Selfie z bohaterem. Dlaczego nasi żołnierze nienawidzą obcych

Żołnierz po Afganistanie: – Jak ciapaci z Syrii tu przyjadą, to ja pozdrawiam wszystkie baby, co oglądają serial „Wspaniałe stulecie”. Będą miały swoje stulecie!

 

Jak to będzie, jak przyjadą ci uchodźcy? – pytają ludzie żołnierzy, którzy byli w Afganistanie. Ufają im bardziej niż ekspertom z telewizji, bo w końcu to żołnierze widzieli „ich” na żywo.

– Pierwsze, czego musisz się nauczyć w Afganistanie, to słowo: wodeghey („lodehej/gh”, wymawiaj gardłowo, „h” twarde, prawie jak „r”). „Wodeghey” to „spierdalaj”. „Wodeghey” mówisz do dzieci, które obstępują człowieka jak szarańcza. Znają dwa słowa po polsku: „ciastko” i „cola”. I ciągle „ciastko” i „cola”, „ciastko” i „cola”. Oszaleć można. Jak do nich kucniesz, to ojebią cię ze wszystkiego, co masz w kieszeniach. „Wodeghey” mówisz do dziadów w tych białych prześcieradłach, co w domach siedzą na dywanach, bo u nich jeszcze krzeseł nie wynaleziono. I do tych w burkach, co nie wiadomo, kto tam pod tym jest, baba czy chłop, nic nie widać. Była sytuacja, że jedna się wysadziła przy Amerykanach na patrolu. „Wodeghey” mówisz w myślach do tłumacza afgańskiego, któremu się wydaje – bośmy mu tak powiedzieli – że żre kurczaka, a właśnie wpierdala wieprzowinę z nami w stołówce.

I drzesz się „wodeghey”, kiedy chcesz na targu kupić marlboro, a ten, co sprzedaje, się modli akurat. Stoisz w słońcu, kurz wdychasz, chcesz tylko zapalić nasze marlboro, a ci piachem się obmywają, a potem 20 minut się modlą. I tak pięć razy dziennie, rozumiesz? Tam się, kurwa, nie da normalnie niczego kupić – mówi Kamil, 30-letni żołnierz, weteran. Na misji w Afganistanie był sześć miesięcy. Szkolił afgańskich policjantów. Za każdy miesiąc misji żołnierz dostał około 10 tys. zł. Baza, w której stacjonował, była mała – zaledwie 100 żołnierzy.

– Może gdybym był w Bagram, chodził na lekcje salsy i codziennie jadł pizzę, to czułbym się tam po prostu jak najemnik za kasę. Może gdybym wrócił cały, to hajs by się zgadzał. Są dwa powody, z których polskiemu żołnierzowi może klęknąć psycha po misji: pierwszy, kiedy wraca bez ręki, nogi albo ma inne uszkodzenia wewnętrzne (około 700 osób), a drugi – kiedy rodzina mu się sypie pod jego nieobecność.

Jedyne, co się we mnie zmieniło po misji, to to, że nie mam nogi, że więcej piję i że zostawiła mnie dziewczyna.

– Jedyne? To duże straty.

– Staram się o tym nie myśleć.

– Pomaga?

– Tak. Jedyne, czego naprawdę żałuję, to to, że już se nie pojadę nigdzie z chłopakami.

– Mimo wszystko?

– Zawsze i wszędzie.

– Nawet do Afganistanu?

– No, poopalać się – śmieje się.

– A tak serio?

– Serio można było się opalać, tylko łatwo było przesadzić i się poparzyć. Tam jest inne słońce niż u nas.

Syn strzela z patyków do Arabów

Robert umówił się ze mną w kebabie przy Centralnym w Warszawie.

– Baranina, na cienkim, ostry sos – mówi do syryjskiego sprzedawcy.

Dostaje kebab, siada, je. Sos mu nie smakuje, jest łagodny, a miał być ostry. Podchodzi do blatu i rzuca nadgryzioną kanapkę.

– To ma być ostry?

Syryjski sprzedawca spuszcza głowę, do kanapki Roberta nalewa ostry sos.

– Co ty, kurwa, ostry miał być!

Do lokalu wchodzi dwóch Arabów, rozmawiają ze sprzedawcą po arabsku. Robert nie spuszcza z nich wzroku. Sprzedawca opowiada mężczyznom jakąś historię, uważnie go słuchają. Historia sprzedawcy jest według Roberta podejrzanie długa.

Jeden z mężczyzn przynosi Robertowi do stolika nową kanapkę. – Ostro, od firmy – mówi. Robert nie odpowiada. Jest pewien, że co najmniej napluli albo nasikali mu do kebaba i teraz będą patrzeć, jak je, śmiać się z niego i komentować. A on nie będzie rozumiał z tego ani słowa. Robert wchodzi za blat, opiera sprzedawcę o ścianę i kebab przyciska mu do ust, mięso i sos wypadają na twarz i ubranie Syryjczyka. Robert krzyczy: – Żryj to, żryj!

Jednym ruchem wysoki, łysy mężczyzna chwyta Roberta od tyłu i wyprowadza z lokalu. Rzuca go na chodnik, kopie w brzuch. – Wypierdalaj – mówi. Pochylając się nad Robertem, uderza go kilka razy w twarz.

– Mój dziadek był w AK, walczył o Polskę – opowiada mi Robert. – Jak byłem dzieckiem, to bawiłem się w wojnę, wtedy wrogami byli Niemcy. Teraz mój ośmioletni syn z kolegami strzela z patyków do Arabów. Oficjalnie mówię mu, że nie wszyscy Arabowie są źli. Ale on pokiwa głową, a jak tylko się odwrócę, to „Allahu akbar!” krzyczy i rzuca „granat”. Taka kolej rzeczy. Dziecka nie oszukasz.

Robert spędził w Afganistanie rok. Dwa razy po sześć miesięcy z dwutygodniową przerwą. Jeździł w patrolu, szkolił policjantów. Za zarobione pieniądze spłacił kredyt na mieszkanie. Żona odeszła, kiedy był na misji. Pochodzi z wojskowej rodziny. O takich jak on mówi się „plecak” – to znaczy, że misję w Afganistanie załatwił mu ktoś z rodziny.

– Sąsiedzi mnie pytają, co z tymi uchodźcami, co będzie, jak tu przyjadą. Mówię im, że trzeba zrobić tak, żeby nie przyjechali. Ci faceci na pontonach powinni walczyć o swój kraj. Co to za mężczyzna, co nie walczy o ojczyznę, tylko pontonem woli ocean przepłynąć? Tacy biedni, a iPhone’y 5 albo nawet 5s mają. A po pierwsze i najważniejsze – to nie jest nasza wojna. Zresztą ta w Afganistanie to też nie była nasza. Taka sytuacja. Jechał patrol, powiedzmy, pięć wozów. Jak jeden strzał z karabinu poszedł, to trzy samochody od razu zawracały, bo przecież nikt nie będzie życia poświęcał dla walki z terroryzmem w afgańskiej wsi. Zresztą co to za terroryści? Jakiś dziadek dorwał kałacha i strzelał, bo zobaczył obcych, a o ben Ladenie nigdy nawet nie słyszał. Żaden polski żołnierz nie został przejęty przez talibów. Mieliśmy przewagę liczebną. Mieliśmy każdą możliwą przewagę.

To była turystyka wojenna, największa frajda to patrol, ostrzał. Nic wielkiego w sumie. Polscy żołnierze z ułańską fantazją jedną ręką by strzelali, a drugą nagrywali z tego filmik na YouTube’a. Byliśmy normalnie jak japońscy turyści, ciągle robiłem zdjęcia, nie wiem po co.

– Na wojnie miękkie kwestie typu kultura to sprawa wtórna – mówi dr socjologii Andrzej Łapa, autor badań o stereotypach kulturowych prowadzonych na żołnierzach przed misją w Afganistanie i po niej. Z badań wynika, że żołnierze po powrocie mają niższy stopień zaufania do policji, wojska i społeczeństwa afgańskiego. Pozytywny stosunek mają natomiast do talibów.

– To zrozumiałe, cenią i szanują wroga, z którym walczyli – komentuje socjolog.

– A co z uprzedzeniami? – pytam.

– Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: jadą nasi żołnierze na patrol i nagle widzą Afgańczyka na polu, który kopuluje z kozą albo owcą. To się dzieje notorycznie.

– Czy to prawda? – pytam żołnierza, specjalistę, który na misji w Afganistanie był trzy razy, zajmował się kontaktem z ludnością cywilną.

– Nie wierzę, że żołnierze notorycznie widzieli tam akty zoofilii. To jeden z największych stereotypów na temat ludności afgańskiej. Zgodnie z prawem szariatu za zoofilię grozi kara śmierci. To wyjątkowo religijne społeczeństwo, nikt by sobie nie pozwolił na takie zachowanie na środku pola – dodaje.

Żołnierz specjalista kilka dni przed publikacją tekstu zrezygnował z ujawniania swego nazwiska w obawie przed utratą pracy. „To się nie spodoba dowódcom” – pisze w SMS-ie. „Zresztą nikt się nie wypowie oficjalnie, zobaczysz”.

Ciapatemu nie ufam jak psu

– Jak widzę ciapatego, to się pocę. Nie da się zapomnieć tego, co się zobaczyło. Ja straciłem kolegę. No nic nie poradzę, serce mi napierdala nawet wtedy, jak Hindusa widzę, a nie Araba. Nie rozróżniam ich zresztą, ciapaty to ciapaty. Wojna to chuj, ale jak się straci kolegę, to trudno to odpuścić. Bo to jedyne, co w tej wojnie nas obchodziło. Kasa i koledzy. Jak podskoczę na dźwięk klaksonu, to się nie zdziw. Tak mi zostało – mówi.

– Co jeszcze zostało?

– Nerwowy jestem. Jak mnie czasem ktoś z rodziny albo znajomych zapyta, co ja myślę o muzułmanach i uchodźcach, z racji że byłem w Afganistanie, to ja mówię, że tylko można spuścić tam bombę, i tyle. Wyjebać w pień. I nie wpuszczać do Europy żadnego. To są tacy ludzie, że kiedy pociski lecą, to oni stoją w miejscu i się w niebo gapią. Nie uciekają jak normalny człowiek. Żadnemu nie można ufać. Ani tłumaczom, ani ich wojskom, ani policji. Jak widzę gdzieś Araba, to nie wierzę jak psu. Unikam podziemi, zatłoczonych miejsc. Do metra staram się nie wchodzić.

Patryk, działowy, 27 lat, spędził w Afganistanie rok. Zostawił w Polsce żonę i córeczkę. Po powrocie z misji powiedział żonie, że znów jedzie. Na kolejne pięć miesięcy. Kiedy wyjechał, odeszła. W dzieciństwie był harcerzem i ministrantem.

– Pojechaliśmy im pomóc, tak? Dobrych ludzi bronić przed talibami. No to zawoziliśmy policji broń, amunicję. I tylko żeśmy odjechali, a ci talibom wszystko sprzedali. W nocy, jak prawie zawsze, był ostrzał bazy. Strzelają do nas z naszej własnej amunicji. To po co ich szkolić, dawać broń? Żeby nas mieli jak zajebać?

Ja pojechałem ludzi ratować. Swoich ratować. Poszedłem do wojska, bo chciałem bronić swoich, od małego tak mam. Do Afganistanu pojechałem, bo koledzy jechali, a u nas to jeden za drugim stoi, wiadomo. Nie bałem się przez pierwsze miesiące. Po pierwszym ostrzale zacząłem się bać. I to bać się o siebie, o swoją dupę. Ty wiesz, jacy ci talibowie są zawzięci? Powiedzmy, jest ich pięciu, ginie dwóch, a oni strzelają dalej, nawet się nie spojrzą na tego, co umarł. W dupie mają życie.

– Żołnierze przeżywali szok kulturowy, nie dziwię im się – mówi dr Andrzej Łapa. – Na co dzień widzieli rzeczy, które u nas w głowie się nie mieszczą – dyskryminacja kobiet, prostytucja chłopców. Żeby dialog międzykulturowy miał szanse zaistnieć, to muszą go chcieć obie strony. Bywało, że kompromis był możliwy, ludność cywilna bywała skłonna do współpracy. Ale generalnie brakuje argumentów i szkoleń, jak tę drugą stronę przekonać, nawet podejmowano próby przekupstwa, ale niewiele to zmieniało. Nasi żołnierze budowali mosty, wodociągi, a Afgańczycy je wysadzali, bo to prezent od wroga. Kiedy odrzucane są zachowania pokojowe, wtedy pozostają tylko brutalne rozwiązania militarne.

Żołnierz specjalista nie zgadza się z tym. – Odpowiedzią wojska na działania partyzantki nie może być tylko agresja. Porozumienie z ludnością lokalną jest kwestią kluczową. W Afganistanie popełniono błędy na samym początku, nie zadbano wystarczająco o społeczeństwo lokalne. Kiedy wojsko amerykańskie zmieniło strategię i chciano nadrobić braki, było za późno. Afgańczycy już widzieli w nas dzikusów, białasów, brudasów.

Tesca, Biedronki i Lidle im wybudować

– W Afganistanie trzeba by supermarkety wybudować, Lidle, Biedronki, Tesca. Wtedy by ludzie mieli zajęcie, zakupy by robili. Może by znormalnieli. Ale większość z nich od niewiernego nic nie kupi. I to jest błąd. Jakby kupowali, to logika pieniądza by ich uspokoiła. Wszyscy ich robią w chuja. Komórki mają, sieć jest amerykańska, ale się nazywa jakoś w ich języku, żeby kupili – mówi Piotrek, 38 lat, w Afganistanie spędził rok (z dwutygodniową przerwą). Był jednym z głównych szkoleniowców policji afgańskiej. Jest kawalerem. Pieniądze z misji odłożył, ale nie wie na co.

– Na pewno zabrakło w naszej bazie siłowni.

– A po co siłownia?

– Może człowiek by wrócił inny z tej misji.

– Przez siłownię?

– Tak, można by się wyżyć na bieżąco. Amerykanie zawsze mieli siłownie. Polacy raczej też. Ale w naszej małej bazie nie było.

Amerykanie mieli też długie kursy przygotowawcze do kontaktu z inną kulturą. W Polsce taki kurs może trwać nie więcej niż dwie godziny.

Piotrek: – Nie pamiętam takiego kursu, nie wiem, czy mieliśmy. Ale, mówię, siłownia by pomogła. Tam jest strasznie nudno. Chyba że jesteś w Bagram. To praktycznie amerykańskie miasto. Jest Burger King, KFC, duże sklepy, jeżdżą autobusy. Klimatyzacja. Można by tam mieszkać nawet 10 lat i nie czuć, że jest się w Afganistanie, tylko w USA.

– Czy Afgańczycy mogą z tego wszystkiego skorzystać?

– Oni by nawet nie chcieli.

– Dlaczego?

– Bo nie.

– Może nie wszyscy, ale część?

– Nie umiem powiedzieć dlaczego, ale wiem, że nie.

– Ja bym tam wrócił – opowiada dalej Piotr. – W Polsce mamy wojsko papierowe, głównie się siedzi za biurkiem i zarabia niewiele. A Afganistan to prawdziwa wojna, prawdziwe pieniądze i jakaś przygoda. Chociaż trochę jak symulator – dziadka w klapkach z brodą jak Pan Kleks się bać? Nie siedzieliśmy przecież w okopach.

Na misję pojechałbym w każdej chwili. Ale jakąś fajną. Do Kosowa nie chciałem, tam się nic nie dzieje. A z drugiej strony – co ja mam tu do roboty? Pić i ruchać?

Jedyne, co mi się tam podobało, to ich dywaniki, co się na nich modlą. Kupowaliśmy i przy łóżku sobie kładliśmy, żeby rano nogami na dywanik stanąć jak w domu, a nie na podłogę gołą.

Jak można nie umieć pajacyka?

Maciek do Afganistanu pojechał, mając 26 lat, chciał zarobić, sprawdzić się, przeżyć męską przygodę. Wrócił po pięciu miesiącach. Żyje z odłożonych pieniędzy. Zrezygnował ze służby.

– Nie byliśmy gorsi od Amerykanów na wojnie. U nich połowa żołnierzy to dzieciaki, które przyjechały zarobić na studia. Karabiny ciągną za sobą prawie po ziemi. Trzęsą dupami przed talibami. Nam bliżej do tych Afgańczyków niż Amerykanów. To my siadaliśmy z nimi do ogniska i oglądaliśmy pornogazetki. Amerykanie się separowali. Była taka sytuacja, że afgańska dziewczyna z wioski powiedziała do żołnierza koalicji: „Ameryka kurwy, Polska good”. Albo afgański chłopak śpiewał: „Będę brał cię w aucie”. Żołnierze dla beki to nagrywali.

Czasem jak żołnierze afgańscy chodzili ze sobą za rękę po bazie, to trudno było się nie śmiać. Bo to jak pedały wyglądali. Niektórzy robili zdjęcia kobietom w burkach; raz afgański żołnierz, który to zobaczył, podszedł i przystawił koledze karabin do głowy. Oni są nieprzewidywalni.

Dlatego mówię: jak ciapaci z Syrii tu przyjadą, to ja pozdrawiam serdecznie wszystkie baby, co oglądają serial „Wspaniałe stulecie”. Będą miały swoje stulecie i prawdziwego mężczyznę, ta… Będą zamiast pługu ziemię orać.

Raz próbowaliśmy zorganizować w wiosce Dzień Kobiet na 8 marca. Nie wiedzieli, o co chodzi. Jak rozdawaliśmy dary, to najpierw dziewczynkom. Jak się reszta wycwaniła, to te dziewczynki przysyłali po kilka razy. Zaczęliśmy im mazakami pisać X na rękach. Ktoś przyszedł oburzony, że im krzyże na rękach malujemy. Bo talibowie mówili o nas „krzyżowcy”.

Zdarzyło nam się przejechać po polu albo strzelać na oślep w stronę budynku, z którego sądziliśmy, że padły strzały. Straty w cywilach były, taka prawda. Nikt o tym nie mówi. Amerykanie wypłacali odszkodowania po takich sytuacjach. U nas z tym było ciężko. Bo jak się przyznamy do takich błędów, to od razu przyjeżdża do bazy prokurator. Nie mieliśmy kasy na odszkodowania, więc cywile się wkurzali, że rozjebaliśmy im całe plony. Nie chcieli współpracować, nie powiedzieli nam np., że będzie ostrzał bazy. Wtedy my byliśmy na nich wkurwieni. Tak się nakręcała spirala.

Mówiliśmy na nich „ciapaci” albo „szuszwole”. Szuszwol to taki leniwy, brudny, co robi wszystko na odpierdol, nic nie umie. Oni tacy cherlawi są. Zdarzyło się, że ktoś pokazał im środkowy palec – fuck you. Albo wyśmiewano się z żołnierzy afgańskich, bo nie umieli zrobić pajacyka. Trudno było się nie śmiać. Jak można nie umieć zrobić pajacyka?

Nikt mi nie powie, że nie strzela się do ludności cywilnej, strzela się na oślep. Jadąc na misję, chciałem, żeby mi nad głową latał metal 24h na dobę. A nie byłem w stanie zasnąć po nocnym ostrzale bazy z nerwów. Nie przyzwyczaiłem się do tego nigdy. Taki ze mnie bohater.

Pamiętam też, jak byliśmy na patrolu w wiosce, żołnierza od nas zaczął piesek szarpać za nogawkę, mały taki, bawić się chciał. Zaczęliśmy się śmiać, policjanci afgańscy też. A temu żołnierzowi ktoś powiedział, że Afgańczycy nienawidzą psów, bo ich Prorok ich nienawidził, uważał, że są jakieś nieczyste. I jak ten żołnierz zobaczył śmiejących się z niego Afgańców, wziął kij i napierdalał, tak napierdalał, aż zabił tego psa. Nie mogę tego zapomnieć. Ciała ludzi nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak ten martwy pies.

– Afganistan to wieża Babel – mówi dr Andrzej Łapa. – Różne odłamy religii, napływający Pakistańczycy itd. Osiągnięcie kompromisu jest trudne i do tego dochodzą ciężkie warunki życia, słaba edukacja, seksizm. Jak to się wszystko nawarstwi, to kultura zostaje z tyłu, to bardzo skomplikowane. Najważniejsze jest przeżycie, które ma charakter biologiczny. Pomyślmy o osobistych doświadczeniach żołnierzy w kontekście zderzenia cywilizacyjnego.

– Wielu żołnierzy nie miało nawet kontaktu z ludnością cywilną, bo praktycznie nie wychodzili z bazy albo z samochodu na patrolu. Więc mogą rozpowszechniać szkodliwe stereotypy, powtarzać zasłyszane historie. Ale to nie jest tylko wina wojska, że żołnierze zachowują się niewłaściwie w kontakcie z obcą kulturą. Od dziecka powinno się uczyć tolerancji dla innych kultur. Jeśli na kurs przygotowujący do kontaktu międzykulturowego przychodzi żołnierz, który przez całe swoje życie bał się i pogardzał kimś, kto jest inny od niego, to kilkugodzinne zajęcia nie zmienią jego światopoglądu – mówi specjalista od kontaktu międzykulturowego w Afganistanie.

Bohater Wojska Polskiego i ja

Liceum ogólnokształcące, woj. mazowieckie.

Żołnierze, którzy byli na misji w Afganistanie, zostają zaproszeni do szkoły. Mają opowiedzieć młodzieży o misji. Takie sytuacje zdarzają się często w całej Polsce, żołnierze robią to za darmo.

Młodzieży pokazują zdjęcia zielonych pagórków. Biegnących za samochodem dzieci. Selfie z kolegą w rosomaku. Wszystko przypomina raczej wspomnienia z survivalowych wakacji niż wojnę.

Naklejki, naszywki Polski Walczącej, „żołnierzy wyklętych” i „zakazu pedałowania” zapadają mi w pamięć jako powtarzający się motyw szkolnego krajobrazu. Młodzież słucha jak zaczarowana, kiedy żołnierze opowiadają o tym, jak wyglądał przeciętny dzień w bazie. Mówią też, że ich głównym zajęciem było pomaganie ludności cywilnej, patrolowanie okolicy. Szerzenie idei pokoju i demokracji. – Czy mogę uścisnąć rękę bohatera? – pytają uczniowie po lekcji. Robią wspólne selfie, wrzucają na Facebooka. „Bohater Wojska Polskiego i ja” – podpisują.

EWA KALETA

Więcej postów