Większość pieniędzy przeznaczonych przez Ministerstwo Obrony Narodowej na zakup samolotów bezzałogowych ominie polski przemysł.
Resort twierdzi, że rodzimym producentom brakuje doświadczenia i technologii. – To nieprawda – twierdzi branża. O sprawie pisze w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.
Kulisy zakupów przez armię samolotów bezzałogowych, tzw. dronów, od kilku lat budzą bardzo wiele wątpliwości. Rozwiązaniem problemu miał być zakup maszyn krótkiego i średniego zasięgu w polskich przedsiębiorstwach lub przynajmniej z ich znaczącym udziałem. Pomysł ten wspierało Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wydało już na projekt polskiego drona około 200 mln zł państwowych pieniędzy. Przeznaczyło też na ten cel kolejne 800 mln zł.
Ostatecznie polski przemysł będzie uczestniczył w zamówieniach dla armii tylko najmniejszych bezzałogowców krótkiego zasięgu – Orlik i Wizjer.
Dostawę tych największych i najdroższych – Zefir i Gryf (średniego zasięgu, uzbrojone w pociski rakietowe) – MON chce zlecić firmom z Izraela. W sumie całkowity koszt wszystkich tych zamówień – realizowanych w ramach programu Bezzałogowych Systemów Powietrznych (BSP) – ma do 2022 r. wynieść kilka miliardów złotych.
– To dla mnie niezrozumiałe. Przecież produkcję dronów na potrzeby armii można oprzeć na polskim przemyśle – tłumaczy w rozmowie z „GP” gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej.
niezalezna.pl