Amerykańscy żołnierze są od kilku oficjalnie dni na Ukrainie, wcześniej już była tam oficjalnie grupa brytyjskich instruktorów wojskowych. Wraz z obecnością tych wojsk tam, powstaje praktyczny problem – jak interpretować art. 5 Traktatu [źródło tutaj], jeżeli te wojska zostałyby zaatakowane?
W art. 6 Traktatu czytamy: „W rozumieniu artykułu 5 uznaje się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej Stron obejmuje zbrojną napaść: na terytorium którejkolwiek ze Stron w Europie lub Ameryce Północnej, na algierskie departamenty Francji, na terytorium Turcji i lub na wyspy znajdujące się pod jurysdykcją którejkolwiek ze Stron na obszarze północnoatlantyckim na północ od Zwrotnika Raka; – na siły zbrojne, okręty lub statki powietrzne którejkolwiek ze Stron znajdujące się na tych terytoriach lub nad nimi albo na jakimkolwiek innym obszarze w Europie, na którym w dniu wejścia w życie traktatu stacjonowały wojska okupacyjne którejkolwiek ze Stron, lub też na Morzu Śródziemnym czy na obszarze północnoatlantyckim na północ od Zwrotnika Raka.”
Co prawda art. 6 doprecyzowuje, co to oznacza atak na członków Sojuszu, gdzie nie ma ani słowa o takim miejscu jak Ukraina, która co prawda jest w Europie, ale nie jest członkiem Sojuszu, jednakże trudno jest wyobrazić sobie sytuację, w której wojska sojusznicze byłyby na Ukrainie eksterminowane, a ich sojusznicy z NATO, bezpiecznie przyglądaliby się temu zza rumuńskiej, węgierskiej, słowackiej lub polskiej granicy! Politycznie byłoby to bardzo ciekawe doświadczenie, w tym znaczeniu, że formalnie – nie jesteśmy do niczego tam wobec nikogo zobowiązani. Amerykanie mogą przekroczyć polską granicę nawet pieszo, przeganiani przez miejscową ludność wrogą ich obecności, jednakże wcześniej – nie jesteśmy zobowiązani w żaden sposób im pomagać.
Byłoby dobrze, żeby nasze władze uświadomiły sobie treść art. 6 w związku z artykułem 5 Traktatu. W przypadku kłopotów, Ci którzy przekroczyli granicę ukraińską są zdanie sami na siebie, a My możemy ze stoickim spokojem zachować neutralność.
Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdybyśmy sami uczestniczyli w tej zapowiadającej się groźnie małej awanturce, albowiem wówczas zostałyby zaatakowane oddziały Wojska Polskiego. Podobnie niebezpiecznie mogłoby być, gdybyśmy stanowili zabezpieczenie logistyczne dla wojsk sojuszników z NATO operujących na terytorium Ukrainy. To również byłoby niebezpieczne, albowiem przyczynialibyśmy się w jakiejś mierze, do wyrządzania krzywdy drugiej stronie w tej wojnie domowej. Dlatego dobrze się stało, że amerykańskie wojska dotarły tam drogą lotniczą. Chociaż oczywiście ich pobyt na Ukrainie w obecnym kontekście należy traktować, jako jednoznaczną prowokacje i niepotrzebny akt składający się na destabilizację w regionie.
Czy nasze władze będzie stać na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie pchać się w awanturę, w którą nie muszą się pchać? Mówimy o skrajnym przypadku i bardzo negatywnym scenariuszu wydarzeń, ale w obecnej sytuacji jest on tak samo prawdopodobny jak każdy inny i powinniśmy być na niego przygotowani.
Warto pamiętać, że istnieją poważne przesłanki, żeby przypuszczać, że w Polsce nie tak dawno, służby specjalne pewnego mocarstwa przekazywały rzekomo naszym decydentom pieniądze w kartonach, w zamian za udostępnienie fragmentu terytorium na warunkach eksterytorialności. Co więcej, niestety w krajowej polityce dominuje mit jakichś specjalnych stosunków, super-uprzywilejowanych relacji z tymże upadającym mocarstwem. Nie ulega wątpliwości, że to państwo ma w naszym kraju potężnych rzeczników wpływu, jak również zapewne agenturę. Zachodzi niebezpieczeństwo, że jeżeli doszłoby do wydarzeń, w którym mielibyśmy posłużyć za użyteczne mięso armatnie, to możemy być do tego popchnięci.
Tak się akurat składa, że mamy kampanie wyborczą, w której o prowokacje jest bardzo łatwo, w zasadzie kilkoma prostymi prowokacjami można spowodować, że temperatura nijakości bardzo szybko podniesie się o wiele stopni w górę. Lepiej nie myśleć o konsekwencjach możliwych wydarzeń. Generalnie najlepiej jest trzymać się dzisiaj od radykalizującej się Ukrainy jak najdalej.
Obserwatorpolityczny.pl