Współczesne kanony prowadzenia konfliktów z innymi państwami czy grupami od II wojny światowej się zmieniły.
Konwencjonalna wojna jest już niemile widziana, dlatego w dzisiejszej Europie postawiono na konflikty ekonomiczno-gospodarcze. Najlepiej widać to teraz w przypadku Grecji.
Problemy z Grecją na dobre rozpoczęły się na początku tego roku. Lecz o co tak naprawdę chodzi w tym wszystkim, co obserwujemy w jednej z kolebek europejskiej cywilizacji? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o kasę.
Nie od dziś wiadomo, że przedstawiciele narodów śródziemnomorskich mają określoną filozofię życia. W stereotypach na temat Greków czy Włochów występują oni w roli nierobów i osób, które ciężką pracą się nie skalały. Pamiętamy także obrazki, kiedy to Grecy domagali się większych dodatków socjalnych za nie wiadomo co. Jednym z takich najjaskrawszych przykładów jest stwierdzenie pedofilii jako niepełnosprawności. Oczywiście z tym wiązał się fakt zasiłków i innych tego typu socjalistycznych wynalazków.
Grecy, tak samo jak Włosi, lubią żyć ponad stan. Wiem, że to stereotypowe podejście, lecz po tym całym konflikcie Grecja-UE widać to bardzo dobrze. Grecy żyli ponad stan. Wielokrotnie więcej konsumowali, niż zarabiali. Znajomy, który był kiedyś na wczasach w Grecji, opowiadał mi także, że częstą praktyką tam jest zapisywanie rachunków ręcznie na kartce. Dlaczego tak? Żeby nie płacić wielkich podatków.
Skoro sami Grecy odprowadzali niewiele swoich dochodów do Skarbu Państwa, skądś rządzący musieli mieć na te zachcianki obywateli. A dodatków tych było wiele. Dodatki za przychodnie na czas, jedzenie w zakładowej stołówce i inne pozwoliły na zysk pracownika sektora publicznego o 1000 euro z różnego rodzaju dodatków. Więc skąd na to wszystko mieli pieniądze? Jak to skąd? Z pożyczek.
Stałą praktyką wśród wielu państw są pożyczki na funkcjonowanie państwa. Polska również z tego korzysta, ale do Grecji w tym fachu nam daleko. Grecja zapożyczała się u Francuzów czy Niemców na bardzo wielką skalę. Dopóki pożyczka była niewielka, to kredytobiorca miał problem, czyli w tym przypadku Grecja. Ale jeśli dług jest bardzo duży, wtedy problem ma osoba lub instytucja pożyczająca pieniądze. Dodatkowo Grecy skorzystali z pewnego ciekawego rozwiązania w ramach wspólnoty unijnej, że gdy będą mieli problem ze spłaceniem długu, wtedy państwa członkowskie będą musiały się złożyć na spłatę.
Państwom członkowskim to się nie opłaca, ponieważ same mają problemy finansowe w wewnętrznych sprawach, a co dopiero pomoc jakiejś tam Grecji. W przypadku Niemiec i Francji mogłoby być też tak, że będą się składać na spłatę długu dla samych siebie, czyli de facto stracą na tym.
Sprawa ta ma też drugie dno. Można zadać sobie kolejne pytanie. Dlaczego europejskie mocarstwa, a w szczególności Niemcy, pozwoliły Grecji na takie zapożyczenie się u nich, wiedząc, że i tak ona tego nigdy nie odda? Proponowanych odpowiedzi na ten temat jest wiele. Ja skupię się na kilku, które moim zdaniem są najbardziej prawdopodobne i realne w dzisiejszych czasach.
Pierwsze zagadnienie, które pojawia się w tej kwestii, to zręczne odejście od waluty euro. Większość z Państwa, jak nie wszyscy, ma przekonanie, że waluta euro jest sztucznym tworem, który miał być takim europejskim dolarem. Jak wiemy, zabieg ten się nie udał, a przysporzył tylko kłopotu. Dlatego w perspektywie nieuniknionej zagłady waluty mającej łączyć państwa członkowskie trzeba od niej odejść za pomocą kozła ofiarnego.
Unia Europejska to także wspólnota, która będąc organizacją, rości sobie prawo do traktowania jej jako państwa. Dlatego kraje wchodzące w jej skład zrezygnowały z części suwerenności na rzecz atrakcyjnych dodatków socjalnych i złudzenia, że na tym skorzystają. Finansowe zajmowanie Grecji może być więc kolejnym krokiem nie tylko do odebrania części suwerenności danego kraju, ale także do pokojowego przejęcia jego terytorium.
W UE decydujący głos i rozgrywającą te sprawy jest kanclerz Niemiec Angela Merkel. Nie od dziś wiadomo, że jej polityka ma na celu zapewnienie Niemcom pozycji hegemona w Europie. Nie ma nic za darmo, więc o to, co ktoś jest komuś winny, może się upomnieć komornik. Jeśli winowajca nie ma kasy, wtedy zajmuje się mienie. Do tego dąży Angela Merkel, która dała Grekom tyle, ile chcieli, a teraz zaczyna egzekwować długi.
W historii znamy taki etap zależności politycznej Grecji od Niemiec. Było to w latach 1941–1944. Powstało wtedy państwo greckie pod protektoratem III Rzeszy i Włoch. A w tym państwie rząd marionetkowy, który był pod wpływem okupantów. W tym czasie zapanował wielki głód na tamtych terenach, z powodu którego śmierć poniosło kilkaset tysięcy osób. Notabene Grecy domagają się od Niemiec odszkodowania za ten czas.
Dziś już takie metody nie są poważane, ale niektóre mechanizmy pozostały. Zależność finansowa jest teraz największym zniewoleniem. I ta w skali mikro, i ta w skali makro. A poza tym w dzisiejszym problemie Europy z imigrantami przydałoby się państwo, w którym mogłoby się ich osadzić w kontrolowanych warunkach. I tę rolę także może pełnić Grecja.
Co więc znaczą dla Polski wydarzenia w Grecji? Już od początków problemów stworzonych w dużej mierze przez populistyczny rząd grecki słyszymy chęć wsparcia finansowego ze strony Polski. Propozycję tę wystosował król Donald Tusk, a za nim nasza jeszcze miłościwie panująca premier Ewa Kopacz. Pojawiły się też głosy ze strony chociażby Grzegorza Schetyny, że właśnie teraz jest najlepszy moment, aby wejść do strefy eurowaluty. Nie dziwią chyba nikogo te deklaracje ze strony przedstawicieli Platformy, ponieważ sama ucieczka Tuska na posadkę załatwioną przez Merkel świadczy o działaniu jego formacji politycznej na rzecz Niemiec.
Polska może podzielić los Grecji. W Polsce na masową skalę kupowana jest przez Niemców ziemia, a zobowiązania w stosunku do UE są coraz większe.
Dla przypomnienia powiem, że w 2009 r. dwiema „zielonymi wyspami” na mapie Europy były Polska i Grecja. A Niemcy nie miałyby większego problemu z pokojowym przejęciem naszego kraju. Do października mają czas.
Maciej Skotnicki