Z poligonu na bezrobocie

Znajdujesz się wśród kilkudziesięciu tysięcy tych, którzy w tym roku dostaną wezwania na ćwiczenia wojskowe, przez wiele dni uczysz się bronić ojczyzny, ale po powrocie z jednostki wcale nie musisz być witany jak bohater.

Szczególnie, jeśli należysz do rzeszy Polaków zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Wówczas może okazać się, że wprost z poligonu będziesz musiał pójść do pośredniaka, bo pracodawca nie miał zamiaru czekać na twój powrót. I marnym pocieszeniem będzie pewnie to, że i tym, co mają dobrze płatny etat konieczność wypełnienia obowiązku obrony ojczyzny też może sprawić wiele życiowych problemów.

Na pewno to nie twój problem…?

Jednym z najważniejszych elementów prężenia muskułów przed Rosją stało się sukcesywne wzywanie na ćwiczenia coraz większej liczby zdolnych do obrony ojczyzny Polaków. Już w sierpniu ubiegłego roku Ministerstwo Obrony Narodowej zapowiadało, że odpowiednie wezwania trafią aż do 11 tys. Polaków w 2015 roku, a kolejne 18 tys. rezerwistów zostanie zaproszonych na szkolenie w 2016 roku.

W styczniu okazało się jednak, że plany zrewidowano i armia chce przeszkolić co najmniej 20 tys. osób już w tym roku. Mówi się, że po rozkręceniu programu szkoleniowego w przyszłości wezwania będzie można wysyłać natomiast do 40 tys. Polaków rocznie. I tylko na słowo honoru szefostwa MON można wierzyć, iż dokumenty nakazujące stawienie się w jednostce będą wydane tylko rezerwistom, którzy już przeszli zasadniczą służbę wojskową, oraz nieposiadającym takiego doświadczenia osobom zgłaszającym się do WKU na ochotnika.

Najnowsze rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie wprowadzenia obowiązkowych ćwiczeń wojskowych jasno i wyraźnie mówi bowiem, iż obowiązek udziału w szkoleniu wprowadza się także dla “osób przeniesionych do rezerwy niebędących żołnierzami rezerwy”. Czyli wszystkich tych, których ominął pobór lub inny rodzaj szkolenia wojskowego.

Ograniczenie do ochotników to jedynie wolna interpretacja rozporządzenia, czyli zarazem furtka dla MON, który w każdej chwili plany w tym względzie może przecież zmienić.

Patriotyzm kontra codzienność

I biorąc pod uwagę fakt, że na każdym obywatelu spoczywa konstytucyjny obowiązek obrony ojczyzny nie byłoby w tym nic złego, gdyby w nerwowych czasach większość z nas miała okazję odpowiednio się przygotować na ewentualną konieczność wypełnienie tego obowiązku. Problem w tym, że sama ojczyzna nie do końca zdaje się być na to przygotowana. O ile prawo skutecznie próbuje nadążać za zmianami geopolitycznymi w naszym regionie, o tyle niezbyt nadąża na odcinku, na którym obowiązek obrony ojczyzny spotyka się z realiami rynku pracy…

Nawet wielu z tych, którzy dziś niecierpliwie wypatrują już wezwania na ćwiczenia niemiło może zaskoczyć, jak ich pracodawcy zareagują, gdy będą oni musieli wyjechać na dłuższy czas do jednostki, czy na poligon. – Założyliśmy, że optymalne będą ćwiczenia pięciodniowe, ale ostatecznie ich czas określa, stosownie do potrzeb, dowódca danej jednostki wojskowej – stwierdził niedawno ppłk Sławomir Ratyński ze Sztabu Generalnego WP.

Jeżeli więc dowódcy niektórych jednostek dostrzegą taką potrzebę, wezwani do wojska pracownicy zniknąć mogą z firm nawet na kilka miesięcy. Bo prawo dopuszcza możliwość organizowania ćwiczeń nie tylko kilkudniowych, ale i wielotygodniowych. Górna granica została ustalona w tym względzie na 90 dni.

Gdy w warunkach współczesnej konkurencji niespodziewane zniknięcie pracownika nawet na kilka dni powoduje dla pracodawcy wiele problemów, który z szefów polskich firm będzie biernie przyglądał się nieobecności swojego podwładnego? Odpowiedź jest prosta i uspokajająca tylko dla tych, którzy należą do grona szczęśliwców zatrudnionych na podstawie umowy o pracę. Ustawa o powszechnym obowiązku obrony chroni bowiem stosunek pracy przed zerwaniem go ze względu wezwanie z wojska.

W żaden sposób nie są tymczasem chronione przed utratą pracy w czasie pobytu na ćwiczeniach wojskowych osoby zatrudnione na umowach cywilnoprawnych, czyli tzw. śmieciówkach. Nazywanych tak miedzy innymi ze względu na fakt, iż nie są one uważane za podstawę nawiązania stosunku pracy i w wielu przypadkach odbierają zatrudnionej na ich podstawie osobie prawo do nazywania się pracownikiem. A ustawa o powszechnym obowiązku obrony tylko o ochronie stosunku pracy i pracowników wspomina. O umowach zlecenie, umowach o dzieło, czy kontraktach nie ma tam ani słowa. Co sprawia, że tylko od dobrej woli pracodawcy będzie zależało, czy zechce on czekać na powrót zatrudnianego na śmieciówce podwładnego.

Dobrze zarabiasz? No to dopłacisz do pobytu na ćwiczeniach

Od woli szefa zależy też, czy pobyt w wojsku nie będzie się dla nas wiązał z ewentualnym znacznym uszczerbkiem w domowym budżecie. I ten problem dotyczy już solidarnie wszystkich polskich pracowników. Bo nawet zatrudnieni na umowę o pracę nie mają prawa do pobierania wynagrodzenia za okres pozostawania w mundurze. Pracodawca może, ale nie musi przelewać na ich konto wynagrodzenia za ten okres.

Rekompensuje to co prawda armia, ale na przykład za 30-dniowy pobyt na ćwiczeniach wypłaca się szeregowcom 2100 zł, podoficerom w stopniu plutonowego 2400 zł, a podporucznikom 3300 zł. Jeżeli na co dzień zarabiasz lepiej, państwa nich to nie obchodzi. Nie zapłaci ci więcej niż te 70-110 zł za dzień. Przeciętnego lekarza, budowlańca, mechanika i wielu innych specjalistów, po których najchętniej sięga armia, nawet krótkie ćwiczenia mogą więc kosztować sporo z własnej kieszeni. Tym bardziej, gdy do jednostki zaproszony zostanie osoba prowadząca działalność gospodarczą, której w prowadzeniu interesów nie będzie miał kto zastąpić.

Jakub Noch

Więcej postów