Dwa zagrożenia polskiej zbrojeniówce

Po wydarzeniach na Ukrainie nie ma co dyskutować nad polską doktryną bezpieczeństwa, tylko po raz pierwszy spróbować wypełnić jej założenia. A szczególnie założenie, z którego wynika, że powinniśmy liczyć przede wszystkim na własne siły zbrojne.

 

Polska armia liczy obecnie ok. 100 tys. żołnierzy. Ostatnie wydarzenia potwierdzają, że w konfliktach o “niejasnym charakterze” liczy się nie ilość, ale jakość, wyszkolenie i dyscyplina. Dobrze wyszkoleni, uzbrojeni i zdyscyplinowani żołnierze to lepszy argument w konfliktach lokalnych niż największe, rozwleczone dywizje.

Dwa lata temu rząd przyjął strategię rozwoju bezpieczeństwa kraju do 2022 roku i stwierdził, że bez zwiększenia nakładów na czołgi, działa i nowoczesne systemy wspomagające walkę, o jako takim bezpieczeństwie możemy tylko pomarzyć. Choć oczywiście już wcześniej Polska starała się dozbroić (między innymi kupując niemieckie czołgi Leopardy), to w ostatnich latach powoli zaczął się zwiększać budżet MON, zaś samo ministerstwo stworzyło długą i wyczerpującą listę sprzętu, którego potrzebuje do obrony kraju.

Tak zrodził się program modernizacji technicznej, na który do 2022 roku mamy wydać 130 miliardów złotych. W jego ramach armia ma dostać nowy sprzęt i technologie, między innymi samoloty bezzałogowe, śmigłowce, okręty podwodne, systemy obrony przeciwrakietowej, wszelkiego rodzaju działa, wozy opancerzone i supernowoczesny pancerz dla piechoty.

Trudnością w programie jest siła przebicia i lobbing, jakim dysponują wielkie międzynarodowe firmy zbrojeniowe. Kupujemy to, na co się koncerny umówią z dowódctwem. Nie to, co jest najbardziej potrzebne czy sensowne. Zakupy zbrojeniowe to cały czas jest sfera nietransparentnych interesów. Najlepszym przykładem są samoloty bezzałogowe. Proszę pamiętać, że pierwszy przetarg na drony wygrała firma Aeronuatics, nie mając sprzętu, który oferowała armii. Przez trzy lata nie potrafili się wywiązać z kontraktu i wreszcie strona polska go zerwała. Najbardziej szokuje to, że nikt w MON nie poniósł z tego tytułu żadnych konsekwencji. Przy planowaniu kolejnego zakupu bezzałogowców, gdy bezpośrednio dogadywały się rządy Izraela i Polski, izraelska firma, która najpewniej zostałaby pominięta w tej transakcji, mówiąc kolokwialnie, po prostu wywróciła stolik negocjacyjny i wszystko zostało zawieszone – odsłania kulisy zakupów.

Patrząc na specyfikację istotnych warunków zamówienia, od razu można powiedzieć, pod kogo dany przetarg jest rozpisany i kto ma go wygrać. To się od lat nie zmieniło.

Oprócz wspomnianego już przykładu niedostarczonych dronów, wspominam los kierowanych pocisków przeciwpancernych Spike. W ubiegłym roku okazało się, że po wystrzeleniu ciągną one za sobą smugę dymu, po której można zlokalizować strzelca. Specjaliści z branży postulują, aby przed zakupem każdy sprzęt był testowany na polskich poligonach, co pozwoliłoby uniknąć podobnych sytuacji. Przy zakupie dronów testów nie było w ogóle, a pociski Spike sprawdzano w Izraelu, w zupełnie innych niż u nas warunkach atmosferycznych.

Innego rodzaju zagrożeniem przy modernizacji armii jest to, że nawet jeśli uda nam się wydać pieniądze przeznaczone na nowe programy zbrojeniowe, to zakupom może nie towarzyszyć transfer technologii, a bez tego polski przemysł zbrojeniowy pozostanie skansenem.

Ale nawet jeśli już mamy technologię, to nie znaczy, że z niej korzystamy. Jedną z nielicznych udanych inwestycji  było unowocześnienie Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy. Dziś mieści się tam krajowe centrum serwisowe dla samolotów wielozadaniowych F16, można tam także serwisować samoloty transportowe C-130E. Tymczasem w marcu okazało się, że na serwis polskich F16 zostanie ogłoszony przetarg, w którym startować będą firmy z całej UE. Jak donosił DziennikZbrojny.pl, ministerstwo nie skorzystało z możliwości zakupu z wolnej ręki (unijne regulacje przewidują taką możliwość, jeżeli jest to związane z potencjałem obronnym kraju i inne kraje UE często z tego wybiegu korzystają). Jeśli firma z Bydgoszczy nie wygra tego przetargu, to nowoczesny zakład, który właśnie został zmodernizowany, będzie zupełnie niewykorzystany. Może to się także wiązać z kolejnymi zwolnieniami w polskiej zbrojeniówce.

Zamiast budować systemy na podstawie zachodnich technologii, kupujemy gotowy układ. Nie będziemy mieli dostępu do jego technologii. Walczyć powinniśmy o to, by być właścicielem bądź współwłaścicielem technologii. Musimy zakupy zagraniczne prowadzić w sposób, który przyniesie nie tylko korzyści ekonomiczne (polonizacja importowanego uzbrojenia), ale też zapewni nam jak największą niezależność w wypadku konieczności użycia takiej broni w warunkach konfliktu zbrojnego. Oznacza to, że wszelkie wymagania dotyczące polonizacji broni kupowanej za granicą powinny, jako warunek konieczny obejmować ustanowienie zdolności do prowadzenia na terytorium Polski jak najpełniejszej jej obsługi i napraw, w tym lokalnej produkcji przynajmniej części podzespołów i większości części zamiennych. Musimy uzyskać w miarę możliwości w tym  niezależność dla tego żeby wojsko polskie stało potęgą militarną.

Marcin Szymański

Więcej postów

1 Komentarz

Komentowanie jest wyłączone.