Joasia nie skrzywdziła Andrzeja, czyli rzecz o demokracji

Jedni uznają Andrzeja Dudę za legalną głowę państwa, inni za faktyczną, inni za nielegalną. I każdy znajdzie argumenty. Takie są skutki gry PiS w wybory znaczonymi kartami.

Pierwsza część tytułu (to niemal cytat) znaczy, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego (IKN) 3 sierpnia stwierdziła ważność wyborów 12 lipca 2020 r. Prezesem IKN jest p. Joanna Lemańska, koleżanka p. Dudy z Katedry Prawa Administracyjnego UJ, którą nominował na sędzię SN, a potem powołał na rzeczone stanowisko. Stało się to wbrew wyrokowi Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazał wstrzymać nominacje z nadania nowej KRS.

Nie wiadomo, czy p. Lemańska brała udział w posiedzeniu 3 sierpnia. Rzecznik SN p. Stępkowski zapowiedział, że p. Lemańska prawdopodobnie nie weźmie udziału (wyłączy się?) z postępowania, ale ostrożnie dodał, że żadne decyzje w tej materii nie zapadły. W sprawozdaniu (na oficjalnej stronie IKN) czytamy tylko, że Izba procedowała w pełnym składzie (to nie implikuje, że p. Lemańska była obecna – mogła np. zachorować), nie ma też żadnej informacji o tym, czy orzeczenie zostało powzięte jednogłośnie, czy też przy jakichś złożonych zdaniach odrębnych.

Tedy trudno odpowiedzieć na pytanie, czy tytuł tego felietonu trzeba brać na serio, czy jest on tylko figurą retoryczną. Tak czy inaczej to, że p. Duda powołał swoją koleżankę z pracy i znajomą w sensie towarzyskim na szefową Izby, która w niedalekiej przyszłości miała rozpatrywać sprawę ważności jego elekcji na drugą kadencję, przybliża rządy tzw. dobrej zmiany do Prawdziwej Demokracji, tj. takiej (parafraza z Mrożka), że nie ma zwykłej. Mało przejrzyste zachowanie p. Lemańskiej można tłumaczyć tym, że gdyby jawnie się wyłączyła, mogłaby sprawić przykrość p. Dudzie przez ewentualne domniemanie, że chciała mu zaszkodzić, a gdyby się nie wyłączyła, ktoś mógłby postawić zarzut (oczywiście krzywdzący) kumoterstwa. A tak wszystko zmieściło się w ramach ostrego (mniej lub bardziej) cienia mgły.

Terlecki prorokiem we własnym kraju

Decyzja IKN nie była zaskoczeniem. Pan Terlecki, od wielu lat mający świetny węch (nie bez kozery nosił ksywę „Pies”) polityczny, zapytany o to, czy protesty wyborcze mogą zmienić wynik wyborów, oznajmił: „Nie, na pewno nie. Już taki zostanie. Niech sobie składają. To bez sensu”. Jak widać, można być prorokiem we własnym kraju. Co ciekawe, o ile mi wiadomo, p. Lemańska nie skomentowała tych słów. Czyżby pogodziła się z nieuchronną koniecznością wskazaną przez p. Terleckiego? A może uznała to za wolę nieba, z którą zawsze zgadzać się trzeba?

Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) urządziła niezłe przedstawienie w Zamku Królewskim w Warszawie, w trakcie którego p. Dudzie wręczono uchwałę o wyniku wyborów. Zabawne, skoro jeszcze nie było orzeczenia SN o ważności wyborów. Wygląda na to, że także PKW zdała się na proroctwo p. Terleckiego, tym bardziej że ostateczna konkluzja jest następująca: „spośród dwóch kandydatów (…) więcej głosów otrzymał i (…) na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej został wybrany Andrzej Duda”.

PKW przekroczyła swoje kompetencje, ponieważ stwierdziła wybór p. Dudy przed orzeczeniem SN – mogła tylko stwierdzić, jaką liczbę głosów uzyskali obaj kandydaci. Złożono ponad 5 tys. protestów, z których uznano 93 za zasadne, ale niemające wpływu na wynik. Oto powody odrzucenia pozostałych: przekroczenie terminu, złożenie protestu przez osobę nieuprawnioną, nietrafione zarzuty np. dotyczące sposobu prezentowania kandydatów w mediach publicznych czy niezgodności aktów normatywnych z ustawą zasadniczą, brak dowodów. Odniosę się tylko do niektórych kwestii, bo na razie mamy do czynienia z dość ogólnikowym komunikatem IKN, a nie z pełnym uzasadnieniem orzeczenia.

Dziwne konkluzje Sądu Najwyższego

Termin „wynik wyborów” może być rozumiany, po pierwsze, jako liczba głosów oddanych na poszczególnych kandydatów, a po drugie, może dotyczyć liczby głosów zdobytych przez zwycięzcę. To drugie rozumienie przyjęła IKN – racjonalnie, gdyż np. nieznacznie błędne oszacowanie liczby głosów nieważnych nie wpływa na wynik. Sytuacja zmienia się jednak, gdy przez wybory rozumie się nie tylko sam akt głosowania, ale cały proces wyborczy.

IKN w całości odrzuciła protest wyborczy złożony przez pełnomocnika sztabu wyborczego p. Trzaskowskiego. Obiekcje były m.in. takie: (a) p. Witek nie miała konstytucyjnych podstaw do wyznaczenia terminu wyborów 28 czerwca; (b) wystąpiła rażąca dysproporcja w prezentowaniu kandydatów w mediach publicznych, w szczególności TVP. Jeśli rzecz dotyczy punktu (a), IKN uznała, że nie może zająć się tą kwestią, gdyż nie jest Trybunałem Konstytucyjnym. Tymczasem sądy mogą, a nawet powinny stosować konstytucję bezpośrednio, a jeśli są wątpliwości, można zawsze skierować sprawę do TK. To oczywiście znacznie opóźniłoby procedurę uznania ważności wyborów, ale dura lex, sed lex.

Co do punktu (b) IKN stwierdziła: „Wybory [prezydenckie] są powszechne, równe, bezpośrednie i tajne. (…) Każdy kandydat ma równe prawa. (…) Nierówny dostęp kandydatów do środków masowego przekazu nie wpływa na ważność wyborów, dopóki zapewniony jest nieskrępowany (prawnie i faktycznie) pluralizm mediów. Sąd Najwyższy zwraca uwagę, że dobrą praktyką odnoszącą się do procesu wyborczego powinno być neutralne podejście władz publicznych do kampanii wyborczej. (…) Powinna być relacjonowana we wszystkich mediach, zwłaszcza publicznych, w sposób rzetelny. Sygnalizowane w przestrzeni publicznej i w protestach wyborczych naruszenia tych standardów nie przybrały postaci, w której ograniczona zostałaby możliwość wolnego wyboru”. Stwierdzenia IKN o neutralności władz publicznych w ostatniej kampanii i roli mediów dotyczą tego, co być powinno, natomiast konkluzja zawarta w ostatnim zdaniu jest wzięta z kapelusza, nie mówiąc już o tym, że całkowicie pomija kwestię równości.

Wracając do tzw. władz publicznych, p. Morawiecki powinien być pociągnięty do odpowiedzialności karnej na podstawie art. 249 („Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem przeszkadza (…) swobodnemu wykonywaniu prawa do kandydowania lub głosowania”…), gdyż jego podstępne stwierdzenie o końcu pandemii i nawoływanie seniorów do głosowania intencjonalnie naruszało swobodne wykonanie czynnego prawa wyborczego. Ale skoro ktoś, jak właśnie p. Morawiecki (za swoim bezpośrednim protoplastą), opowiada, że jest zainteresowany nie prawem, ale Sprawiedliwością (Prawdziwą, oczywiście), to tzw. dobra zmiana mu wybaczy.

Kto miał zostać prezydentem

Różnica głosów między p. Dudą a p. Trzaskowskim wyniosła 422 tys. Skoro uwzględniono 93 protesty, to dla podważenia ważności wyborów trzeba by przyjąć, że każdy uznany protest reprezentował ok. 40 tys. naruszeń zasad. To wydaje się niemożliwe, a więc na pozór IKN podjęła właściwą decyzję. Trudno ustalić, ile było podobnych przypadków do każdego z owych 93 protestów, ale na pewno nie były one pojedyncze. Liczba głosów nieważnych wyniosła ok. 190 tys., w tym 112 tys. z krzyżykami przy nazwiskach obu kandydatów. Ponieważ relacje świadczą o tym, że częściej unieważniano głosy na rzecz p. Trzaskowskiego, można spokojnie przyjąć, że głosowało na niego kilkadziesiąt tysięcy osób więcej, niż wynika to ze sprawozdania PKW.

Trudności w głosowaniu korespondencyjnym za granicą jakoś dziwnie dotyczyły tych miejsc, gdzie przewagę miał kontrkandydat p. Dudy, a nie np. Chicago. Nie wiadomo, ile osób nie mogło głosować z powodu absurdalnej interpretacji PKW, że jeśli ktoś w pierwszej turze był np. na wakacjach w Jastarni i wrócił do Krakowa, to ma wybierać w tym pierwszym miejscu, a nie tam, gdzie mieszka. Jest to istotne, gdyż okazało się, że w miejscowościach urlopowych, nawet w zagłębiach tzw. dobrej zmiany, pierwsza tura okazała się korzystna dla p. Trzaskowskiego. Nie wzięto pod uwagę tego (mniejsza o to, czy IKN miała dostęp do tych danych), że w niektórych domach opieki społecznej, zwłaszcza tych zakonnych, p. Duda uzyskał 100 proc. głosów, a pensjonariusze ujawnili, że siostry wypełniały karty za nich. A to już przestępstwo przeciw wyborom. Nie mam zamiaru podważać orzeczenia IKN, bo nie mam dostępu do wszystkich danych, ale mam podstawy przypuszczać, że wyniki niekoniecznie oddały rzeczywistość. A to, że szereg nieprawidłowości (nawet pomijając przypadek p. Morawieckiego) miało charakter przestępczy, kompromituje tę elekcję.

W sumie gdyby wziąć pod uwagę rozkład głosów nieważnych, utrudnienia i skutki stronniczego (o skali niespotykanej) zachowania władz i mediów publicznych, nie da się stwierdzić, że p. Duda wygrał wybory uczciwie. Cóż, jak głosi znane porzekadło: wprawdzie nie było wiadome, kto wygra wybory, ale wiadomo było, kto ma zostać prezydentem.

Wybory znaczonymi kartami

Zarząd stowarzyszenia Iustitia (a także kilku wybitnych prawników) uznał uchwałę IKN za nieważną z uwagi na sposób powołania tego ciała. Wszelako tego rodzaju zarzut jest przedwczesny. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ma zająć się tą sprawą 22 września. Niezależnie od tego, co postanowi, teraz obowiązuje domniemanie legalności IKN, nawet jeśli zarzuty wobec jej orzeczenia z 3 lipca ktoś, tak jak ja, uważa za zasadne.

Pan Radzik, wicerzecznik dyscyplinarny dla sądów specjalizujący się w tropieniu rozmaitych niegodziwości sędziów, zwłaszcza zrzeszonych w Iustitii, od razu ruszył do boju i oświadczył, że przez „negację ważności wyboru prezydenta przez Sąd Najwyższy” nastąpiło „podjęcie działalności publicznej niedającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów” – i w związku z tym podjął działania wyjaśniające. Pan Radzik jest wyjątkowym znawcą prawa, skoro twierdzi, że wyboru prezydenta dokonuje Sąd Najwyższy. Przypuszczalnie p. Radzik nie zawiedzie zaufania tzw. dobrej zmiany i znajdzie powód do wniosku o karę dla zarządu Iustitii.

Pan Stępkowski ujawnił: „Większość polityków, którzy formułują [krytyczne wobec IKN] wypowiedzi, to posłowie lub senatorowie. Chciałbym im powiedzieć, że ich mandat wynika z tego, że ta sama Izba (…) stwierdziła w zeszłym roku ważność wyborów parlamentarnych. A zatem jeśli oni się uważają za posłów lub senatorów, przyznają, że Izba (…) ma kompetencje do stwierdzenia ważności wyborów zarówno do Sejmu i Senatu, jak i wyborów prezydenckich”. Nie wiem, kto jest rzecznikiem dyscyplinarnym SN (trudno to ustalić), ale ciekawe, czy osoba postawi p. Stępkowskiemu zarzuty za działalność niezgodną z apolitycznością sędziów.

A p. Duda już w kwietniu stwierdził: „nie ma żadnych podstaw prawnych do tego, żeby jakiegokolwiek zamrożenia [IKN] dokonywać”. To akurat nie dziwi, zważywszy na dalszy bieg wydarzeń. W rezultacie jedni go uznają za legalną głowę państwa, inni za faktyczną, a jeszcze inni za nielegalną. I każdy znajdzie argumenty za swym stanowiskiem. Także takie są konsekwencje dobrozmiennej gry w wybory znaczonymi kartami.

Tyle znaczy, co Ignacy

Sam zainteresowany puszy się niebywale. Prawi, że ma najmocniejszy mandat społeczny od wprowadzenia powszechnych wyborów prezydenckich i że wygrał przekonująco. Wtóruje mu p. Morawiecki: „Zwycięstwo Andrzeja Dudy to wspaniała wiktoria. (…) Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Mimo wielkiej dysproporcji sił w sferze medialnej”. Fakt, w lipcowych wyborach wzięło udział najwięcej osób po 1991 r., ale z drugiej strony p. Duda wygrał najmniejszą różnicą głosów (procentowo i bezwzględnie) w porównaniu z poprzednimi elekcjami. Gadanie o najmocniejszym mandacie jest zwyczajną ściemą.

Trudno się dziwić, że orędzie p. Dudy z okazji zaprzysiężenia obiecywało wszystko i jeszcze trochę, bo taka jest kolorystyka inauguracyjnych przemówień politycznych. Pominę tutaj rozliczne frukta, jakie czekają nas ze strony „prezydenta polskich spraw”, ale zacytuję p. Bukowskiego, doktora filozofii, który przypisuje p. Dudzie takie oto właściwości: „wewnętrzna dyscyplina, stanowczość w podejmowaniu decyzji, umiejętności organizacyjne, łatwość przemawiania i nawiązywania kontaktów z ludźmi, naturalny sposób bycia, uprzejmość, gotowość do poświęceń oraz niezłomność w realizowaniu polskiej racji stanu. (…) W drugiej kadencji (…) z pewnością będzie chciał wykazać się większą samodzielnością niż w pierwszej”.

To nawet zabawne, że filozoficzny bard tzw. dobrej zmiany zauważył, że p. Duda był niezupełnie samodzielny w trakcie swej pierwszej kadencji. Tuż przed drugą turą p. Duda oświadczył, że będzie odpowiadał przed Bogiem, historią i narodem. To nawiązanie do konstytucji z 1935 r. (tam brakowało narodu). Prezydentem był wtedy Ignacy Mościcki, o którym mówiono (wersja złagodzona): „Tyle znaczy, co Ignacy, a Ignacy nic nie znaczy”. Dzisiaj można powiedzieć: „Ile prezydent Duda znaczy? Nic nie znaczy”. Fakt, p. Duda jeździ do p. Rydzyka i jest protekcjonalnie przepytywany przez ojca dyrektora, odwiedza Nowogrodzką (to Piłsudski jeździł do Mościckiego, a nie odwrotnie) itd. Wprawdzie krzyczał (bo nie mówił), że nigdy nie podpisze ustawy o związkach partnerskich, ale jakiś wiceminister z PiS go uspokoił, że takiego projektu nie będzie. Natomiast gdy ułaskawił p. Kamińskiego i p. Wąsika wbrew prawu, chyba sam nie wpadł na ten pomysł. Taka była dotychczasowa samodzielność p. Dudy i dalej pewnie będzie podobnie, a jej świadectwem stało się miejsce, jakie mu pokazano w sprawie p. Kurskiego (Jacka), a potem jeszcze bardziej, gdy odwołano niektóre jego przedwyborcze obietnice pieniężne. Natomiast może wrzeszczeć, ile sił, o rodzinie i wartościach, ponieważ to nic nie kosztuje.

Polityczna szopka z Andrzejem Dudą

Pan Duda zapewnia, że „demokracja w Polsce jest silniejsza niż kiedykolwiek – każdy obywatel naszego państwa ma prawo czuć się bezpiecznie, a obowiązkiem władz jest mu to zapewnić”. Pomijając już ostatnie wybory jako rzekome święto Prawdziwej Demokracji, przebieg wydarzeń ostatnich dni świadczy o tym, że coraz wyraźniej stoi ona policyjną pałką. Gdzie był p. Duda, gdy rozpędzano „zbiegowiska”? Dlaczego sygnował antydemokratyczne przepisy karne i proceduralne wedle pomysłu p. Zbyszka (pardon za poufałość), co robił, gdy reformowano wymiar sprawiedliwości tak, że czas oczekiwania na wyrok znacznie się wydłużył itd.?

Nie ma wątpliwości, że p. Duda podpisze, w dzień lub w nocy, przygotowywane ustawy ograniczające samorządy i organizacje pozarządowe, podnoszące podatki itd., a wszystko to uczyni dla Prawdziwej Demokracji. W końcu stanie przed lustrem, zrobi minę à la Mussolini i powie (za Lecem): „Ja jestem piękny, mądry i dobry. I ja to wszystko wymyśliłem”, dodawszy: „także to, że jestem samodzielnym prezydentem spraw polskich. A teraz niech mnie sądzą Bóg, historia i abstrakcyjny naród”.

Pan Tusk miał sporo racji, apelując (czynię małe uzupełnienie): „Po słowach »uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom konstytucji« [a także innych, np. o demokracji] zarówno Andrzej Duda, jak i zgromadzeni powinni zachować powagę”. Potem można się pośmiać, ale też pomyśleć o końcu tej politycznej szopki.

Więcej postów

1 Komentarz

  1. Czemuśmy rozwalili Libię? Bo to myśmy ją rozwalili. My NATO. Z powietrza, wody i lądu.

    Szukając odpowiedzi trafiłem na wiele historii z Libii, ale zacznę od relacji najwyrazistszej, przedstawionej przez małżeństwo amerykańskich biznesmenów działających w branży paliwowej, państwa JoAne i Jamesa Moriarty.

Komentowanie jest wyłączone.