiązującymi przepisami. Najpierw decyzją nr 195/BdsZ MON z 10 czerwca w sprawie optymalizacji procesu rekrutacji do czynnej służby wojskowej, a później dopiero 6 października rozporządzeniem MON w sprawie służby przygotowawczej określono, że na potrzeby szeregowych szkolenie będzie raz w miesiącu.   Tymczasem szkolenie na nowych zasadach rozpoczęto już w wrześniu.  Bez zmiany ustawy? W tempie ekspresowym, bez żadnej dyskusji politycznej czy społecznej w parlamencie? Wygląda na to, że za plecami wszystkich opcji politycznych tworzymy karykaturę służby wojskowej.

Politycznie zapowiedzi i obiecanki szefa MON Mariusza Błaszczaka materializują się. Niejednokrotnie powtarza on w mediach, że Wojsko Polskie musi być liczniejsze. Tak naprawdę budowanie wojska ilościowo idzie bardzo słabo a obiecanki publiczne Macierewicza, że w 2020 roku będziemy mieć 200 tys. armię dawno zamilkły. Ponadto plan budowy WOT w sile 53 tys. w 2021 roku już dawno legł w gruzach. Dalsze zapowiedzi nowego ministra obrony budowania ilościowego wojska zaczynają być karykaturą poprzednika.

Czas efektywnego szkolenia to 17 dni

Zgodnie z rozkazem nr 505 szefa Sztabu Generalnego WP z 28 sierpnia 2020 r., który wprowadził do użytku nowy „Program szkolenia podstawowego SZRP”, wdrażane jest obecnie szkolenie podstawowe 27-28 dniowe w armii. O pomysłach z zagranicy i głoszeniu przez ministra Błaszczaka jak to uproszczono proces rekrutacyjny do wojska oraz służby wojskowej do niecałego miesiąca pisałem w artykule pt.: Czy Wojskowe Centra Rekrutacji, z herbatką i paluszkami są nowym sposobem na rekruta? Tu należy zacytować fragment celem zobrazowania kształcenia młodego adepta sztuki wojennej.

Kandydat nie później niż na 10 dni przed powołaniem ma spędzić i przerobić 44 godziny e-learningu na specjalnej platformie, do czego niezbędne jest pozyskanie e-maili kandydatów, by otworzyć im możliwość odbycia kursu. W ramach 27 dniowego szkolenia efektywny czas na szkolenie to tylko 17 dni (reszta czasu to: 1 dzień – przyjęcie, 1 dzień – szkolenie zapoznawcze, 1 dzień – egzamin, 3 dni [sobota] – dzień dyspozycyjny, 3 dni [niedziela] – dzień wolny oraz 1 dzień – przysięga wojskowa). Twierdzenie ministra, że skracamy i intensyfikujemy szkolenie mija się mocno z prawdą i jest po prostu manipulacją na potrzeby prowadzonej propagandy. Z ponad trzech miesięcy zostało tylko 17 dni szkolenia. Na wychowanie fizyczne zgodnie z programem zabrakło już miejsca, bo ten niby żołnierz ma sport uprawiać tylko poprzez poranny rozruch fizyczny.

Wojsko zalewają „skrótasy”

Obecna ekipa rządząca od samego początku postawiła na powrót do masowego szkolenia na skróty i pozyskiwania oficerów magistrów podczas szkolenia w studium oficerskim trwającym od 3 do 12 miesięcy. W początkowym okresie, na potrzeby wszystkich rodzajów sił zbrojnych, a od 2017 roku także na zwiększone potrzeby WOT. Studium oficerskie było do 2015 roku wygaszane jako relatywnie słabo przygotowujące przyszłych oficerów do zawodu. I było to tylko wąskie gardło pozyskiwania tylko specjalistów. Dzięki powstaniu WOT powrócono do szybkiego i taniego produkowania oficerów i skracania czasu szkolenia we wszystkich korpusach osobowych.

Innym sposobem na oficera w WOT jest kurs Agrykola, gdzie przez niby w rok w odstępach czasowych, odbywa się 2,5 miesięczne szkolenie. Niewiele dłużej trwa kurs szeregowego zawodowego na podoficera. Szkoły podoficerskie zamiast nauczać i kształcić podoficerów,  przeszły także na system skróconych kursów. W przypadku WOT, kurs Sonda na podoficera trwa nawet 35 dni. Następna zmiana przyniosło od września 2020 skrócenie szkolenia w służbie przygotowawczej na potrzeby szeregowych z trzech do niespełna jednego miesiąca. Zmiany zasad szkolenia i „prawa” sankcjonują możliwość przyjmowania do służby zawodowej wszystkich po skróconym szkoleniu oraz nawet tych,  co nie ukończyli służby wojskowej w pełnym wymiarze wskazanej ustawą do jej formy i zostali z niej zwolnieni przed terminem. W tym całym systemie szkolenia studenci rezerwiści niebawem mogą być tylko „super żołnierzami”.

Przeskok terytorialsów  do służby zawodowej, bez ustawowych zmian?

Przy okazji pisania artykułu na temat: Budowa WOT do 2024 roku? Czyli o „sukcesach” reform i modernizacji armii, poruszyłem temat domagania się przez dowództwo WOT przyjmowania na preferencyjnych zasadach żołnierzy TSW do służby kandydackiej czy zawodowej.  Dlaczego i na jakich zasadach wojsko po 16 dniach podstawowego szkolenia ma przyjmować niewyszkolonych terytorialsów? Więc nie trzeba być teraz 3 lata w służbie i się szkolić raptem w sumie przez cztery miesiące? To już jest fikcja nie szkolenie.

Przypomnę tylko decydentom, że zgodnie z zapisami ustawy z 21 listopada 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony RP, zmiany w skracaniu służby wojskowej nie dopełniają ustawowego obowiązku. Wprowadzamy zatem w życie decyzję szefa MON bez zmian ustawowych? Ponadto takie postępowanie otwiera szeroko drogę do służby zawodowej wszystkim „pseudorezerwistom”, co nie ukończyli szkolenia wojskowego w pełnym wymiarze.

Art. 98n. 2. Żołnierz OT może być powołany do służby kandydackiej lub zawodowej służby wojskowej na zasadach określonych dla żołnierzy rezerwy, na zasadach pierwszeństwa powołania do tych służb przed innymi osobami, jeżeli pełnił terytorialną służbę wojskową przez okres co najmniej trzech lat.

Statystyczny rekrut ma już prawie 30 lat

Przez media właśnie się przelał następny komunikat Biura ds. Programu “Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej”. W ekstazie sukcesu – ilu już rekrutów zarejestrowało się na portalu rekrutacyjnym – zapomnieli, że co dla jednych jest sukcesem, dla mnie jest porażką. Przy okazji zapewne nieświadomie generuje się przekaz jakiego mamy „starego” kandydata do wojska. Statystyczny rekrut ma 28 lat? Statystycznie to już widać jak wizja starzenia się naszej armii się materializuje, gdzie próg wiekowy z 19-20 lat poszybował wysoko w górę i niebawem przekroczy trzydzieści lat. A realny „zdrowy wiek” rekruta to wiek  35 lat – wtedy może się załapać na mundurową emeryturę. Tak było jeszcze za PRL-u – gdzie oprócz tego, że trzeba było być kawalerem, bo kobiet nie przyjmowano – ze służb mundurowych to tylko limit wiekowy pozostał w Straży Granicznej. Zgodnie z art. 31. ust. 1b. ustawy o Straży Granicznej kandydat do służby w tej formacji może być przyjęty, jeżeli w dniu przyjęcia nie przekroczył wieku 35 lat. A statystycznie to może się okazać, że pod koniec swojej służby taki mundurowy będzie już na tamtym świecie. O tym mówi demografia, a nie polityczne obiecanki. Dla drugiej statystycznej połowy to też może być ciężka sprawa, bo zapewne po odsłużeniu nie doczeka wojskowej emerytury. Bez posiadania górnego progu wieku służby zalewają stare dziadki po czterdziestce. Tu kryje się kolejny problem i absurd „młodego staruszka” w mundurze.

Rekrucie marna wojskowa emerytura cię czeka, a w najgorszym wypadku z ZUS

Nowy rekrut do wojska od 7 lat przyjmowany jest na nowych zasadach. Zgodnie z ustawą o zaopatrzeniu emerytalnym żołnierzy zawodowych oraz ich rodzin (rozdział 1a),  ci wszyscy co rozpoczęli służbę zawodową od 1 stycznia 2013 roku nabędą emeryturę w przypadku odsłużenia w mundurze  co najmniej 25 lat (takie same zasady dotyczą funkcjonariuszy MSWiA). Niestety na kokosy  nie ma co liczyć, bo po tym okresie wysokość świadczenia  wyceniono na 60 proc podstawy wymiary. Najważniejsza z tych zmian – pomijana zresztą w mediach oraz działaniach promocyjnych resortu obrony zachęcających do zostania zawodowcem – jest to, że zgodnie z art. 18f podstawę wymiaru emerytury stanowi średnie uposażenie z okresu kolejnych 10 lat kalendarzowych, wybranych przez żołnierza. A nie jak do tej pory z ostatnio zajmowanego stanowiska. Nikt na razie nie myśli,  a tym bardziej młody człowiek,  co będzie po 2038 roku, gdy zaczną odchodzić do cywila „nowi emeryci”. Czy kandydat  z ostatnich naborów dosłuży do upragnionej emerytury? Zawsze w ZUS-ie można wykazać wojsko „jako złote” 10 lat.

Czystki w armii? Politycy zapędzają kadrowców w kozi róg

Braki kadrowe w wojsku to jest zasługa w głównej mierze polityczna, bo najpierw miotła wymiotła „niepokornych”, a teraz poszukuje się rekruta na silę. A od czasu zawieszenia obowiązkowej służby wojskowej zainteresowanie ochotniczymi formami służby gwałtownie maleje. Przy zwiększonym zapotrzebowaniu, by zakleić dziury i obsadzić nowe jednostki nasze wojsko ma problem. Etaty puchną na papierze, a nasze wojsko zawodowe wygląda jak ser szwajcarski, z wielkimi dziurami. Co do wartości bojowej dziurawych jednostek mam wiele zastrzeżeń.

Ponadto absurdalnie budowa następnej formacji ochotniczej jakimi są Wojska Obrony Terytorialnej w takiej rzeczywistości,  gdzie brakuje rekruta i zainteresowania młodych służbą, zaczyna być zagrożeniem dla całych sił zbrojnych. A objęty przez rządzących Polską kierunek działań może de facto doprowadzić do zrezygnowania z sił zbrojnych jako atrybutu państwa – opisuje raport Fundacji Ad Arma dotyczący liczebności SZ RP.

Obecny model polskiej armii jest rozwiązaniem krótkowzrocznym, które nieuchronnie prowadzi do wyczerpania rezerw i zasobów kadrowych. Skutkuje również znacznym obniżeniem gotowości bojowej oraz redukuje możliwości odstraszania. Zdaniem ekspertów Fundacji, opierając się na hasłach propagandowych nie można zwiększyć liczby SZ RP z 95 do 150 tys. ochotników, jeżeli duża grupa kandydatów nie spełnia wyśrubowanych i dyskusyjnych norm zdrowia oraz sprawności fizycznej. Zdaniem Fundacji, bez zdecydowanych działań naprawczych możliwym kierunkiem rozwoju SZ RP jest stopniowe pozbywanie się zdolności “ciężkich” i przechodzenie na zdolności lekkie. W konsekwencji będzie to oznaczać odejście od określenia “siły zbrojne”, charakteryzujące się pełnym spektrum zdolności militarnych, w kierunku określenia “milicje”. Powyższe działania wpisują się w tzw.  WOT – yzację sił zbrojnych.

Powstanie WOT w 2017 roku to nie tylko skracanie służby wojskowej, ale także otwarte drzwi dla emerytów wojskowych. W wyniku dalszych problemów kadrowych od samego początku WOT stawiał na przyjęcie do służby wszelkiej mieszanki mundurowych, nawet tych co nie zaliczyli nigdy wojska. W konsekwencji doprowadzi to do „nieautoryzowanego” obciążenia budżetu MON. Nigdy tak nie było, aby emeryt wojskowy w nielimitowanym stanie – jak pęczki wyrwanych buraków – mógł powrócić do służby. Czy to furtka od tyłu dla swoich?

Czystka kadrowa po Macierewiczu

Z jednej strony furtka do powrotu, z drugiej zaś – miotła do pozbycia się żołnierzy. Jak donosiła prasa w 2017 roku w owym czasie – z armii odeszło 26 generałów i 250 pułkowników, czyli około jedna czwarta i jedna szósta ogólnej liczby oficerów. A media informowały jak Macierewicz „czyści” armię, gdzie wymiana oficerów w Sztabie Generalnym WP objęła 90 proc. stanowisk dowódczych, a w Dowództwie Generalnym RSZ 82 proc. A MON twierdził w wydanym komunikacie, że zatrzymało falę odejść oficerów i szeregowych z lat poprzednich. I wskazywało na dane, że w roku 2015 odeszło o 528  więcej żołnierzy (planowano 4000, odeszło 4528), to w roku 2016 z mundurem rozstało się o 656 mniej niż przewidywano (zakładano odejście 5500, a odeszło 4844). Ponadto jak stwierdzono nastąpił wzrost liczby żołnierzy z 96 tys. w roku 2015 do 106 tys. w roku 2017. Widać sztuczne podbijanie progu odejść z armii na potrzeby polityki. A stan 106 tys. żołnierzy zawodowych Polska armia osiągnęła dopiero w 2020 roku.

W styczniu 2020 roku MON chwalił się medialnie jak to przez ostatnie pięć lat liczba żołnierzy wzrosła o ok. 33 tys. (od wyborów w 2015 roku). Problem w tym, że nie mówi się całej prawdy, bo przyjmując, że rocznie odchodzi ok. 4,5 tys. żołnierzy (widać od dłuższego czasu podwyższony próg odejść – ponad 10 lat temu rocznie plan przyjmował ok. 3 tys. odejść z armii), to daje w sumie do 22,5 tys. wojskowych, którzy odeszli w tym samym okresie. Z 96 tys. na 106 tys. żołnierzy? Przez pięć lat mamy tylko o 10 tys. żołnierzy zawodowych więcej? Kiepsko idzie to nasze budowanie armii zawodowej.

Politycznie doprowadzono do wielkiego przemiału stanu i ”odmłodzenia” kadry w szeregach. Przez ten czas ścięto głowę całemu dowództwu Wojska Polskiego, zastępując ją kadrą odmłodzoną na szybkich awansach. Wypchnięto masę doświadczonej kadry na przymusowe emerytury, by zastąpić ich świeżym rekrutem. Skutki chyba widać, bo polityczne pomysły skracania służby wchodzą bez oporu. A przez te pięć lat wymieniono praktycznie jedną czwartą armii?

Tu należy przypomnieć, że w latach 2001-2005 na emeryturę odchodziło rocznie 1-2 tys. żołnierzy zawodowych. Między 2006 -2008 r. wskaźnik ten wzrósł do poziomu 3-4 tys. rocznie, a w 2009 r. spadł nawet do 2,5 tys. W 2010 rok z armii odeszło 4,7 tys. wojskowych a rekord przypadł na 2011 rok z wynikiem 7 tys. W tym przypadku przyczyn było kilka. Globalny kryzys gospodarczy, cięcia budżetów, brak podwyżek oraz słaba perspektywa na przyszłość co do wzrostu uposażeń. Zamrożenie płacy w budżetówce i wieloletnia stagnacja płacowa spowodowała, że lepiej wychodzili na tym emeryci z coroczną waloryzacją świadczeń. Ponadto trwający wtedy proces zmian w emeryturach mundurowych, napędzał obawy żołnierzy co do przyszłości świadczenia, gdzie planowane zmiany weszły w życie z początkiem 2013 roku. Z jednego końca reforma armii i ekonomia z drugiej strony Macierewicz z Misiewiczem.

Do tego całego obrazu należy przypomnieć problemy z armią wykształciuchów i staruszków w wojsku i przygotowaniach państwa do wojny, którą wygrywa nie armia zawodowa tylko rezerwa. O tym problemie pisałem w artykule pt.: Święto administracji wojskowej. Czy nowa reforma struktur dojdzie do skutku?

Obietnicą wyborczą w 2015 roku PiS i prezesa Jarosława Kaczyńskiego było przywrócenie powszechnego poboru do wojska. W 2018 roku Antoni Macierewicz na odchodne z funkcji szefa MON potwierdził, że powszechny pobór do wojska powinien powrócić. Politycy doskonale się orientują w czym rzecz. Gorzej z nieświadomym społeczeństwem, które nie musi zdawać sobie sprawy, że to armia zawodowa rozpoczyna wojnę a rezerwa kończy. Tymczasem w Polsce rośnie społeczeństwo co wojska nie widziało.

W rezultacie, dzięki nowej polityce władz  w wojsku,  rękami awansowanych żołnierzy, od 5 lat tworzymy fikcyjny system naboru i skracamy  do minimum szkolenie żołnierza. Nie życzę żadnemu dowódcy takiego żołnierza.  W przypadku wojny tak wyszkolony rekrut ma marne szanse na przeżycie, przy ogromnych stratach.  A w czasie pokoju być może sami dla siebie będą zagrożeniem. Nikt na razie się tym nie przejmuje, bo zamiast budowania nowoczesnej armii, bawimy się w tworzenie dziwoląga do zarządzania kryzysowego. Tymczasem nowa elita  polityczna zachłysnęła się WOT-em.

ARTUR KOLSKI

Więcej postów