Miesiąc prezydenta Dudy – jest słabo

Pierwszy miesiąc prezydentury Andrzeja Dudy za nim i za nami. Czas na pierwsze oceny. Wiadomo, miesiąc, to jedna sześćdziesiąta całej kadencji, ale to i owo już widać. W skrócie – na razie wygląda to słabo. To nie był dobry początek.

 Oczywiście ocena zależy od oczekiwań. Czytając prasę proPiSowską i proPiSowskie portale mam wrażenie, że opisują one nie prezydenta, lecz jakiegoś Kim ir Sena. Zachwytom nie ma końca. Dominuje ton uniesienia i uwielbienia. Klaka jest totalna, bez jakichkolwiek hamulców i choćby próby zachowania obiektywizmu.

Mam wrażenie, że na naszej prawicy doskonale wiedziano, że słowa prezydenta o potrzebie budowania wspólnoty to pic, służący PiS-owi. Wspólnota, tak to wygląda, ma być wspólnotą zwolenników prezydenta i PiS-u. Reszta nie ma nic do gadania. O resztę nie warto więc zabiegać. Należy ją zdominować.

Moje oczekiwania dotyczące prezydenta Dudy były oczywiście inne. Ponieważ awansował, nieoczekiwanie chyba także dla siebie, z ligi trzeciej do pierwszej, nie może mieć doświadczenia i musiał popełniać błędy. Zakładałem jednak, że jest na tyle sprytny, by, po pierwsze, zdawać sobie sprawę, że już pierwsze tygodnie prezydentury mogą ją zdefiniować. Po drugie, że będzie na tyle sprytny, by chociaż udawać rzeczywistą chęć budowania wspólnoty, że spróbuje być „prawicowym Kwaśniewskim”, wciąż ze swoimi, ale próbującym sobie zaskarbić innych. Nic z tego.

Prezydent Duda nie tylko nie zrobił absolutnie nic, by podziały między Polakami zasypać, ale pokazał, że w praktyce nie ma na to najmniejszej ochoty. Zamiast pokazać nawet nie wielkość, ale klasę, nie wspomniał o roli Lecha Wałęsy w ruchu „Solidarność”. Zamiast spotkać się z panią premier, co byłoby nawet nie żadnym gestem, ale krokiem naturalnym, zachowywał się jak primadonna, która nie idzie na randkę, bo chce zamanifestować, że absztyfikanta nie traktuje nazbyt poważnie. A już odwracanie się na pięcie i nie przywitanie się z panią premier, było manifestacją buty i złego wychowania. Kiepski start.

Prezydent Duda szybko pokazał, że zamierza całkowicie otwarcie wspierać kampanię PiS-u. Wniosek o referendum nie był żadnym ukłonem w stronę ludzi, którzy pod apelem o referendum się podpisali. Był skorzystaniem z tego samego narzędzia, z którego błędnie i wyłącznie w imię osiągnięcia politycznych celów, wcześniej skorzystał prezydent Komorowski. Ważną demokratyczną instytucję tym samym prezydent ośmieszył jeszcze bardziej.

Andrzej Duda mówił, że chce zmiany konstytucji, ale nigdy precyzyjnie nie wyartykułował o co mu idzie. O zwiększenie uprawnień głowy państwa jako zwierzchnika sił zbrojnych? Ale konkretnie jak? Zmiana konstytucji to zdecydowanie za poważna sprawa, by rzucić jakiś pomysł, nie tłumacząc bardzo dokładnie co, jak i dlaczego chce się zmienić.

Dwa tygodnie temu „Newsweek” opublikował informacje, w tym faktury, które mogą sugerować, że poseł Duda był nieuczciwy i że brał pieniądze podatnika, by płacić za hotele w Poznaniu, gdzie przebywał zawsze wtedy, gdy miał wykłady w oddalonym nieopodal Nowym Tomyślu. Prezydent bardzo się na ten tekst oburzył i stwierdził, że to potwarz. Słabo. Może lepiej byłoby przedstawić jakiekolwiek dowody, że nie popełniał nadużyć. Nie sądzę, by ta sprawa nie miała dalszego ciągu, tak to ujmijmy w tym miejscu.

Wiarygodność prezydenta jest kluczowa. Tym bardziej, że wcześniej mieliśmy aferę z fikcyjnym zatrudnianiem przez europosła Dudę asystentów, aferę ze zniknięciem dokumentów dotyczących ułaskawienia biznesowego partnera pana Dubienieckiego (w czym według prokuratury właśnie minister Duda mógł być najbardziej zainteresowany), wreszcie sprawę pomocy ministra Dudy dla SKOK-ów, by te nie podlegały finansowemu nadzorowi. Trochę dużo tego i układa się to w pewien ciąg, który wiarygodność prezydenta w bardzo poważny sposób podważa.

Dalej, polityka zagraniczna. Na plus należy zapisać Andrzejowi Dudzie jasne deklaracje, że Niemcy są naszym ważnym partnerem. To niby drobiazg, ale słowa ważne, biorąc pod uwagę niemal obsesyjną niechęć braci Kaczyńskich do Niemiec. Plusem jest też to, że przed wizytą w Berlinie, prezydent Duda spotkał się na przykład z jednym z byłych szefów naszej dyplomacji, jednym z tych, któremu wcześniej pan Macierewicz przypisywał agenturalność, a przynajmniej ją sugerował. To ważne, że prezydent jest otwarty na głosy ludzi naprawdę doświadczonych, tym bardziej, że odpowiedzialny za sprawy zagraniczne w jego kancelarii profesor Szczerski, jest wprawdzie z prezydentem zaprzyjaźniony, ale pod względem kompetencji, ujmijmy to delikatnie, najmocniejszy nie jest.

Stwierdzenie o partnerskich stosunkach z Berlinem było ważne, ale to już zupełne abecadło. Dalej było jednak gorzej. Prezydent dał bowiem dowody, że subtelna dyplomatyczna gra jest mu obca, że potrafi popełniać błędy zupełnie podstawowe, może dlatego, że na serio brał całą PiS-owską propagandę, skierowaną przeciw polityce zagranicznej Tuska, Komorowskiego i Sikorskiego.

Wiele razy kandydat Duda i już prezydent Duda, mówił o potrzebie uczestniczenia Polski w rozmowach o Ukrainie i potrzebie rozszerzenia tzw. formatu normandzkiego. Nigdy nie powiedział jednak ani po co Polska miałaby w tych rozmowach uczestniczyć, ani jak chce to osiągnąć. Efekt? Rosja nawet nie musiała mówić, że sobie tego nie życzy. Powiedział to wcześniej prezydent Poroszenko, a potem zasugerowała kanclerz Merkel. A więc czarna polewka. Co gorsza, prezydent Duda stwierdził, że w rozmowach tych powinny uczestniczyć Stany Zjednoczone, jakby chciał być samozwańczym rzecznikiem prezydenta Obamy. A Amerykanie po prostu w tych rozmowach uczestniczyć nie chcą. Uważają bowiem, że kanclerz

Merkel zajmuje w nich stanowisko racjonalne i żadna zmiana formatu nie jest potrzebna. A więc znowu polityczny i dyplomatyczny błąd.

W swym orędziu prezydent Duda stwierdził, że chce zabiegać o zwiększoną obecność sił amerykańskich w Europie. Niestety, przyjął za dobrą monetę powtarzaną u nas brednię, że blokują to Niemcy. Niemcy rzeczywiście tego nie chcą, ale żadnego prawa veta w tej sprawie nie mają. Jeśli Amerykanie zechcą by w Polsce były bazy NATO, te bazy się znajdą. Jeśli nie, nie będzie ich. I tyle. Ale prezydent Duda poruszył jednak tę kwestię w Berlinie. Efekt? Dał okazję kanclerz Merkel, by na konferencji prasowej, powiedziała otwarcie, że jest przeciw. Tym samym tanim kosztem wysłała sygnał do Moskwy, że w sprawie tej zajmuje stanowisko umiarkowane, wysłała też komunikat do sporej części niemieckiej opinii publicznej, która nie chce konfrontacji z Rosją, niezależnie od tego, że owa część niemieckiej publiki w swej spolegliwości wobec Moskwy rzeczywiście nie zna umiaru.

Z moich informacji wynika, że do prezydenta Dudy dzwonił już głównodowodzący sił NATO w Europie, generał Breedlove, by dać prezydentowi do zrozumienia, by nie wychodził przed szereg. Na razie obecność Amerykanów i NATO w Polsce jest taka, jaką wywalczyli prezydent Komorowski i minister Siemoniak. Cokolwiek więcej na tym etapie nie wchodzi w grę. Nie twierdzę, że w tej sprawie, co do celów, prezydent Duda nie ma racji. Ale niestety zabiera się do forsowania swej idei po amatorsku.

Andrzej Duda miał oczywiście prawo powiedzieć prezydentowi Niemiec, że Polska jest wprawdzie piękna, ale jest w niej dużo niesprawiedliwości i dlatego wygrał wybory. Normalna polityczna rozmowa. Ale już opowiadanie o tym w swym wystąpieniu znowu było przykładem amatorszczyzny. Po prostu.

Mamy więc prezydenta, którego kwalifikacje polityczne są więcej niż dyskusyjne, który przedkłada wiecowe zaklęcia ponad delikatną polityczną i dyplomatyczną pracę, który ma wiedzę ogólnikową i który potrzebuje wręcz błyskawicznych korepetycji, by nie popełniać kolejnych poważnych błędów i gaf.

Mamy też prezydenta, który nawet nie próbuje budować wspólnoty Polaków, ale zachowuje się, jak wierny żołnierz PiS-u. Nawet ja, witając tę prezydenturę z bardzo dalekim sceptycyzmem, myślałem, że będzie dużo, dużo lepiej. A jest po prostu słabo.

Jeszcze jedno, tak na marginesie. Czy ktoś już słyszał Jarosława Kaczyńskiego, używającego sformułowania „prezydent Andrzej Duda”? Może coś mi umknęło, ale wydaje mi się, że prezesowi te słowa jeszcze przez usta nie przeszły. Dość znaczące.

Jako się rzekło, miesiąc, to tylko jedna sześćdziesiąta kadencji, ale pierwszy miesiąc jest z założenia najważniejszy. Andrzej Duda ten miesiąc definitywnie przegrał. Bez ciężkiej pracy domowej, bez pokory i choćby próby uniezależnienia się od prezesa, może przegrać także następne. Na dzień dobry sugerowałbym prezydentowi, by rzadziej mówił o sobie „prezydent Andrzej Duda” i nie wierzył zanadto klakierom i wazeliniarzom z PiS-u i PiS-owskich mediów. Jak im uwierzy, będzie miał naprawdę ogromny problem.

Nie stanie się też nic złego, gdy prezydent czasem skorzysta z kartki. Mówienie z głowy jest ważne, ale wyłącznie wtedy, gdy się ma stuprocentową pewność co do sensu tego co się mówi i wręcz niezwykłą precyzję słowa. Prezydentowi przyda się kilka kartek i kilka ściąg. Na dobry początek.

Tomasz Lis

Więcej postów

5 Komentarze

  1. Tylko faktem nie nazywaj pomówienia z tego tekstu jakoby Prezydent nie chcia? poda? r?ki PEK. Dwa razy si? odwraca? a Ewa Kopacz zamiast podej?? do niego podesz?a do m?odszych specjalistów :/ to by?a ?adna afera. Tak samo jak wypowied? do londy?czyków, bli?niaczo podobna do wypowiedzi Tuska. To s? fakty które przedstawia Lis jako skandale skandalami nie by?y- st?d mo?liwa ró?na ocena

  2. Po pierwsze kobieta pierwsza podaje r?k? tego wymaga kultura u facetów aby pozwolic kobiecie pierwszej podac r?k?. Po drugi? strasznie si? napoci?e? to pisz?c tylko nie wiem po co ? boli Cie AD? o KomoRuskim te? tak pisa?e? ? miesi?c prezydentury a ty ju? jakie? podsumowania robisz? Duda przynajmniej czci polskich ?o?nierzy a komoruski jezdzi do hitlerowców na obchody.

Komentowanie jest wyłączone.