Norwegia bije się w piersi. Polskie rodziny przestaną się bać utraty dzieci?

Po apelu ponad stu ekspertów Oslo zapowiada prace nad reformą owianego złą sławą urzędu ds. ochrony dzieci. Czy polskie rodziny wreszcie przestaną się bać?

 W pięciomilionowej Norwegii służby ochrony dzieci są znacznie bardziej rozbudowane niż w Polsce – to część tutejszego modelu, w którym państwo zapewnia rodzinie hojne wsparcie finansowe czy szerokie doradztwo, ale też szybko reaguje, gdy coś jest nie tak. Urzędnicy Barnevernetu – urzędu ds. ochrony dzieci – wszczynają postępowanie po sygnałach od szkoły, przedszkola, lekarza, sąsiadów… Zwykle kończy się na pogadankach z rodzicami, nadzorze bądź po prostu udzieleniu informacji (np. że w tym kraju klapsy są uważane za przemoc). Ale w niektórych przypadkach, teoretycznie najcięższych, Barnevernet zabiera dziecko i umieszcza je w rodzinie zastępczej. Dotyczy to zarówno Norwegów, jak i obcokrajowców.

W 2014 r. Polakom odebrano co najmniej 34 dzieci. Tyle przypadków zgłosili do konsulatu rodzice.

W maju opisaliśmy w “Dużym Formacie” historię Kasi i Sebastiana, którzy stracili ośmioletnią Natalkę i półtorarocznego Karola z powodu podejrzeń o przemoc. Odzyskali dzieci dopiero po czterech miesiącach odwołań. W ostatnim wyroku quasi-sądowa komisja wojewódzka zarzuciła urzędnikom, że przyjęli wersję zdarzeń, która nie była prawdopodobna, nie zadawali Natalce krytycznych pytań, przeprowadzili badania lekarskie dopiero miesiąc po zabraniu dzieci.

O nieprawidłowościach w wielu podobnych sprawach donosiły media na Litwie, w Indiach, Czechach, Rosji. Mówili o tym nawet sami Norwegowie, którzy generalnie tak ufają swemu państwu, że tezy o jego błędach przyjmują z niedowierzaniem.

Oddzielić nianię od policjanta

W czerwcu ponad stu norweskich ekspertów zaapelowało do rządu, by naprawił system. “Wiemy, że jest wiele spraw, w których władze muszą interweniować i przejąć opiekę nad dzieckiem. Wiele urzędów wykonuje to trudne zadanie w najlepszy sposób. Zarazem jednak widzimy wiele przykładów wskazujących na ich dysfunkcję i daleko idące błędy w ocenach, które mają poważne konsekwencje” – napisała grupa, której inicjatorami i motorami napędowymi byli znana prawniczka Gro Hillestad Thune, współpracujący z Barnevernetem przez wiele lat psycholog Einar Salvesen i pochodząca z Polski, a mieszkająca w Norwegii od lat 80. historyk kultury Nina Witoszek.

W piątek eksperci spotkali się z minister ds. dzieci Solveig Horne.

– Przedstawiliśmy cztery wnioski, które poparła już część polityków opozycyjnych. Po pierwsze, konieczne jest przeprowadzenie debaty w parlamencie. Po drugie, potrzeba co najmniej 10 mln koron [prawie 5 mln zł] na niezależną komisję, która udokumentuje nadużycia. Po trzecie, większa przejrzystość działań Barnevernetu. Po czwarte i najważniejsze, rozdzielnie w tej organizacji funkcji pomocowej i interwencyjnej, czyli “niani” i “policjanta” – mówi “Wyborczej” prof. Witoszek.

Horne miała odnieść się do tych postulatów ze zrozumieniem, ale poprosiła o czas na dyskusję z doradcami. W weekend przyznała na łamach “Aftenposten”, że są sprawy, w których służby zawodzą. Wspomniała m.in. o tym, że należy rzadziej zabierać dzieci w trybie natychmiastowym, zwiększyć nadzór nad urzędnikami oraz, co dla Polaków szczególnie ważne, poprawić pracę z mniejszościami narodowymi. Zastrzegła jednak, że za wcześnie, by rozmawiać o konkretach.

Już w zeszłym tygodniu na stronie rządu pojawiła się nowa wytyczna: jeśli dziecko ma bliskich krewnych w innym kraju czy obce obywatelstwo, służby winny brać to pod uwagę przy ustalaniu, co jest dla niego najlepsze. Dotychczas Norwegia wolała przekazywać dzieci zabierane obcokrajowcom, w tym Polakom, do swoich rodzin zastępczych, zamiast odsyłać je np. do babci w kraju ojczystym. W obcym otoczeniu mali Polacy zapominali ojczystego języka, byli oderwani od polskiej kultury.

Zalecenie jest tak nieostre, że raczej nie zmieni tej praktyki, ale pokazuje, że Oslo nie jest zupełnie głuche na argumenty zagranicy. Na łamanie przez Norwegię konwencji praw dziecka, która gwarantuje dziecku prawo do zachowania tożsamości, w tym obywatelstwa, nazwiska i stosunków rodzinnych, zwracał uwagę m.in. polski konsul Sławomir Kowalski.

Rychłej rewolucji nie będzie

Czas pokaże, czy pozostałe zmiany też będą kosmetyczne czy realne. Kilku rozmówców potwierdziło nam niezależnie, że obecny centroprawicowy rząd Erny Solberg wydaje się bardziej skłonny do reform w tym zakresie niż poprzedni gabinet Partii Pracy, która podczas dekad powojennych rządów tworzyła zręby norweskiego państwa opiekuńczego.

Zarazem jednak Solberg jest zwolenniczką większej prywatyzacji. A to, w odniesieniu do sektora opieki, budzi poważne wątpliwości krytyków zabierania dzieci, którzy już obecnie przekonują, że dla firm, które rekrutują rodziny zastępcze, zysk jest ważniejszy od dobra dziecka.

Pamiętajmy też, że w Norwegii wciąż jest sporo osób, które uważają, że Barnevernet funkcjonuje dobrze. Czasem urząd bywa wręcz krytykowany za to, że reaguje zbyt wolno. Norweskie media donosiły o kilku sprawach, w których dzieci były bite lub molestowane, a urzędnicy nie interweniowali, choć mieli podstawy.

– List ekspertów na pewno zapoczątkował w Norwegii debatę – to ważne. Jednak nie spodziewałabym się radykalnych zmian, raczej ewolucji – mówi “Wyborczej” Lene Skogstrom, dziennikarka “Aftenposten”.

Barnevernet i imigranci

Prezydent Czech porównał niedawno norweskich urzędników do nazistów. W Indiach burza wybuchła, gdy Barnevernet zabrał dziecko Hindusom, bo karmili je ręką i spali z nim w jednym łóżku. W ich kulturze jest to powszechne. Na Litwie Barnevernet ma tak fatalną prasę, że niedawno wynajął agencję PR.

Z najświeższych danych norweskiej rządowej Dyrekcji ds. dzieci, Młodzieży i spraw Rodzinnych (BUFDIR) wynika, że w 2012 r. Polacy stracili opiekę nad 25 dziećmi spośród 13 tys. 869 polskich nieletnich żyjących w Norwegii (1,7 na 1 tys.). Dla rodowitych Norwegów ten współczynnik jest wyższy – wynosi 6,9 na 1 tys. Dla ogółu imigrantów – także 6,9 na 1 tys.

Najgorzej wypadają Afganistan i Somalia. W 2012 r. Barnevernet interweniował – głównie poprzez dozór czy rozmowy z rodzicami – w przypadku co trzeciego z 1,5 tys. afgańskich dzieci.

Maciej Czarnecki

Więcej postów