Po wyrzuceniu z Prawa i Sprawiedliwości i utracie fuch w MON i PGZ nad Bartłomiejem Misiewiczem znów zbierają się czarne chmury. Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, Najwyższa Izba Kontroli przyjrzała się wydatkom Misiewicza z okresu, gdy ten był szefem gabinetu Antoniego Macierewicza i doszukała się szeregu nieprawidłowości.
Izba zakwestionowała ponad 600 tys. zł zobowiązań finansowych, które Bartłomiej Misiewicz zaciągnął w czasie, gdy był szefem gabinetu politycznego ministra obrony Antoniego Macierewicza.
NIK podejrzewa, że doszło do naruszenia dyscypliny finansów publicznych. O sprawie dotąd nie wiadomo zbyt wiele, bo Izba nie podała szczegółów zobowiązań. Znane są jedynie numery umów, które zawarł Bartłomiej Misiewicz. Chodzi o dwa dokumenty z z 26 marca 2016 r., na łączną kwotę 651 tys. zł.
Poza budzącymi wątpliwości umowami Misiewicza, NIK wskazuje także, że resort obrony nie rozliczył się dotąd z rządem USA z tytułu szkolenia pilotów samolotów C-130 i F-16. Tu w grę wchodzi kwota 111 344,7 tys. zł. Brak rozliczenia wynikał z faktu „niewskazania płatnika” po polskiej stronie. Według NIK taka sytuacja skutkuje niemożliwością terminowego rozliczenia umowy.
Kontrola NIK to kolejna już w ostatnich dniach sprawa finansowa, której bohaterem jest Bartłomiej Misiewicz. Na początku sierpnia MON ujawniło, że na paliwo do samochodu służbowego Misiewicza w czasie, gdy ten pracował w MON, trzeba było wydać aż 57 568 zł.
DEGIE