Po ponad 20 latach od tragicznej śmierci Małgosi Kwiatkowskiej (†15 l.) jest jasne, że to przez nieudolność policjantów i prokuratorów jej oprawcy do dziś nie usłyszeli wyroków. Choć jeden z morderców składał zeznania już 4 dni po zbrodni, nie trafił do aresztu! Od pierwszego dnia dochodzenia wiadomo było, że oprawców było dwóch. Jeden – jak zeznali znajomi Małgosi – miał na imię Irek.
Podejrzenia natychmiast padły na Ireneusza M. (43 l.) z sąsiedniej wioski, który był na tej samej imprezie. 4 stycznia 1997 roku zwyrodnialec szczegółowo opisał policjantowi, jak Małgosia była ubrana. – Jej skarpetki, które miała pod czarnymi rajstopami, były w czerwony wzór – zanotował sierż. sztab. Wiesław W. i nie skojarzył, że skarpetki Małgosi mógł widzieć tylko gwałciciel, który ją rozbierał!
Ireneusz M. zeznał także, że feralnej nocy był ubrany w kurtkę 3/4. Świadkowie, którzy widzieli Małgosię pod dyskoteką w towarzystwie dwóch mężczyzn, zapamiętali, że jeden z nich miał właśnie taką kurtkę. Ireneusz M. przekonywał, że z podwórka, na którym odnaleziono martwą i nagą Małgosię, odjechał rowerem. Kłamał, bo policja nie odnalazła śladów kół na śniegu.
Mimo że z jego zeznań wynikało, że musiał mieć związek z zabójstwem, po przesłuchaniu policjanci go zwolnili. Trzy lata później policja i prokuratura o zbrodnię oskarżyły przypadkowego człowieka – Tomasza Komendę (42 l.). Sąd posłał go za kraty na 25 lat. Na początku 2017 roku specjalna grupa śledczych jeszcze raz przeanalizowała dowody i zeznania świadków.
Ireneusz M. usłyszał w końcu zarzut gwałtu ze szczególnym okrucieństwem i zabójstwa. Przed oblicze prokuratora trafił z więzienia, gdzie siedzi za inne gwałty. Wtedy ekshumowano także ciało Małgosi. Badania potwierdziły, że Ireneusz M. w noc jej śmierci był na miejscu zbrodni. Te same ekspertyzy doprowadziły do uwolnienia Komendy.