„Przyjdzie PiS i Was zje” – na takim poziomie jest retoryka Ewy Kopacz, która wróciła do straszenia partią Jarosława Kaczyńskiego.
Wydaje się, że PO jest zdesperowana i wraca do tego, czym zajmowała się przez ostatnią dekadę. Zapomniała tylko, że wybory prezydenckie pokazały, że straszenie PiS to za mało do wygrania wyborów. Jeśli ostatnie wypowiedzi Kopacz i posłów PO to nie wyskok, ale długotrwała strategia, PiS może mieć lepszy wynik niż dają sondaże.
– Nie chcę, żeby w moim kraju (…) ktoś przychodził i próbował mi urządzać życie – powiedziała Ewa Kopacz w TOK FM. – By mówił gdzie mam chodzić do kina, na jakie filmy, jakie książki czytać, w co się ubierać i co myśleć na dany temat – roztaczała wizję rządów PiS. Kopacz przekonywała, że politycy tej partii mają przekonanie, że wiedzą wszystko lepiej od innych i że jeśli w październiku wygrają wybory, „nasze życie nie będzie wyglądało tak, jak dotychczas”. Trudno o bardziej naiwną argumentację (chociaż to słowo słabo pasuje do wypowiedzi Kopacz, bo nie było tam zbyt wiele argumentów).
Nie tylko Kopacz
Po przyjęciu przez parlament, a później podpisaniu przez Bronisława Komorowskiego Ustawy o leczeniu niepłodności politycy PiS zaczęli otwarcie przyznawać, że po objęciu przez nich władzy zmienią przepisy. I choć zaraz dodawali, że nie chcą zakazać zapłodnienia pozaustrojowego, politycy PO wrócili do retoryki, której w ostatnim czasie było mniej. Zaczęło się stare, dobrze znane straszenie.
Politycy PO straszą PiS
„In vitro daje życie, a nie je odbiera. Ktoś, kto chce prawo do niego ograniczać nie powinien aspirować do rządzenia” – Agnieszka Pomaska
„Prawo i Sprawiedliwość chce zafundować Polakom „system opresyjny”; świadczą o tym propozycje przedstawione na konwencji programowej Zjednoczonej Prawicy, m.in. prawo do nieograniczonej prowokacji” – Joanna Mucha
” Jakiekolwiek dyskusje, że trzeba poprawić ustawę, to jest tylko ucieczka od tego, że gdyby PiS miał większość parlamentarną, to po prostu będzie karał więzieniem za in vitro” – Mariusz Witczak
Wydawało się tymczasem, że po przegranej Bronisława Komorowskiego Platforma odrobiła lekcję. Okazało się, że negatywna kampania, na którą postawili PR-owcy prezydenta w ostatnich 3-4 tygodniach przed wyborami na niewiele się zdała. Przemawia za tym chociażby demografia: granicę 18 lat przekracza coraz większa grupa wyborców, którzy w czasie rządów PiS zajmowali się FIFĄ i Need For Speed, a nie nie oglądaniem „Wiadomości” czy „Wydarzeń”.
Ciężkie działa na Ziobrę
Poza tym dla wielu wyborców, którzy podczas rządów koalicji interesowali się polityką, grzechy koalicji PiS-LPR-Samoobrona bledną w porównaniu z poczuciem marazmu po ośmiu latach rządów PO. Ludzie chcą zmian, nawet jeśli nie wiedzą jak ta zmiana będzie wyglądała.
Tym bardziej niezrozumiałe wydaje się wysyłanie teraz wniosku o postawienie Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Jak donosi „Rzeczpospolita”, Komisja odpowiedzialności konstytucyjnej ma postawić politykowi pięć zarzutów: złamania prawa przy nadzorowaniu zespołów ds. walki z przestępczością, przecieku w aferze gruntowej i nadużycia władzy podczas sprawowania kontroli nad prokuraturą.
W ukryciu
Jednak praca Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości to dzisiaj zamierzchła przeszłość, a polityk konsekwentnie pracował nad zmianą swojego wizerunku. Nie tylko złagodził przekaz medialny, ale też ochoczo pozuje tabloidom ze swoim kilkuletnim synkiem. Ostatnio opowiadał „Super Expressowi” jak uczy go jeździć konno. Poza tym Ziobro nie będzie przesadnie eksponowany w kampanii wyborczej, nie ma go być też w rządzie.
PiS odebrał Platformie właściwie wszystkie preteksty do straszenia, bo schował najbardziej kontrowersyjnych polityków. Nie ma więc na pierwszej linii nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale też Antoniego Macierewicza czy Mariusza Kamińskiego, a Krystyna Pawłowicz udziela się publicznie już tylko w Radiu Maryja i na Facebooku. Politycy PiS są też ostrożni w snuciu planów na swoje rządy, a szczególnie obiecywania kogo rozliczą i pociągną do odpowiedzialności.
Zmienili dobre na złe
Dlatego sensowna wydawała się przyjęta przez Ewę Kopacz strategia jeżdżenia po kraju i rozmawiania z ludźmi. Chociaż prawica każdą okazję wykorzystywała do internetowego hejtu (pisałem o tym tutaj), wyborcy widzieli, że Kopacz się stara i że zależy jej na głosach. Tym bardziej, że Beata Szydło była na urlopie, co czyniło aktywność szefowej PO jeszcze bardziej widoczną.
Teraz jednak PO wraca do starej retoryki, a nie da się tego połączyć z udawaniem miłego i uśmiechniętego. W kampanii albo uśmiecha się i odwiedza festyny, albo marszczy brwi i ciąga konkurentów po sądach. Jeśli próbuje się robić dwie rzeczy na raz, wyborcy wpadają w dysonans poznawczy, a to nie służy dobrze kampanii.
Dlatego jeśli Platforma nie zdecyduje w końcu z jakim przekazem chce iść do wyborów, tylko ułatwi zadanie sztabowcom PiS. Zresztą już to robi, bo do mediów wrócił Stefan Niesiołowski, a on w straszeniu PiS-em nie ma sobie równych. Platforma powinna go schować, przestać straszyć i zacząć mówić o programie. I nie piszę tego, by pomóc PO, ale dlatego, że skorzysta na tym debata publiczna w trudnym okresie kampanii.
Kamil Sikora