Spowiedź urzędnika, czyli wstydliwe sekrety drugiej strony okienka

Wyobrażamy sobie urzędników jako istoty bezduszne, nieczułe na nasze problemy i… w dużej mierze mamy rację. Jeżeli zdarzają się wśród nich przyzwoici ludzie to szybko się dostosowują lub muszą się liczyć z ciągłą frustrację.

Przeprowadziliśmy anonimowy wywiad z jednym z urzędników, który pokazał nam jak ten zawód wygląda od kuchni. Dlaczego urzędy to bagno, dlaczego tak często trafiamy na osoby niekompetentne. Ile zarabiają ci, którzy codziennie załatwiają nasze sprawy i jak bardzo popularną zabawą jest złośliwe odsyłanie petentów od okienka do okienka.

Porozmawiajmy o tym jak wygląda wasza codzienna praca, właściwie wszyscy znają to od strony petenta, narzekają na to, że jesteście niemili, bezduszni. To pewnie trochę inaczej wygląda z drugiej strony barykady.

Wygląda zupełnie inaczej, trzeba brać pod uwagę to, że jak ludzie są różni, tak urzędnicy są różni, bo to są też tylko ludzie. Zazwyczaj większość z nas stara się jednak jakoś rozwiązać problemy osób, które do nas przychodzą i chcą coś załatwić. Jednakże polskie prawo jest specyficzne i nie bierze w wielu przypadkach pod uwagę realnych potrzeb człowieka. A my urzędnicy niestety nie możemy porzucić tego prawa i kierować się dobrem ludzkim, bo z drugiej strony my będziemy za to odpowiadali.

Czyli generalnie występuje chaos prawny i często sami nie wiecie co macie zrobić?

Tak. Podam panu taki przykład – jutro [rozmowa była przeprowadzana 15 października] wchodzi w życie nowe rozporządzenie, którym się będziemy posługiwali na naszych terenach. Rozporządzenie oczywiście ministra. Dotyczy ono naliczania zwrotu utraconego wynagrodzenia dla żołnierzy rezerwy. To rozporządzenie jest tak niechlujnie przygotowane, że w swych wyliczeniach nie podaje jakie wartości mamy brać. Nie precyzuje czy mamy to liczyć wg zarobków netto czy brutto. To jest przecież dosyć spora różnica.

To jest dosyć podstawowa sprawa, wydawałoby się…

Chcieliśmy to ustalić dzwoniąc po paru urzędach w okolicy, dzwoniliśmy do sztabu wojskowego, dzwoniliśmy do WKU i co się okazuje? Oni sami tego nie wiedzą, jak to robić. A w wielu urzędach w ogóle nie wiedzą, że takie rozporządzenie weszło.

Co zrobicie jeżeli ktoś jutro przyjdzie właśnie w tej sprawie?

Mamy ten problem, że właśnie przyszła jedna osoba i na razie poprosiliśmy, żeby przyszła w późniejszym terminie, bo na szczęście ma na zgłoszenie 3 miesiące.

Nie ukrywam, że dla interesanta może to wywołać wrażenie, że urzędnicy nie chcą nic zdziałać, a tak naprawdę z naszej strony wygląda to tak, że sami jesteśmy trochę przerażeni, bo nie wiemy co z danym wypadkiem zrobić w tym momencie

Dosyć popularnym sportem jest to, że wydziały starają się zrzucać jak najwięcej swojej pracy na inne wydziały.

Czyli interesantów się zbywa, tak?

Tak. Spychologia stosowana. Jeżeli ktoś dzwoni z nietypowym problemem i nie mamy pojęcia, kto może się tym zająć, to wybiera się przypadkowy dział. Niestety, ja jestem w takim wydziale, na który najłatwiej jest coś takiego zrzucić.

Dużą różnicę widać w przypadku starszych pracowników – tych którzy pracę zaczynali w latach 70., 80. i do dzisiaj pracują. Oni mają mentalność jeszcze z tamtych czasów, w urzędzie czują się panami i petent powinien sobie sam pobiegać.

Młodsze pokolenie urzędników podchodzi zupełnie inaczej do tych spraw?

Moim zdaniem zdecydowanie tak. Chociaż urząd deprawuje. Mówi się, że podobnie jak polityka, to wciąga jak bagno. Nawet jeśli przychodzi ktoś zupełnie świeży i z pozytywnym nastawieniem to cała reszta go przytłoczy i ustawi na właściwe tory. Chociaż na szczęście to się zmienia, powoli, bo powoli, ale moim zdaniem jest coraz lepiej.

Pan akurat wygląda na osobę zaangażowaną w swoją pracę…

(Śmiech) to jest może błędne wrażenie. Z każdym rokiem tu przepracowanym, moje zaangażowanie jest coraz mniejsze. To strasznie frustrująca praca, wraz z wybiciem 16-tej staram się o niej nie myśleć, jednak nie potrafię, to ciągle wraca.

Ta praca bardzo szybko wypala?

Tak, oczywiście. Problem polega głównie na tym, że pracuję z dosyć toksycznymi osobami, a drugą sprawą są nasze wynagrodzenia. Przeciętny pracownik w urzędzie [samorządowym] zarabia ok. 2000, 2500 zł brutto. To jest max w tym momencie.

Brutto?

Tak.

Na czym właściwie toksyczność waszego środowiska polega?

Spojrzałbym na to z dwóch stron. Pierwsza to jest właśnie frustracja pracą. Nie oszukujmy się, praca może nie jest superciężka, kiedy patrzę przez okno na robotników, którzy ocieplają budynek to zdaję sobie sprawę, że ich praca jest znacznie trudniejsza od mojej, ale u nas w grę wchodzą dużo bardziej stosunki ludzkie i charaktery. Jest dużo kierowników urzędów, którzy swą pozycję starają się budować wg starej rzymskiej zasady „dziel i rządź” i w bardzo wielu wydziałach tutaj ludzie po prostu są ze sobą intencjonalnie skłócani. Podziały są bardzo głębokie i wynika stąd wiele kłótni, wiele niesnasek i wiele innych problemów.

Często też pracuje się z osobami, które niekoniecznie powinny znajdować się na powierzonych im stanowiskach.

Co ma pan na myśli?

Chodzi mi o ich umiejętności. Pracuję w dużej mierze z ludźmi, którzy swoje stanowiska piastują dosyć długo, czasem nawet wykonują pracę urzędnika od 40 lat. Ci ludzie na przykład nie potrafią skopiować pliku na komputerze czy odebrać maila. To jest naprawdę frustrujące i rodzi wiele problemów. Ma też bezpośrednie przełożenie na kontakt z petentami, bo jeżeli interesant nie jest w stanie z moim kolegą porozumieć się mailowo, co przecież jest dzisiaj standardem no to jest coś nie tak. Jeżeli ja idę na urlop, to po powrocie zazwyczaj widzę, że przez te 2, 3 tygodnie mail nie był w ogóle otwierany.

Dlaczego takie niekompetentne osoby nie są wycinane?

W grę wchodzą tutaj dwie kwestie. Władze urzędu niekoniecznie się orientują w takich sprawach, bo to są dość wstydliwe rzeczy, które są ukrywane i często nie wychodzą poza mury danego wydziału. A druga sprawa jest taka, że mogą na to mieć kompletnie wylane (śmiech). Dopóki robota się kręci, dopóty nie ma problemu.

Czy zdarza się, że ludzie przychodzą z czymś absurdalnym i oczekują, że wy jakoś te kwestie rozwiążecie?

Są takie przypadki, choć w moim wydziale akurat nie są częste. Istnieją m. in. niedawno w mediach poruszane kwestie owych nieszczęsnych zapytań do urzędu. W Słupsku była to liczba krzyży, u nas mieliśmy np. pytanie czy urząd jest przygotowany na atak zielonych ludzików. Mieliśmy także pytanie czy urząd jest przygotowany na upadek meteorytu oraz na atak nagłego rozwolnienia u kierownika urzędu w czasie obrad rady.

I jak odpowiadacie na takie rzeczy? Odpowiadacie w ogóle?

Musimy odpowiadać, chociażby w ostatnim wypadku pisząc, że to nie podlega ustawie o informacji publicznej. Coś musimy odpisać zawsze i nie możemy sobie z tego robić jaj.

Czyli o rozwolnieniu musicie pisać w poważnym tonie?

Tak, to musi być normalne pismo, musi być zarejestrowane i wysłane poleconym za potwierdzeniem odbioru. Osoba która wysłała omawiane zapytanie wysłała nam w tym roku już 400 zapytań, koszt każdej odpowiedzi to ok. 6 zł.

MANUEL LANGER

Więcej postów