Wybory samorządowe na Ukrainie, które odbyły się 25 października okazały się kolejnym krokiem prowadzącym do zaostrzenia sytuacji politycznej w tym kraju.
Mimo brutalnego zdławienia przez kijowski reżim radykalnej opozycji, Południowy-Wschód Ukrainy potwierdził swoją prorosyjską orientację, czego spektakularnym przejawem był wybór antymajdanowych kandydatów na merów Charkowa i Odessy już w pierwszej turze.
„Prawy Sektor” określił tę sytuację jako „rewanż antyukraińskich sił na Ukrainie”. Równocześnie nasiliła się konfrontacja wewnątrz obozu pomajdanowego. Nie minął tydzień od wyborów, gdy służby specjalne prezydenta Petro Poroszenki przystąpiły do siłowej rozprawy z ekipą oligarchy Ihora Kołomojskiego. 31 października do nieformalnej stolicy Kołomojskiego – Dniepropietrowska – wkroczyła kolumna zmotoryzowana Gwardii Narodowej Ukrainy, nastąpiły zatrzymania działaczy prywatnej partii tego oligarchy „Ukrop”, w tym jej lidera Gienadija Korbana (na zdjęciu), byłego wicegubernatora obwodu dniepropietrowskiego.
Prokuratura zarzuciła im udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Przeszukano także siedziby partii i współpracujących z nią organizacji wspierających „ochotników” walczących w Donbasie. Rzecznik SBU Jelena Gitljanskaja poinformowała, że w operacji specjalnej prowadzonej w Dniepropietrowsku uczestniczyło ponad 500 funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, co świadczy o bezprecedensowej skali ataku. Sprzymierzony z Kołomojskim lider „Prawego Sektora” Dmytro Jarosz odpowiedział krótko: „Szykujemy się i czyścimy broń”.
Z kim spiskuje Poroszenko?
Akcja ta odbyła się na tydzień przed drugą turą wyborów na mera Dniepropietrowska, w której kandydat „Ukropa” Borys Fiłatow ma zmierzyć się z przedstawicielem Bloku Opozycyjnego Aleksandrem Wiłkułem, dawnym „regionałem”. W tej sytuacji partia Kołomojskiego rzuciła oskarżenie o spisek Poroszenki z Putinem. „Prezydent Ukrainy drogą nacisku na swoich politycznych oponentów ma zamiar zrealizować tajne umowy w ramach planu „Putina – Poroszenki” i oddać cały Południowy-Wschód Ukrainy prorosyjskim separatystom. (…) Teraz już stało się oczywistym, że oddanie Dniepropietrowska Aleksandrowi Wiłkułowi i prorosyjskim kolaborantom z Bloku Opozycyjnego jest zobowiązaniem, jakie wziął na siebie Petro Poroszenko wobec prezydenta Rosji” – głosi oświadczenie kierownictwa partii. „Król czekolady” miał to uczynić, aby uzyskać możliwość rozwoju swojego czekoladowego biznesu w Rosji.
W równie dramatycznych barwach odmalował obraz sytuacji sztab wyborczy Fiłatowa: „Na ulicach Dniepropietrowska niespokojnie. Miasto zapełnione jest pojazdami z uzbrojonymi ludźmi. Odnotowuje się techniczną blokadę sygnału telefonii komórkowej (użyte zostały tzw. zagłuszarki). Może to być sygnałem do rozpoczęcia podobnych działań na całej Ukrainie. Nie wykluczamy tego, że Dniepropietrowsk został wybrany na swego rodzaju platformę startową z powodu swojego wolnościowego ducha i dużej liczby świadomie nastawionych obywateli, w tym i tych, którzy przeszli przez piekło operacji antyterrorystycznej. Widocznie organizatorzy rewanżu postanowili użyć swoich sił i zrealizować ten scenariusz właśnie tutaj, bo jeśli padnie Dniepropietrowsk, to następnie padnie cała Ukraina”.
Co ciekawe, o podobnym scenariuszu – choć bez obsesyjnego wątku putinowskiego – mówił jeszcze przed wydarzeniami w Dniepropietrowsku znany emigracyjny bloger Yura z Sum. Twierdzi on, że istnieje plan porozumienia Poroszenki z Blokiem Opozycyjnym (czyli tą częścią dawnej Partii Regionów, która uznała lutowy zamach stanu z 2014 roku) i powołania tzw. szyrki – szerokiej koalicji parlamentarnej z udziałem Bloku Piotra Poroszenki i dawnych „regionałów”. Celem tej operacji miałoby być ustabilizowanie sytuacji politycznej w kraju i pozbycie się skompromitowanego nieudolnymi rządami premiera Arsenija Jaceniuka (notowania jego partii Front Ludowy zbliżają się do zera, dlatego nie wystartowała w wyborach samorządowych). Tylko, że według Yury autorem tej koncepcji ma być ambasada USA, a nie mityczny Putin. Amerykańskie interesy byłyby przy tym w pełni zabezpieczone, bowiem Blok Opozycyjny kontrolowany jest przez prozachodnio nastawionych oligarchów na czele z byłym szefem kancelarii prezydenta Wiktora Janukowycza Serhijem Lowoczkinem, jedną z szarych eminencji majdanowego przewrotu.
Pierwsze przejawy realizacji tej operacji bloger opisuje na przykładzie Odessy, gdzie już w pierwszej turze zwyciężył dotychczasowy mer Giennadij Truchanow, były działacz Partii Regionów: „Faktycznie miasto zostało oddane siłom antymajdanowym. Przy czym rękoma ekipy Poroszenki i według rozkazu [ambasadora USA] Pyatta. (…) Dlaczego to zrobiono? Jest postanowienie, żeby oddawać „opozycji” władzę w byłych „biało-niebieskich” (barwy Partii Regionów) regionach Ukrainy. Wymagają tego długofalowe plany Waszyngtonu” – twierdzi Yura.
Oczywiście były w procesie realizacji tej strategii pewne zawirowania. Odwołano wybory w Mariupolu, Lisiczańsku i Krasnoarmiejsku w Donbasie. W Charkowie władze nie dopuściły do wyborów zarówno listy Bloku Opozycyjnego do rady miasta, jak i kandydata tej partii na stanowisko mera. Ale dzięki temu rekordowy wynik odniósł wywodzący się z Partii Regionów mer Giennadj Kernes, na którego zagłosowało 65,8 proc. wyborców. A jego partia „Odrodzenie” uzyskała 51 proc. głosów w wyborach do rady miejskiej. Generalnie jednak Blok Opozycyjny okazał się zwycięzcą wyborów we wszystkich regionach Południowego-Wschodu (postulowanej Noworosji) z wyjątkiem tradycyjnie najbardziej „proukraińskiego” obwodu chersońskiego (i wspomnianego charkowskiego). Oprócz Charkowa wielkim triumfem postregionałów było wspomniane zwycięstwo w Odessie kandydata Bloku Opozycyjnego, dotychczasowego mera Gienadija Truchanowa, który uzyskał 52,57 proc. głosów. Fakty te wskazują, że kijowskie władze jeśli nawet nie pomagały byłym regionałom za pomocą tzw. resursu administracyjnego, to przynajmniej nie przeszkadzały im. A to wystarczyło, wobec opozycyjnych nastrojów w regionie, do odniesienia korzystnych wyników i zdobycia lub utrzymania władzy w wielu miastach i rejonach.
Południowy-Wschód wciąż zbuntowany
Niezależnie od politycznych uwikłań liderów Bloku Opozycyjnego i innych ugrupowań wywodzących się z Partii Regionów, poparcie dla nich wskazuje na trwałość opozycyjnych nastrojów na Południowym-Wschodzie Ukrainy. A także prorosyjskich, bo dla zapewne większości tamtejszych wyborców głosowanie na te ugrupowania koncesjonowanej opozycji – wobec zepchnięcia do podziemia autentycznie prokremlowskich sił – było formą zamanifestowania swojej orientacji na Moskwę. Tym bardziej, że niektórzy spośród liderów tych ugrupowań nie unikają prorosyjskich deklaracji. Za odbudową ekonomicznej współpracy z Rosją opowiedział się mer Charkowa Gienadij Kernes. – Mój pogląd jest taki, że koniecznością jest przywrócenie współpracy gospodarczej, ponieważ wiele przedsiębiorstw obwodu charkowskiego nakierowanych jest na rosyjski rynek – deklarował.
Tak oceniał sytuację na Południowym-Wschodzie w świetle wyborczych wyników publicysta rosyjskiej „Żurnalistskoj prawdy” Grigorij Ignatow: „Wyjaśniło się, że eksperyment „wymiany elit” – czyli banderyzacji i „europeizacji/amerykanizacji” Ukrainy – w znacznym stopniu nie udał się. Jeśli być bardziej ścisłym, on nie tyle załamał się, co nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Jak byli wieśniacy w Bandersztacie „zaeuropejczykami”, tak i nimi pozostali; jak były rosyjskojęzyczne miasta „antyzachodnimi” i „prorosyjskimi”, tak i nic się w tym nie zmieniło. Czynić takie wywody pozwala druzgocące – w pierwszej turze, czego nie dobił się nawet Kliczko w Kijowie – zwycięstwo Gienadija Kernesa w Charkowie. Kernes, który po cichu pomagał w tworzeniu Charkowskiej Republiki Ludowej i z wielkim entuzjazmem gnębił wszelkich „patriotów Ukrainy” i który był w konsekwencji tego ciężko zraniony strzałem snajpera, wciąż jest popularny. (…) Klęska „ukrainizacji” oczywista. A przecież Kernes w istocie nie prowadził kampanii wyborczej! Gdyby z właściwą mu energią i oryginalnością rozwinął przedwyborczy maraton własnej agitacji, to i 80 procent by wyciągnął! Powtórzę swoją myśl: charkowianie zagłosowaliby i na robota, byleby nie zmuszał do mówienia po ukraińsku”.
Warto jednak zwrócić uwagę, że taką względnie nieskrępowaną możliwość działania kijowskie władze stworzyły legalnej opozycji jedynie na Południowym-Wschodzie Ukrainy. Inaczej było na obszarach Centralnej i Zachodniej Ukrainy. Podkreśliła to w swoim powyborczym komentarzu znana lwowska historyczka Olga Zagulska, zwolniona z pracy na Uniwersytecie Lwowskim z powodu swoich opozycyjnych poglądów: „Wybory samorządowe na Ziemi Lwowskiej przede wszystkim wyróżniały się tym, że po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy, która ogłosiła się demokratyczną, nie brały w nich udziału partie opozycyjne. (…) Stosunek do politycznych oponentów najlepiej określają słowa gubernatora Ołeha Syniuki wypowiedziane w przeddzień głosowania: „Na Ziemi Lwowskiej żadne prorosyjskie, prokomunistyczne siły do rad rejonowych nie wejdą”. W warunkach agresywnego przeciwdziałania Blok Opozycyjny nie dał rady zebrać niezbędnej liczby kandydatów na deputowanych, członków komisji wyborczych, nie był w stanie prowadzić pełnowartościowej kampanii wyborczej”.
Niedemokratyczne wybory
Bo nie ulega wątpliwości, że wybory nie były demokratyczne. Trudno o tym mówić w sytuacji, gdy w aresztach i więzieniach przebywa, według szacunków emigracyjnego Komitetu Ocalenia Ukrainy, cztery tysiące więźniów politycznych. Liderzy Komitetu – były premier Nikołaj Azarow i Władimir Olejnik – ocenili, że wybory zostały „cynicznie sfałszowane” i nie odpowiadają realnym nastrojom społecznym. Podobnie postrzega sytuację lider Związku Anarchistów Ukrainy Wiaczesław Azarow: „Alternatywy wciąż nie ma. Reżim jest autorytarny i nie dopuszcza rzeczywistej opozycji”. Tę fałszywość koncesjonowanej opozycji wywodzącej się z Partii Regionów dostrzega znaczna część antyrządowo nastawionych wyborców z terenów Południowo-Wschodniej Ukrainy, czego efektem była najniższa w kraju frekwencja wyborcza – w okupowanej przez armię ukraińską części obwodu donieckiego wynosiła zaledwie 31,65 proc. (najwyższa była w obwodzie tarnopolskim na Zachodniej Ukrainie – 56,5 proc.). „Przeciwnicy obecnej władzy nie widzą w tej partii wyraziciela swoich interesów i dlatego po prostu nie idą na wybory” – ocenia Olga Zagulska.
Świadectwem niedemokratycznego charakteru wyborów było także wyeliminowanie z nich wciąż legalnie działającej Komunistycznej Partii Ukrainy, która złożyła z tego powodu pozew do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. – Łamie się prawa nie poszczególnych ludzi stanowiących kierownictwo partii, ale uderza się w interesy milionów ludzi, którzy podzielali ideologię tej partii, głosowali na tę partię w wyborach. Dziś pozbawiono ich prawa głosu – komentował przewodniczący ługańskiej organizacji KPU Spirydon Kilinkarow.
Generalnie wybory były świadectwem marazmu, w jaki pogrąża się ukraińskie społeczeństwo niecałe dwa lata po zwycięskim Euromajdanie. „Wybory samorządowe 2015 miały rekordowo niską frekwencję wyborczą – jedynie 46,2 procent. Ogromne pieniądze przetracone na kampanię wyborczą, mnogość reklam i twarda konkurencja między partiami nic nie dały. Szczególnie mało głosowało wyborców w wieku do 35. lat. W efekcie ani jedna partia na Ukrainie nie może pochwalić się znaczącym poparciem. Sądząc po wstępnych wynikach, Blok Petro Poroszenki stopniowo traci poparcie, choć utrzymuje pierwszą pozycję. Powoli, ale pewnie wraca na scenę polityczną „Swoboda”, wciąż rośnie poparcie dla „Samopomocy”, Blok Opozycyjny zgodnie z przewidywaniami wziął głosy na Wschodzie” – podsumowywali wyniki elekcji dziennikarze ukraińskiego portalu „Obozrevatel” Jewgenij Leszan, Olga Omeljańczuk i Juliana Skibnickaja. Odnotowali oni także „totalną apatię młodego elektoratu” i fakt, że większość wyborców stanowili emeryci. – Młodzież i ludzie w średnim wieku tracą zainteresowanie wyborami, a to najbardziej aktywna część społeczeństwa z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia. A oni nie poszli, bo ich interesy nie były reprezentowane – komentował dla „Obozrevatela” socjolog Dmitrij Gromakow.
JACEK C. KAMIŃSKI
Zatem wystarczy poczekac a chc?cy spokojnego i narmalnego ?ycia ludzie sami zorganizuj? referendum w sprawie podzia?u Ukrainy i przyl?czenia dawnych polskich ziem do macierzy. Pewnie niechc?cy i Odessa nam przypadnie:) potrzeba tylko troch? cierpliwo?ci.