Europarlament wciąż nie dowierza odwilży między Brukselą i Warszawą za rządów nowego premiera Mateusza Morawieckiego. Delegacja PiS uznaje głosowaną dziś rezolucję za „niedorzeczną”. A PO ponownie hamletyzuje.
Parlament Europejski dziś wczesnym popołudniem (1.03.2018) będzie głosować nad kolejną rezolucją o Polsce. Jej tekst, który prawie na pewno zyska potrzebną większość, jest bardzo krótki – europosłowie „przyjmują z zadowoleniem” grudniową decyzję Komisji Europejskiej o sięgnięciu wobec Polski po dyscyplinujący art. 7.1 Traktatu o UE z powodu zagrożonej praworządności i wzywają Radę UE (ministrowie krajów Unii) do „podjęcia szybkich działań” w ramach tego artykułu. Ponadto żądają od Rady UE i Komisji Europejskiej regularnych informacji o przebiegu postępowania wobec Polski. W listopadzie 2017 r. europosłowie zdecydowali o rozpoczęciu własnych przygotowań do procedury z artykułu 7., ale – skoro w grudniu zrobiła to już Komisja Europejska – zrezygnowali z tych prac. A dzisiejsza rezolucja ma być tylko politycznym potwierdzeniem, że Parlament Europejski nie odpuszcza w sporze z władzami Polski o praworządność.
Pierwszy etap artykułu 7., na którym znajduje się teraz Polska i reszta UE, grozi co najwyżej karą reputacyjną, czyli uznaniem przez Radę UE (większością 22 z 28 krajów) za zgodą Parlamentu Europejskiego (większością 2/3 głosów), że „istnieje wyraźne ryzyko poważnego naruszenia praworządności przez Rzeczpospolitą Polską”. Konkretne restrykcje (łącznie z finansowymi) to dopiero etap drugi wymagający jednomyślności wszystkich krajów Unii poza Polską. Obecnie to ryzyko czysto teoretyczne – weto od dawna obiecują Węgry, ale ponadto nie ma gotowości Francji, Niemiec i wielu innych krajów Unii do aż takiej eskalacji w stosunkach z Polską. Pomimo to dla wielu europosłów polskiej opozycji nawet czysto teoretyczna wizja sankcji – podobnie było z rezolucją z listopada 2017 r. – działa odstraszająco. Boją się oskarżeń, że poparcie rezolucji to „szkodzenie Polsce”.
Dlatego wczoraj wieczorem delegacja europosłów PO i PSL w klubie centroprawicy oraz grupa SLD we frakcji centrolewicy skłaniały się do decyzji o wstrzymaniu się dziś od głosu w sprawie rezolucji. Jednak w PO – podobnie jak w listopadzie 2017 r. – nie ma w tej kwestii pełnej zgody. – Będę głosować za praworządnością – tak swe poparcie dla rezolucji deklarowała nam wczoraj Róża Thun (PO). Swój głos „za” zapowiadał też Michał Boni (PO). „Wszystkie karty, by uniknąć złej oceny sytuacji w Polsce i wstrzymać procedowanie artykułu 7. są w rękach rządu Morawieckiego” – pisał w mediach społecznościowych. Oboje byli wśród sześciorga europosłów PO, którzy – wbrew decyzji władz partyjnych – nie wstrzymali się, lecz poparli listopadową rezolucję o Polsce.
Działania Komisji Europejskiej wobec Polski były już wczoraj wieczorem tematem debaty Parlamentu Europejskiego w Brukseli. – Rezolucja jest niedorzeczna. Podobnie jak nękanie Polski od dwóch lat. Duża część z państwa nie ma pojęcia, co dzieje się w Polsce. Pan Frans Timmermans długo zajmuje się tą sprawą, a i tak ma braki informacyjne – powiedział Ryszard Legutko (PiS) w imieniu klubu konserwatystów (m.in. brytyjscy torysi i PiS). Przekonywał, że w Brukseli „krytykuje się taką Polskę, której nie ma”. A obecne reformy wymiaru sprawiedliwości „nie są oryginalne”, bo składają się z elementów obecnych w systemach prawnych innych demokratycznych krajów Europy.
OGLĄDAJ TEŻ: Kogo i po co zaprosiliśmy do naszego kraju?
Timmermans czeka do końca marca
Jednak zarówno debata w Parlamencie Europejskim, jak i dyskusja o Polsce w Radzie UE w ostatni wtorek (27.02.2018) pokazały na ograniczenia dotychczasowej „ofensywy uśmiechów” premiera Mateusza Morawieckiego w Brukseli. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker niedawno sygnalizował optymizm co do zbliżającego się kompromisu z Warszawą, ale w tym tygodniu najpierw sporo krajów w Radzie UE (w tym mocno Paryż i Berlin), a potem przedstawiciele kluczowych frakcji europarlamentarnych jasno zasygnalizowali, że nie wystarczą słowa, a trzeba przynajmniej częściowych ustępstw ze strony Polski. – Nie możemy zamknąć oczu na to, co dzieje się w Polsce. Debatujemy o tym po raz szósty nie dlatego, że chcemy, lecz dlatego, że musimy. Polski rząd nie pozostawia nam wyboru. Uzyskanie większości w wyborach nie oznacza, że można robić, co się chce – powiedziała Maltanka Roberta Metsola w imieniu centroprawicy (m.in. CDU, PO).
Frans Timmermans, który w Komisji Europejskiej zajmuje się kwestiami praworządności, mówił europosłom o „dużym zadowoleniu” z dialogu, który od stycznia trwa między Brukselą i rządem Morawieckiego. – Dialog jest bardzo ważny, ale nie może trwać bez końca. Czekamy do końca marca na konkretne propozycje zmian – zapowiedział jednak Timmermans. Przypomniał, że powinny dotyczyć pięciu głównych problemów wskazanych przez Komisję Europejską – potrzeby opublikowania wszystkich wyroków Trybunału Konstytucyjnego, przywrócenia jego prawowitego składu, zmian w ustawach o Sądzie Najwyższym (chodzi m.in. o nieskracanie kadencji jego członków), o ustroju sądów powszechnych oraz o Krajowej Radzie Sądownictwa.
– To nie jest działanie przeciw Polsce. To jest spór wewnątrz UE z władzami Polski. Nie potrafię wyobrazić sobie UE bez Polski – powiedział Timmermans. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej zapewniał europosłów, że podczas spotkania Rady UE w ostatni wtorek otrzymał „bardzo mocne” poparcie „przytłaczającej” większości krajów dla Komisji Europejskiej dla „szukania konkretnych rozwiązań” w dialogu z Polską.
Europosłowie ponaglają Radę UE
– Język złagodniał, ale w sprawach meritum nie ma zmian – tak dość sceptycznie Austriak Josef Weidenholzer w imieniu centrolewicy (m.in. SPD, SLD) podsumował dotychczasowe odwilżowe gesty rządu Morawieckiego wobec Brukseli. Holenderka Sophie in ’t Veld w imieniu liberałów ponaglała kraje UE do szybkich działań wobec Polski. – Od naszej ostatniej debaty o Polsce sytuacja się pogorszyła. Rada UE musi działać szybko, bo każdego dnia w Polsce demokracja ma się gorzej. Pojawiają się też nowe kontrowersje dotyczące spraw Holocaustu albo inicjatyw na rzecz pełnego zakazu aborcji – powiedziała In ’t Veld. Ale atakowała klub centroprawicy, że zajmuje się Polską, a jednocześnie chroni węgierskiego premiera Viktora Orbána, którego Fidesz należy do tej frakcji. – Jeśli Rada UE nie zadziała należycie, zarządzimy pełne śledztwo Parlamentu Europejskiego w sprawie Polski – ostrzegała Niemka Ska Keller w imieniu Zielonych. Natomiast Timmermansa krytykował Brytyjczyk Nigel Farage z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa.
Krasnodębski za Czarneckiego
Także dzisiaj Parlament Europejski powinien wybrać następcę Ryszarda Czarneckiego (PiS) na stanowisku jednego z 14 wiceprzewodniczących izby. Europosłowie w lutym przegłosowali zdjęcie Czarneckiego z tej posady za przyrównanie Róży Thun (PO) do szmalcowników. PiS wraz z całym klubem konserwatystów wysunął kandydaturę Zdzisława Krasnodębskiego, a główne frakcje w ramach dżentelmeńskiej ugody zgodziły się nie przeszkadzać dzisiaj w jego wyborze. Nie chce go jednak poprzeć PO, która wypomina Krasnodębskiemu m.in. słowa o „Donaldzie Tusku, który powinien przyjąć obywatelstwo Niemiec”. Głosowanie jest tajne. Jedynym kontrkandydatem, który raczej nie zagrozi Krasnodębskiemu, jest Estończyk Indrek Tarand.
TOMASZ BIELECKI, BRUKSELA
Jak Żandarmeria Wojskowa NIELEGALNIE pozyskuje wrażliwe dane
Teczki osobowe, dane medyczne, zaświadczenia o karalności… Żandarmeria Wojskowa, omijając prawo, pozyskuje te dokumenty i wykorzystuje je do wewnętrznych rozgrywek jej wysokich funkcjonariuszy. Ma na tyle luźny stosunek do pozyskanych dokumentów, że czasem je gubi…
Od października 2017 roku Onet bada przypadki molestowania seksualnego, mobbingu i innych nieprawidłowości w Żandarmerii Wojskowej. Do długiej listy naruszeń tej formacji doszło ostatnio niezgodne z prawem pozyskiwanie przez nią wrażliwych danych. Niektóre z tych danych dotyczą osób, których nękanie przez funkcjonariuszy ŻW opisywaliśmy w ubiegłych miesiącach. Inne odnoszą się do wewnętrznych rozgrywek personalnych w tej instytucji.
Pozyskują dane o karalności
W październiku 2017 roku w artykule i reportażu wideo „»Mobbing nie jest przestępstwem do końca«, czyli jak żandarmeria nie ochroniła kapral Anny” ujawniliśmy wraz z Edytą Żemłą i Pawłem Ławińskim historię funkcjonariuszki Żandarmerii Wojskowej, która po zgłoszeniu molestowania seksualnego przez przełożonego, była mobbingowana, a następnie została usunięta z szeregów ŻW. Kiedy przygotowując materiał dziennikarski, zwróciliśmy się do żandarmerii z prośbą o komentarz, od jej wicekomendanta gen. Roberta Jędrychowskiego usłyszeliśmy, że „molestowanie nie jest przestępstwem do końca”, a kapral Anna jest „wątpliwą personą”, która „była karana”.
Onet widział dokument z Krajowego Rejestru Karnego, który jasno stwierdza, że kapral Anna „nie figuruje w kartotece karnej Krajowego Rejestru Karnego”, a zatem w świetle prawa jest osobą niekaraną. Jednak znacznie bardziej intrygujący w całej sprawie był sposób, w jaki ŻW uzyskała z sądu dokumenty dotyczące kobiety.
W czerwcu 2017 roku, kiedy żandarmeria znajdowała się w trakcie otwartego konfliktu z poszkodowaną kobietą na tle nękania jej przez przełożonego, komendant mazowieckiego oddziału tej formacji płk Hubert Iwoła zwrócił się na piśmie do Sądu Rejonowego w Legionowie z prośbą o wydanie dokumentów dotyczących ewentualnych wyroków skazujących wobec kapral Anny „w związku z prowadzonym postępowaniem sprawdzającym o sygn. 47/MOŻW/PSZ/2016”. W dobrej wierze sąd wydał dokumenty, o które zwracał się do niego płk Iwoła, nie zdając sobie sprawy, że postępowanie o przytoczonej sygnaturze zakończyło się we wrześniu 2016 roku, czyli niemal rok wcześniej.
Kiedy poprosiliśmy Żandarmerię Wojskową o wyjaśnienie, dlaczego zwróciła się do sądu o dokumenty na podstawie dawno zakończonych postępowań, ta w ogóle nie odniosła się do pytania. Podobne pytanie skierowaliśmy do Sądu Rejonowego w Legionowie, który jedynie potwierdził, że udostępnił ŻW dokumenty kapral Anny.
– Do czego żandarmeria potrzebowała jej dokumentów sądowych? – Kiedy ujawniłam nieprawidłowości w tej formacji Ministrowi Obrony Narodowej, żandarmeria rozpoczęła proces niszczenia mnie – mówi Onetowi kpr. Anna. – Zaświadczenie o mojej karalności mogłoby posłużyć żandarmerii do zdyskredytowania mnie, a także do zwolnienia mnie z pracy, ponieważ funkcjonariusz ŻW nie może posiadać na koncie wyroków skazujących.
Żandarmerii nie udało się zwolnić kobiety na podstawie karalności. Skorzystała więc z innego sposobu. W listopadzie 2017 roku komendant główny ŻW gen. Tomasz Połuch zwolnił żołnierkę ze służby „wskutek otrzymania ogólnej oceny dostatecznej w opinii służbowej”. Rychło okazało się, że ŻW znowu naruszyła prawo, ponieważ oceniającym kapral Annę był żołnierz, który nie tylko nigdy nie był jej dowódcą, ale nawet nie widział jej na oczy.
W styczniu 2018 nowy Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak przywrócił żołnierkę do służby, uznając, że „tak sporządzona opinia służbowa (…) nie może stanowić skutecznej przesłanki (…) zwolnienia żołnierza z zawodowej służby wojskowej”.
Kapral Anna przygotowuje wobec ŻW pozew o nielegalne uzyskanie jej danych sądowych.
Pozyskują dane medyczne
Inną opisywaną przez Onet ofiarą Żandarmerii Wojskowej była podporucznik Maria. W artykule i reportażu wideo „Mobbing i molestowanie w żandarmerii. Ostatnia sprawa podporucznik Marii” z listopada 2017 roku przedstawiliśmy historię wieloletniego nękania funkcjonariuszki z wieloma sukcesami na koncie przez jej przełożonego, komendanta oddziału Żandarmerii Wojskowej w Krakowie płk. Sebastiana Kalisza. Po naszej publikacji płk Kalisz został odsunięty ze stanowiska komendanta OŻW w Krakowie i przesunięty do rezerwy.
Podobnie jak w przypadku kapral Anny, ŻW od miesięcy była skonfliktowana z wysuwającą oskarżenia o molestowanie i mobbing podporucznik Marią. W 2017 roku ŻW prowadziła na wniosek ppor. Marii postępowanie sprawdzające w zakresie dostępu do informacji o klauzuli ściśle tajne, jako że funkcjonariuszka planowała przedłużyć sobie taki dostęp na kolejne lata.
W czerwcu 2017 roku pełnomocnik komendanta Kalisza ds. informacji niejawnych st. chor. sztab. Marcin Sieradzki umotywował tym postępowaniem prośbę do małopolskiego oddziału NFZ o udzielenie informacji, czy ppor. Maria korzystała ze „świadczeń związanych z leczeniem zaburzeń psychicznych lub uzależnień”. Co ciekawe, ŻW poprosiła o dane dotyczące ostatnich 14 lat (!).
– Nie ma wątpliwości, że ŻW żądając informacji z tak długiego okresu i na tej podstawie prawnej przekroczyła swoje kompetencje wynikające z ustawy o ochronie informacji niejawnych – komentuje Jakub Kudła, prawnik Onetu.
– Po co żandarmerii informacje z tak wielu lat? – Jeżeli ktoś posądza cię o nadużycia, to udowodnienie mu choroby psychicznej, choćby sprzed wielu lat, obniża jego wiarygodność – komentuje ppor. Maria. – Poza tym żandarmeria z całych sił starała się mnie usunąć ze swych szeregów. Gdyby zdarzyło się, że byłam w przeszłości leczona psychiatrycznie, mogliby mnie zwolnić.
Tyle że ppor. Maria nigdy nie leczyła się psychiatrycznie. Jedyne co żandarmeria mogła odkryć, to pogrążającą ŻW diagnozę znanego psychiatry prof. Janusza Heitzmana, stwierdzającą, że ppor. Maria aktualnie cierpi na „zaburzenia lękowo-depresyjne”, będące „objawami typowymi dla ofiar mobbingu”.
Kiedy ppor. Maria w oficjalnych pismach zaczęła dopytywać ŻW, czy ta pozyskiwała jej dane medyczne, funkcjonariusze zataili przed nią ten fakt. W piśmie do żołnierki, w którego posiadaniu jest Onet, ŻW przytacza ustawy, z których wynika, że w ramach postępowania sprawdzającego, przeprowadziła jedynie wywiad w miejscu jej zamieszkania oraz rozmawiała z osobami wskazanymi przez kobietę. W oddzielnym piśmie z początku tego roku komendant główny ŻW gen. Tomasz Połuch zapewnia ppor. Marię, że podlegli mu żołnierze „nie realizowali i nie realizują wobec Pani jakichkolwiek czynności, które mogłyby stanowić naruszenie przepisów obowiązującego prawa”.
Dwa tygodnie zajęło ppor. Marii ustalenie, że przepisy były jednak naruszane. Na początku lutego 2018 roku kobieta otrzymała od małopolskiego NFZ potwierdzenie, że ŻW zwracała się do funduszu i otrzymała jej dane medyczne. 12 lutego pełniący obowiązki komendanta głównego krakowskiej ŻW ppłk. Robert Musiel był zmuszony przyznać, że żandarmeria pozyskała takie dane od NFZ: „Uzyskaną odpowiedź ze zbioru danych Małopolskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ w Krakowie (…) przesłano do Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej”.
Oddzielnym problemem w całej sprawie jest chaos w przytaczanych przez ŻW przepisach prawnych, na podstawie których wydobyła z NFZ dane medyczne ppor. Marii. Inne przepisy podała w odpowiedzi na pismo kobiety, a także zapytanie Onetu, a jeszcze inne, zwracając się do NFZ. Żadne z nich nie dawało tej instytucji prawa do uzyskania owych danych w ramach tego postępowania. NFZ wydał dokumenty w przekonaniu, że żandarmeria prowadzi postępowanie przeciwko ppor. Marii. Nic takiego nie miało miejsca.
W trakcie wieloletniego nękania ppor. Maria zapadła na zdrowiu. Na początku 2016 roku zdiagnozowano u niej stwardnienie rozsiane. Pod koniec 2017 roku wojskowa komisja lekarska orzekła jej niezdolność do służby wojskowej. Obecnie kobieta przygotowuje wobec ŻW pozew o nielegalne pozyskanie jej danych medycznych.
Pozyskują dane osobowe
Wiele wskazuje na to, że trzeci i najbardziej drastyczny przypadek pozyskiwania przez ŻW wrażliwych danych dotyczy wewnętrznej rozgrywki między wysokimi funkcjonariuszami tej formacji.
W styczniu 2015 roku Żandarmeria Wojskowa w Krakowie zwróciła się do urzędów miast w Krakowie i Warszawie o teczki osobowe sześciorga cywilów. Kiedy Onet zapytał ŻW. Do jakich celów formacja ta potrzebowała danych osób niebędących wojskowymi, ta zasłoniła się niejawnością „postępowań wewnętrznych oraz czynności operacyjno-rozpoznawczych”. Według naszych informatorów pozyskanie tych danych nie miało nic wspólnego z oficjalnymi postępowaniami żandarmerii.
– Od 2014 roku do krakowskiego oddziału Żandarmerii Wojskowej zaczęły spływać anonimy uderzające w ówczesnego komendanta tego oddziału, a obecnie wicekomendanta Komendy Głównej gen. Roberta Jędrychowskiego oraz wicekomendanta krakowskiego płk. Sebastiana Kalisza – mówi nam jeden z informatorów.
– Jedna z kopert była zaadresowana odręcznym pismem. Panowie komendanci wyodrębnili grupę podejrzanych pracowników ŻW: płk. Roberta W., ppłk. Cezarego W., st. chor. sztab. Łukasza J. i cywilnego pracownika żandarmerii Andrzeja D. Jednak ich charakter pisma nie zgadzał się z tym na kopercie. Dlatego postanowili sprawdzić charakter pisma osób z ich rodzin. A do tego musieli wydobyć z urzędów miasta ich teczki osobowe.
Onet znajduje się w posiadaniu dokumentów dotyczących sześciu osób: Haliny D., Katarzyny D., Grażyny J., Anety C.-J., Aleksandry W. i Konrada W. Wszystkie te osoby są bliskimi rodzinami wymienionych przez naszych informatorów funkcjonariuszy ŻW. Podejrzewanych o autorstwo anonimów. W przypadku pierwszych czterech osób są to prośby z Urzędu Miasta w Krakowie o szybki zwrot dokumentów. UM w Krakowie nie odpowiedział nam, czy dokumenty zostały zwrócone, zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych. Nie wiemy więc, czy teczki tych osób zostały zwrócone do urzędu.
Jesteśmy natomiast pewni, że do Urzędu Miasta w Warszawie, delegatura w Białołęce, nie zostały zwrócone wnioski o wydanie dowodów osobistych Aleksandry W. i Konrada W., ponieważ znajdują się one obecnie w naszym posiadaniu. Po pytaniach Onetu także Urząd Miasta Stołecznego Warszawy zasłonił się ustawą o ochronie danych osobowych, nie odnosząc się w żaden sposób do zaznaczonej przez nas informacji, że w jego rejestrach brak wniosków o wydanie dowodów osobistych.
Pytania do MON
Na jakiej podstawie Żandarmeria Wojskowa uzyskała z Urzędów Miasta teczki osobowe tych sześciu osób? Czy wyciągnięto je do badania rzeczywistej sprawy, czy jak twierdzą nasi informatorzy „wyssanej z palca”? Jak Żandarmeria Wojskowa zabezpiecza swoje dokumenty, skoro swobodnie wyciekają z jej budynków?
Są to pytania, na które odpowiedzi może zażądać od Żandarmerii Wojskowej minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak. W najbliższym czasie Onet prześle te pytania do rzecznika MON. O odpowiedziach poinformujemy naszych czytelników.
– Przytoczone przypadki jasno wskazują, iż Żandarmeria Wojskowa dla własnych celów, niekoniecznie związanych ze służbą publiczną, jest w stanie pozyskać z naruszeniem prawa i procedur wrażliwe dane osobowe dowolnego obywatela – mówi Jakub Kudła, prawnik Onetu.