W społeczeństwie amerykańskim zarysowały się głębokie podziały co do wyboru prezydenta. Przebiegają nie tylko wzdłuż linii partyjnych, lecz także osobowości kandydatów. W rozmowie z korespondentami Polskiej Agencji Prasowej przedstawicieli różnych profesji z Nowego Jorku i Waszyngtonu uzasadniają swoje wybory.
Bill Mains, emerytowany pracownik lotniska JFK, opowiada się zdecydowanie za Donaldem Trumpem.
– Głosuję na Trumpa, ponieważ przed wybuchem pandemii nasz kraj był całkiem mocny. Każdy miał pracę i wszystko szło w dobrym kierunku. Z powodu koronawirusa wszystko się załamało – mówi.
Na obecnego prezydenta zagłosuje też pracownik budowlany Paul Schalkham. Jego zdaniem Donald Trump jest pierwszym w historii USA prezydentem, który wywiązał się ze składanych w czasie kampanii wyborczej obietnic.
– Nie dokonał tego wcześniej żaden z prezydentów. Poza tym zajmuje twardą postawę wobec Chin, co mi się podoba, bo każdy wykorzystuje nasz kraj. Także, jeśli chodzi o pandemię Covid, wykonuję dobrą pracę – ocenia mężczyzna.
Trumpa popiera też Andrzej Jakubiec, były pracownik Camera Service Center. Uważa go za polityka stanowczego i autorytatywnego, potrzebnego zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy pandemia spowodowała załamanie gospodarcze i polityczne na świecie. Jakubiec wyjaśnia, że obecnie nikt nie czułby się bezpieczny przy Bidenie.
– Jest zbyt stary i za mało energiczny, żeby zapewnić powrót do normalności. Bardziej nadawałby się w obecnych czasach na św. Mikołaja w centrum handlowym przy choince, żeby dzieci mogły sobie z nim robić zdjęcia. Nie stwarza wizerunku przywódcy największego na świecie mocarstwa. Nie budzi zaufania – wyznaje Jakubiec.
Na Donalda Trumpa odda też swój głos pracujący w firmie pozyskującej fundusze Sheldon Bart. Argumentuje, że światowe agencje wywiadowcze podkreślają, że Ameryka znajduje się w stanie demoralizacji i zmierza w kierunku destabilizacji, kryzysu i upadku.
– Prezydent Trump stara się powstrzymać i odwrócić ten proces. Siły stojące za Bidenem i uosabiane przez jego koleżankę (Kamalę Harris) odwrotnie, starają się kontynuować ten proces. Uważny, spostrzegawczy wyborca nie ma innego wyjścia, jak tylko zagłosować za ponownym wyborem prezydenta Trumpa – ocenia Bart.
Brad Lundberg, który przyjechał do Waszyngtonu ze Środkowego Zachodu i pracował kilkanaście lat dla rządowej agencji twierdzi, że w jego bloku w centrum stolicy USA jest „jedynym republikaninem”.
– Zagłosuje na Trumpa, gdyż mam dość politycznej poprawności, cenzury w mediach społecznościowych i stronniczych mediów. To nie jest kandydat idealny, ale ma osiągnięcia na polu gospodarki. Udało mu się ograniczyć regulacje i przywrócić część miejsc pracy – tłumaczy. Lundberg nie uznaje się jednak za „Trumpiste”. – Blisko mi do starszych republikanów, jeszcze z czasów Ronalda Reagana. Nie mam tak właściwie alternatywy – demokraci oszaleli, oni naprawdę chcą zaprowadzić komunizm. Tym razem przy wsparciu wielkich korporacji – ocenia.
Na Joe Bidena zagłosuje na pewno pedagog Mary Lynn Navarro. Kobieta akcentuje, że nie jest zagorzałym liberałem i szczególną zwolenniczką Joe Bidena. Głosuje na niego, ponieważ traktuje Trumpa za zagrożenie dla demokracji.
– Gdyby Trump utrzymał władzę przez następne cztery lata, Stany Zjednoczone znajdą się na drodze do bardzo niebezpiecznego flirtu z faszyzmem. W pewnym sensie już teraz odrzuca instytucje państwowe stojące na straży demokracji. Powołał w ogromnym pośpiechu sędzię Sądu Najwyższego wbrew woli większości Amerykanów w nadziei, że gdyby przegrał w wyborach, zwycięstwo utoruje mu interwencja sądu, unieważniając głosy Amerykanów. Jest to zdrada demokracji – twierdzi Navarro.
Specjalistka PR Ewa Kern-Jędrychowska także popiera Bidena, choć wolałaby np. Bernie Sandersa lub Elizabeth Warren, którzy są jej bliżsi światopoglądowo. Kobieta już oddała swój głos.
– Dla mnie był to w dużym stopniu głos przeciw Trumpowi, który niszczy Amerykę od czterech lat. To skandal, że ubezpieczenie zdrowotne nie jest w tym kraju prawem. Można je mieć, choć nie zawsze, przez pracodawcę albo Obamacare, której Trump się chce pozbyć. Pozbawiłoby to ubezpieczeń 20 mln ludzi. Zabieranie tego w trakcie pandemii ludziom, którzy tracą pracę, jest niewiarygodne – zaznacza Kern-Jędrychowska.
Przypomina, że Trump wystąpił z porozumienia paryskiego dotyczącego klimatu, co prowadzi do „niszczenia różnych rezerwatów przyrody”. W jej opinii nie popiera on odnawialnych źródeł energii, zagrażając światu, a nominacja sędzi Amy Barrett zachwiała równowagą Sądu Najwyzszego. – Trump jest patologicznym kłamcą. Dla niego liczą się tylko bogacze. Zwykli ludzie nie mają dla Trumpa żadnego znaczenia – twierdzi zwolenniczka demokratów.
Księgowa Maggie Coppel głosuje na Bidena, bo chociaż Trump przypisuje sobie zasługę rozkręcenia przed pandemią gospodarki i poprawy na rynku pracy, faktycznie jest to pokłosie ośmiu lat działalności administracji Obamy. Jej zdaniem także podejście Trupa do pandemii jest godne pożałowania.
– Nie zaoferował żadnego programu walki z pandemią, a za wywołany kryzys wini demokratów. Żyje w alternatywnej rzeczywistości, w której ja się nie odnajduję. Ameryka potrzebuje powrotu do normalności, a jej wizerunek pod rządami Trumpa bardzo ucierpiał – konkluduje kobieta.
Z kolei Według Majki Elczewskiej Biden ma empatię, jest człowiekiem, który myśli o innych, a nie tylko o sobie. Będzie w stanie zrobić coś w sprawie rasizmu, a z tym jest w Ameryce coraz gorzej, a także w sprawie pandemii. Na pewno nie zlikwiduje ubezpieczeń zdrowotnych.
– Sądzę, że będzie także dobry dla gospodarki, choć nie zadowoli to na pewno milionerów i miliarderów. Jego prezydentura przyniesie korzyści średniej klasie i ludziom biednym. Nie przeszkadza mi, że podniesie podatki wszystkim, którzy zarabiają miliony, a także wielkim firmom, bo uważam, że oni powinni płacić – podkreśla Elczewska, imigrantka głosująca na Bidena.
Rick Gailles, pracownik jednej z wielkich amerykańskich linii lotniczych, nie ma wątpliwości, że w wyborach zwycięży Biden, którego popiera.
– Nie był moim faworytem w prawyborach, bo uważałem, że Ameryka potrzebuje nowej twarzy, kogoś młodszego i trafiającego do młodszego pokolenia. To jednak dobry i współczujący człowiek, wyczulony na niesprawiedliwość, z pewnością lepszy niż Trump, który otwarcie głosi rasistowskie poglądy – mówi.
Z obawy przed niepokojami w noc wyborczą właściciele lokali w centrum Waszyngtonu zabijają je deskami. To już drugi raz w tym roku – poprzednio w okolicach Białego Domu decydowano się na taki krok w trakcie gwałtownych antyrasistowskich protestów na wiosnę.
– Jeszcze w tygodniu nie było tego dużo, desek przybyło w weekend – mówi pracownica sieci restauracji fast food Five Guys. Na drogach prowadzących do Białego Domu obudowywane deskami się m.in. restauracje, sklepy oraz biura. Właściciele lokali tłumaczą to obawami przed zamieszkami w noc wyborczą z wtorku na środę (z 3 na 4 listopada). W rozmowach podkreślają, że mają nadzieję, iż ochrona nie będzie konieczna, ale lepiej jest dmuchać na zimne.
W Waszyngtonie przedwyborczą atmosferę czuć było także w noc Halloween z soboty na niedzielę (z 31 października na 1 listopada). Niektórzy przed domami wystawione mają dynie z wygrawerowanymi napisami zachęcającymi do głosowania.
Przed rezydencją prezydenta USA w weekend było spokojnie. Na placu przed Białym Domem w niedzielę wieczór zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Część głośno wyrażała swoje polityczne postulaty, ale większość stanowili przechodnie robiący zdjęcia czarnemu ogrodzeniu na ponad dwa metry. Postawiono je w trakcie protestów na wiosnę. Obecnie są na nim wywieszane antyrasistowskie i antyprezydenckie hasła.
interia.pl