– Trzeba się temu (protestom kobiet – red) przeciwstawić. To obowiązek państwa, ale także obowiązek obywateli. W szczególności musimy bronić polskich kościołów. Musimy ich bronić za każdą cenę. Wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają do tego, żeby wzięli udział w obronie Kościoła, w obronie tego co dziś jest atakowane nieprzypadkowo – ogłaszał prawie trzy tygodnie temu Kaczyński.
Jak donosi portal OKO.press, Kaczyński w zeszłą niedzielę przeszedł od słów do czynów i sam postanowił upewnić się, że jego wola jest wypełniana.
Po zakończeniu niedzielnego nabożeństwa, Kaczyński wsiadł do swojej limuzyny, a do ubranego po cywilnemu policjanta zabezpieczającego kościół podszedł prywatny ochroniarz prezesa PiS z firmy Grom Group.
„Przywołano oficera nadzorującego zabezpieczenie. Kaczyński poprosił go o nazwisko i zapytał, gdzie są policjanci. W odpowiedzi zestresowany funkcjonariusz zameldował, że kościół ochrania kilkunastu policjantów. »Czemu ich nie widzę?« – miał usłyszeć od wicepremiera. Kiedy wyjaśniono mu, że funkcjonariusze są po cywilnemu, początkowo nie dowierzał” – relacjonuje źródło OKO.press.
Następnie Kaczyński zadzwonił do Mariusza Kamińskiego dopytywać, że funkcjonariusz go nie okłamał. Policjanci relacjonują, że przed powrotem do domu, wicepremier postanowił upewnić się, że sytuacja przedstawia się podobnie także i w innych kościołach. – Zrobił rundkę po Żoliborzu i dopiero kiedy zobaczył policjantów w okolicy pobliskich trzech kościołów, odpuścił – twierdzi jeden z policjantów w rozmowie z OKO.press.
Jarosław Kaczyński chciał, by policja uznała strajki kobiet za nielegalne i rozpędziła je przy użyciu siły. Przeciw byli Mariusz Kamiński i Jarosław Szymczyk – czytamy na stronach „Gazety Wyborczej”.
Według nieoficjalnych informacji dziennika „duże działania” policji były planowane na 25 października, czyli pierwszą niedzielę po ogłoszeniu decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Policjanci mieli uznać demonstracje za nielegalne i potem je rozpędzić.
Jednak w niedzielę rano na odprawie z udziałem Szymczyka, komendanci wojewódzcy usłyszeli, że mają działać w „sposób wyważony i ostrożny”, tak aby nie doprowadzić do zamieszek. Według źródeł „Wyborczej” szybkiej rozprawy z protestującymi chciał wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński, któremu podlegają MSWiA, MON i Ministerstwo Sprawiedliwości.
– Kaczyński przeżywa szok kulturowy, siedzi w Alejach i słucha podszeptów Brudzińskiego czy Terleckiego. No jest w PiS stado wariatów, którzy chcieliby armatek wodnych na protestujących – opowiada jeden z rozmówców „Wyborczej” z partyjnej centrali PiS.
Sam Szymczyk tłumaczył potem, że w kwestii protestów po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, polska policja prowadziła odpowiednie działania i nie była pobłażliwa. – Do tej pory zatrzymaliśmy blisko 80 osób w związku z agresywnymi zachowaniami podczas protestów. Prowadzimy ponad 100 postępowań w sprawie dewastacji obiektów – mówił Szymczyk w Polskim Radiu.
Szymczyk mówił też, że zgromadzenie powyżej pięciu osób w czasie pandemii to wykroczenie, a nie przestępstwo. Dlatego policjanci nie mogą dokonywać zatrzymań protestujących.
Według źródeł „Gazety Wyborczej” Szymczyk za swoją postawę straci stanowisko. Decyzję o odejściu ma ogłosić po 11 listopada.
Warto przypomnieć, że już w czwartek, 29 października, pisaliśmy w Onecie o naciskach politycznych na gen. Jarosława Szymczyka , by policjanci bardziej zdecydowanie zaczęli działać w stosunku do protestujących. Z naszych nieoficjalnych informacji wynikało, że szef KGP groził nawet złożeniem rezygnacji ze stanowiska, jeżeli te nadal się będą powtarzały. Oliwy do ognia dolewały także braki kadrowe w policji oraz polecenia, by mundurowi pilnowali kościołów oraz biur i domów polityków PiS.
Wśród możliwych następców Szymczyka wymienia się nadinsp. Pawła Dobrodzieja, szefa stołecznej policji, i nadinsp. Andrzeja Łapińskiego, komendanta wojewódzkiego w Gdańsku. Nowi szefowie policji mają rozprawiać się z protestującymi znacznie ostrzej.