Prezydent nie podpisze, w szeregach PiS narasta bunt, a koalicjanci nie chcą poprzeć nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Kaczyńskiego zawiodła wiara w polityczną wszechmoc: że jest w stanie przeforsować ten projekt tylko dlatego, że on go chce
„Ja się z tą ustawą absolutnie nie zgadzam. W wielu punktach jest absolutnie nieprzemyślana. […] Zrobię wszystko, żeby nie dopuścić tej ustawy w życie i tych przepisów” – powiedział prezydent Andrzej Duda podczas odbywającego się online VI Nadzwyczajnego Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” o „Piątce dla Zwierząt”, czyli nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt.
Dodał, że rolnicy głosowali na niego w zaufaniu, że będzie troszczył się o polską wieś i polskie rolnictwo. Zaznaczył przy tym, że „nie było ani jednego środowiska rolniczego […] które miałoby pozytywną ocenę tej ustawy”. I że wszyscy prosili go o weto, albo o skierowanie ustawy to Trybunału Konstytucyjnego. Warto przypomnieć, że wśród tych „wszystkich” był też Szczepan Wójcik, lobbysta i przedsiębiorca futrzarski.
Niestety, prezydent Duda nie przypomniał, że w 2015 roku, gdy dopiero ubiegał się o elekcję, w „Liście do wszystkich tych, którzy są przyjaciółmi zwierząt” zapewniał: „nie podpiszę ustawy, która pogarsza los zwierząt i podpiszę każdą, która ten los poprawi”. A „Piątka dla Zwierząt” ten los z pewnością by poprawiła.
Podobno twarda deklaracja prezydenta wzbudziła – jak powiedział anonimowo Wirtualnej Polsce jeden z polityków PiS – „i zdziwienie, i zdenerwowanie”, bo „dla Jarosława Kaczyńskiego »Piątka dla Zwierząt« ma znaczenie szczególne, a prezydent to zignorował”.
Trwające od dwóch miesięcy zamieszanie wokół nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt staje się coraz bardziej farsą.
Parlamentarny rollercoaster
Przypomnijmy fakty. Projekt zwany „Piątką dla Zwierząt” został zapowiedziany na wspólnej konferencji prasowej Jarosława Kaczyńskiego i szefa Forum Młodych PiS Michała Moskala 8 września 2020 r. Kilka dni później, 11 września, został złożony w Sejmie jako projekt poselski.
W Sejmie procedowano go błyskawicznie: już 18 września został przegłosowany. Zawierał dwie fundamentalne zmiany: zakaz hodowli zwierząt na futra (z wyłączeniem królików) i ograniczenie uboju rytualnego do potrzeb lokalnych społeczności. Obydwie zmiany miały wejść w życie po roku.
Następnie nowela trafiła do Senatu, gdzie – po burzliwych obradach – przegłosowano ją 14 października. Zawierała kilka istotnych zmian w stosunku do tej wersji, która wyszła z Sejmu.
Ograniczenie uboju rytualnego związane z zakazem eksportu mięsa koszernego i halal za granicę kraju przeszło, ale z jednym istotnym ograniczeniem: wyłączono z niego drób. Znacznie wydłużono vacatio legis – ubój rytualny na obecnych zasadach będzie możliwy aż do 31 grudnia 2025 r.
Senatorowie przychylili się również do wprowadzonego w noweli zakazu hodowli zwierząt na futra (z wyjątkiem wspomnianych królików), ale znacznie wydłużyli vacatio legis – do 31 lipca 2023 r. Zaproponowano też przepisy dotyczące odszkodowań dla hodowców zwierząt futerkowych i ubojników rytualnych.
Były też inne ważne zmiany. Między innymi szczegółowego uregulowania doczekały się przepisy uchwalone jeszcze przez Sejm, które dotyczą tzw. emerytury dla zwierząt wykorzystywanych w służbach mundurowych. Inna poprawka Senatu wprowadzała obowiązek czipowania psów. Zabroniono zakupu psów i kotów przez Internet oraz wykorzystywania zwierząt jako nagród w loteriach i konkursach.
Zabijanie kur, czyli „nic wielkiego”
Senat trochę nowelizację poprawił, ale jednak bardziej zepsuł. Wprowadzenie bardziej precyzyjnych przepisów dotyczących tego, jak mają być wypłacane środki na „emeryturę” dla zwierząt służb mundurowych było na przykład bardzo dobre.
Ale już kompletnie niezrozumiałe jest, dlaczego z zakazu uboju rytualnego na eksport wyłączono kury i inny tzw. drób. Minister rolnictwa Grzegorz Puda próbował przekonywać, że „ubój rytualny w przypadku drobiu niczym wielkim w praktyce nie różni się od tego, który jest ubojem tradycyjnym”.
„Sposób ich zabijania w trakcie uboju rytualnego nie jest ani trochę mniej okrutny” – pisała Ewa Siedlecka. A prof. Wojciech Pisula, zoopsycholog z PAN, w rozmowie z OKO.press mówił, że ptaki w uboju rytualnym cierpią „w sposób, który jest dla nas trudny do wyobrażenia, bo to bardzo emocjonalne zwierzęta”.
Prof. Pisula razem z prof. Andrzejem Elżanowskim przygotowali dla Senatu opinię ekspercką dotyczącą uboju rytualnego. W części poświęconej ptakom jest fragment, który mrozi krew:
„Badania uboju koszernego wykazały, że kury po poderżnięciu szyi zachowywały świadomość do 26 sekund (zwykle 12-15 sekund),
opóźnienie utraty świadomości u części ptaków spowodowane było pozostawieniem bez przecięcia 1-2 tętnic szyjnych najbliższych kręgosłupa, co się regularnie zdarza ponieważ ptaki, u których nóż dotknął kręgosłupa, uznawane są za niekoszerne i odrzucane przez rabina, więc żydowscy rzeźnicy (»szocheci«) starają się tego uniknąć i mniej wprawni pozostawiają naczynie przy kręgosłupie nie przecięte.
Jednak były to badania aktywności ruchowej (ograniczonej przez podcięcie), a nie badania encefalograficzne, i sami autorzy dopuszczają możliwość dłuższego czasu zachowania świadomości”.
Siedlecka: dlaczego społeczeństwo ma płacić za niemoralny proceder?
Sprawą wątpliwą moralnie jest pomysł wypłaty odszkodowań dla branży futrzarskiej i ubojni sprzedających mięso koszerne oraz halal na rynki zagraniczne. Owszem, bez wątpienia przedsiębiorcy zabijający zwierzęta w ten sposób byliby stratni, to oczywiste.
Ale przecież, jak zauważyła Siedlecka, w 1997 r. Polska wprowadziła zakaz hodowli gęsi na stłuszczone wątroby, eksportu tych wątrób i produkcji foie gras, który wszedł w życie w 1999 r. I nikt wtedy odszkodowań nie otrzymał, choć to przecież również był intratny biznes.
„Wreszcie nikt też nie płacił odszkodowań właścicielom wydawnictw pornograficznych, gdy wprowadzono do Kodeksu karnego przepis o zakazie wykorzystywania zwierząt w pornografii” – dodała dziennikarka.
W pewien sposób nie można odmówić Siedleckiej racji: „skoro moralność w postaci zakazu dręczenia zwierząt w określony sposób legła u podstaw inicjatywy »Piątki dla Zwierząt«, to stawiam pytanie: czy odszkodowanie należy się za zaprzestanie niemoralnych praktyk?”
Ale problem jest też ekonomiczny. Polski najprawdopodobniej na wypłacanie takich odszkodowań po prostu nie stać, co nieoficjalnie przyznawali współpracownicy ministra Pudy. Tymczasem na wypłacenie odszkodowań naciska prezydent Duda i część obozu politycznego Kaczyńskiego.
Nowa (?) »Piątka dla Zwierząt«
Tuż po tym, jak projekt wyszedł z Senatu, miała nim ponownie zająć się sejmowa Komisja Rolnictwa. Ale tego nie zrobiła, bo zaplanowana na 27 października została niespodziewanie odwołana.
Dzień wcześniej senator PiS Jan Maria Jackowski ujawnił, że projekt ma trafić do sejmowej zamrażarki i tam już pozostać. Trzy dni później na antenie Radia Poznań Roman Wawrzyniak, wtedy świeżo upieczony wiceminister rolnictwa, potwierdził tę informację. I dodał, że ma powstać nowy projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt.
Czy wiemy coś o planowanym projekcie? Niewiele.
Minister rolnictwa Grzegorz Puda mówił 8 listopada w TVP1, że będzie obejmował dwa obszary. Pierwszy, związany z ochroną zwierząt, „czyli to, co dotychczas było omawiane, dyskutowane, do czego rolnicy mogli wnosić swoje spostrzeżenia i poprawki”.
Drugi obszar ma dotyczyć utworzenia Inspekcji Ochrony Zwierząt. „To będzie nowa inspekcja, podlegająca MSWiA. To ministerstwo będzie mogło sprawować właściwy nadzór nad dostosowaniem prawa oraz tego, w jaki sposób prawo jest przestrzegane” – wyjaśniał minister. W jej skład mają wejść osoby, które „będą miały na ten temat wiedzę, a także instrumenty po to, aby tym zwierzętom można było zapewnić państwowy dozór”.
Rąbka tajemnicy uchylił też Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa, który stracił ministerialny fotel za sprzeciw wobec »Piątki dla Zwierząt«. Według niego nowe przepisy mają w większości powtarzać te, które już uchwalił Parlament. Zostanie więc zakaz hodowli futerkowej i zakaz uboju rytualnego na eksport (z wyłączeniem drobiu).
Nowością ma być tylko wspomniana Inspekcja Ochrony Zwierząt, co – jak przekonywał Ardanowski – „przy generowaniu ogromnych kosztów i problemach organizacyjnych w każdym powiecie, biorąc pod uwagę stan budżetu państwa, wydaje się być działaniem pochopnym i nielogicznym”.
Druga ze zmian, czego Ardanowski nie mówi, ma być odpowiedzią na głos rolników i hodowców, którzy sprzeciwiają się możliwości kontroli i odbioru interwencyjnego zwierząt przez organizacje pozarządowe. Choć NGO statutowo zajmujące się ochroną zwierząt mają takie prawo, to, teoretycznie powinna to robić przede wszystkim Inspekcja Weterynaryjna.
Ale nie ma ona wystarczających mocy przerobowych, by sobie z tym zadaniem poradzić, przede wszystkim zasobów kadrowych. No i bywa tak, że Powiatowy Lekarz Weterynarii wie o nieprawidłowościach w traktowaniu zwierząt na podlegającym mu terenie, ale nie interweniuje.
Nikt nie zastąpi animalsów
Trudno na tym etapie wyrokować do końca, jaki będzie zakres działań Inspekcji Ochrony Zwierząt, bo wciąż nie mamy projektu. Najgorszy scenariusz byłby taki – a pojawiały się już sygnały mówiące o jego realności – że miałaby ona całkowicie wykluczyć organizacje prozwierzęce z działań interwencyjnych. Wtedy zostałaby im co najwyżej rola sygnalistów, którzy zgłaszaliby, że gdzieś sytuacja zwierząt jest fatalna. A Inspekcja Ochrony Zwierząt podjęłaby działanie, albo nie.
Największa moja obawa jest więc taka, że PiS będzie chciał całkowicie rozmontować dotychczasowy model, w którym – trzeba to powiedzieć wprost – organizacje grały rolę wiodącą. Bo prawda jest taka, że ochrona zwierząt w większości spoczywała na ich barkach. A tak podkreślane przez ich przeciwników rzekome przypadku nadużyć związane z interwencyjnym odbiorem zwierząt są nieliczne, jeśli nie marginalne.
Nie wierzę, że jakakolwiek instytucja państwowa będzie w stanie całkowicie zastąpić animalsów na tym obszarze. Nawet dobrze opłacani urzędnicy nie będą tak zdeterminowani w swoich działaniach, jak inspektorzy z organizacji prozwierzęcych, którzy najczęściej pracują wolontarystycznie, motywowani jedynie troską o los zwierząt.
Buta Kaczyńskiego
Oczywiście żadna nowa ustawa nie byłaby potrzebna, gdyby nie kryzys, jaki w Zjednoczonej Prawicy wywołała »Piątka dla Zwierząt«.
Od Kaczyńskiego odwróciło się z już z jej powodu 30 posłów, którzy pod wodzą Ardanowskiego zapewne niedługo utworzą nowe koło, a może nawet i klub. Popierać kontrowersyjnych na prawicy przepisów nie chce też Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry i Porozumienie Jarosława Gowina.
Paradoksalnie, w tej sprawie Kaczyński może bardziej liczyć na opozycję niż swoich politycznych sojuszników, co zresztą jego krytycy z obozu Zjednoczonej Prawicy już mu wytykali.
Wydaje się, że Kaczyńskiego zawiodła jego wiara we własną omnipotencję. Przekonanie, że jest w stanie przeforsować ten projekt tylko dlatego, że on go chce, wbrew chęci i woli znacznej części swojego obozu politycznego. Okazało się jednak, że nie.
Tej wiary nie zachwiały nawet zdarzenia z lat 2017-2018, gdy upadła pierwsza próba nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Zawierała ona większość przepisów »Piątki dla Zwierząt«, w tym te związane z hodowlą futrzarską i ubojem rytualnym.
I skoro wtedy budziły one taki opór, to polityczny rozsądek nakazywałby podzielenie zmiany prawa chroniącego zwierzęta na etapy i przeprowadzanie przez Sejm najbardziej kontrowersyjnych przepisów osobno, w formie kolejnych, rozłożonych w czasie nowelizacji.
Podwójny szantaż
Można się spodziewać, że zakaz hodowli zwierząt na futra nie spowodowałby takiej fali oporu, ponieważ jest to branża schyłkowa w Polsce, a zdecydowana większość Polaków jest za zakazem. I dziś pewnie dałoby się go łatwo przegłosować. Podczas prac parlamentarnych nad nowelizacją sprzeciw budził przede wszystkim zapis mówiący o zakazie eksportu mięsa halal i koszernego i to o głównie o niego roztrzaskał się ten projekt.
Wystarczyło przygotować ustawę, która zawierałaby tylko jeden z zakazów i obudować go innymi, niekontrowersyjnymi zmianami, np. dotyczącymi obowiązku czipowania psów. A dopiero potem, przy bardziej sprzyjających wiatrach politycznych, brać się za próbę ograniczenia w Polsce uboju rytualnego.
Ale Kaczyński chciał ugrać wszystko hurtowo. I dlatego dziś jest podwójnie szantażowany: przez członków własnego obozu politycznego i prezydenta. A największą tego cenę płacą za to oczywiście zwierzęta.