Doraźne działanie nic nie da. Nie wolno utrzymywać karłowatości polskiego rolnictwa – mówi money.pl prezes Wipaszu Józef Wiśniewski. Jego firma znalazła się na liście podmiotów, które sprowadziły zboże z Ukrainy. Przedsiębiorca ujawnia kulisy transakcji. – Wszyscy wpadli w panikę – wspomina.
Paweł Gospodarczyk, money.pl: Wipasz nadal kupuje surowce z Ukrainy?
Józef Wiśniewski, założyciel i prezes firmy Wipasz: Bezpośrednio nie, nie kupujemy zbóż. Przez pośredników kupujemy oleje i śrutę słonecznikową, których nie ma na polskim rynku. Wiosną 2022 roku w związku z wybuchem wojny w Ukrainie wszyscy wpadli w panikę. Nagle handel zbożem zanikł, ceny zaczęły rosnąć. Wtedy, w okresie od 3 marca do 1 kwietnia, sprowadziliśmy z Ukrainy 44 tys. ton kukurydzy. Nieco później tego samego roku kupiliśmy jeszcze ok. 13 tys. ton pszenicy. I to tyle. Obawialiśmy się po prostu, że nasza produkcja stanie. Stąd decyzja. Zaznaczę, że kupiliśmy to zboże po cenie wyższej niż od polskiego rolnika.
I to był koniec bezpośrednich kontaktów handlowych Wipaszu z Ukrainą?
Tak. Około pięciu czy sześciu miesięcy to zboże do nas zjeżdżało. Transport przeciągał się ze względu na problemy logistyczne. Cały czas jednak powtarzam, że zboże ukraińskie nie jest problemem polskiego rolnictwa.
To co nim jest? Dostrzega pan różnicę między jakością zboża z Ukrainy a tego z Polski?
To nie ma znaczenia, jak my je oceniamy, dlatego, że ocena nie jest po naszej stronie. Są pewne standardy jakościowe, które nas obowiązują i musimy się ich trzymać. Nasz dział zakupu surowca zawiera kontrakty tylko z podmiotami, które są zarejestrowane jako działające na polskim rynku. Jeśli to my bezpośrednio ściągamy zboże z zagranicy, to jesteśmy za nie odpowiedzialni. Towar przechodzi kontrolę granicznego lekarza weterynarii, a następnie transportujemy go do naszej wytwórni. U nas magazynier ma zawsze taki sam klucz postępowania dotyczący oceny surowca. Jeżeli są uwagi co do jakości, towar nie jest przez nas przyjmowany.
Co słyszy pan od partnerów handlowych w Ukrainie, którzy patrzą na to, co dzieje się na granicy z Polską?
Nasze kontakty ze stroną ukraińską sprowadzają się dziś niemal wyłącznie do kwestii pomocy humanitarnej. W ogóle cały ten spór o zboże można według mnie szybko rozwiązać w sposób biznesowy. Przecież Polacy zdają sobie sprawę, że stoją przed wyborem: albo sąsiad z Ukrainy, albo z Rosji. 90 proc. płodów rolnych, a może i więcej, Ukraina eksportuje drogą morską. Kiedy Rosja zaatakowała ukraińskie porty, proponowałem i proponuję nadal, zainwestowanie w budowę tzw. suchych portów (portów bez dostępu do wody, połączonych bezpośrednio z portem wodnym koleją lub drogą – przyp. red.). To jest przyszłość. Dla Polski to byłby też dobry interes.
Skoro kontrole są tak restrykcyjne, to skąd wagony ze spleśniałą kukurydzą i rzepakiem pokazywane na nagraniach krążących w sieci?
W 2022 roku wiele spółek obawiało się braku zboża na rynku. Właściciele postanowili kupić zboże ze Wschodu, a transporty szły nawet pół roku. Z tego, co wiem, wiosną 2023 do Polski trafiało ziarno jeszcze ze starych kontraktów. Dlatego mamy propozycję. W każdym rejonie Polski można z powodzeniem uprawiać nasiona bobowate: bobik, soję albo groch. Na tym teraz powinna opierać się transformacja rolnictwa: na przejściu z pszenicy, która zalewa kraj, na rośliny bobowate.
Spodziewa się pan spadku poparcia dla postulatów rolników po starciach z policją przed Sejmem z początku marca?
Jakich postulatów?
Zasadniczo dwóch. Rewizji Zielonego Ładu i uporządkowania kwestii nadmiernego importu z Ukrainy.
Z oboma się nie zgadzam.
Dlaczego?
Tak jak ze wszystkim, idea Zielonego Ładu wymaga dopracowania. Założenie, aby używać mniej nawozów i mniej środków ochrony roślin jest słuszna, właściwie jest to konieczność. Musimy zastanowić się, jak zrekompensować rolnikom wprowadzenie Zielonego Ładu, a nie myśleć o tym, że coś likwidujemy. Problem ze zbożem nie wziął się z Zielonego Ładu tylko z nadprodukcji. Wcześniej nie było problemu z nadmiarem zboża, ale sytuacja geopolityczna się zmieniła i musimy zastanowić się co z tym zrobić.
Rozwiązaniem jest wprowadzenie upraw roślin bobowatych, które mogą posłużyć do produkcji pasz. Obecnie hodowla zwierząt w Europie oparta jest za imporcie śruty sojowej. Możemy to zmienić, jeśli zaczniemy wytwarzać pasze na bazie białka roślinnego z Europy.
Dam przykład Polski. Zasiewamy pszenicą rocznie 2,3 miliona hektarów, a jednocześnie sprowadzamy 2,7 miliona ton śruty sojowej, która jest bazą do produkcji pasz. Sprowadzamy, czyli wydajemy pieniądze za granicą, a jednocześnie sami mamy nadprodukcje pszenicy. Zmieńmy to, przeznaczmy część powierzchni zasiewanej pszenicą na produkcje białka do pasz, czyli na rośliny bobowate: bobik, groch, soję. Dopłacajmy do każdego hektara obsianego roślinami bobowatymi nawet 1,5 tys. zł Zyskamy na tym, bo nie będziemy musieli wydawać pieniędzy za granicą, rolnicy będą mieli rynek zbytu na krajowym rynku, sprzedając plony do produkcji pasz i zlikwidujemy nadprodukcje pszenicy.
A co z nadmiarem zboża?
Trzeba tę nadwyżkę sprzedać. Realnym problemem w Polsce jest to, że mamy do czynienia ze znaczną nadprodukcją pszenicy. Dlatego moja propozycja dotyczy płodozmianu. Uczmy i zachęcajmy rolników do siewu roślin bobowatych.
Czy Wipasz kupuje surowce z jakiegokolwiek innego wschodniego kraju poza Ukrainą?
Nie. Dobrze pan wie, że to niemożliwe.
A co pana zdaniem trzeba zrobić, żeby rolnicy chcieli dobrowolnie zakończyć protesty na granicy?
Przede wszystkim, protesty rolników to problem, z którym boryka się nie tylko Polska, ale też Niemcy, Francja, Holandia czy Hiszpania. Politycy powinni mieć plan oparty o fachową wiedzę, a nie polityczną kalkulację i z tym planem powinni pójść do Brukseli. Raz jeszcze powtórzę: problem nie tkwi w Zielonym Ładzie, ale w światowej nadprodukcji pszenicy. A przecież na kataklizm żywieniowy się nie zanosi. Od pięciu lat zbiory pszenicy są coraz wyższe.
A propos. W tym roku rolnicy powinni mieć obawy przed żniwami tak jak w roku ubiegłym?
Jeśli chodzi o nadwyżkę zboża w magazynach, to ona do czasu rozpoczęcia żniw może nieznacznie zmaleć. Część tego zboża się wyeksportuje, część zje. Niewątpliwie, jeżeli ceny światowe się utrzymają, jeżeli plonowanie nie będzie zakłócone, to będziemy mieli znowu problem, przede wszystkim z pszenicą, bo o kukurydzę bym się tak nie martwił – jest tańsza i łatwiej ją sprzedać. Pszenica natomiast jest droższa i kosztowna w uprawie.
Wszystko wskazuje na to, że to znów nie będzie szczególnie udany rok dla rolników. Trzeba starać się znaleźć receptę na przyszłość. Doraźne działanie nic nie da. Nie wolno utrzymywać tej karłowatości polskiego rolnictwa. Działania polityków są działaniami populistycznymi, które nie rozwiązują problemu, tylko go stwarzają. Stwarzają nadzieję bez pokrycia. Politycy już dawno przestali się konsultować z praktykami w zakresie reformowania produkcji rolnej.
Sam jestem chłopem i chcę chłopom pomóc. Nie chcę stawać z nimi na ulicy i robić dym, bo to nie rozwiąże problemu. Doraźne działania dadzą jedynie jakieś złudzenie, ale nie rozwiążą problemu. Konieczne jest znalezienie rozwiązań na przyszłość, wprowadzenie zmian w rolnictwie. Nasze cztery postulaty to: zniesienie limitu 300 hektarów dla gospodarstwa; unowocześnienie hodowli zwierzęcej, bo bez hodowli nie ma polskiego rolnictwa; płodozmian oraz dopłata do upraw bobowatych. I jest jeszcze punkt piąty, dodatkowy w obecnej sytuacji – odpowiedź na pytania, kogo chcemy za sąsiada na wschodzie.
Źródło: money.pl
„problem nie tkwi w Zielonym Ładzie” – to ciekawe, że przed Zielonym Ładem nie było nadprodukcji. Co to za termin „nadprodukcja” ?? ! Nadwyżki sprzedaje się z zyskiem. Tak jak robią to Ukraina, Rosja itp. Odbiorcy są. Ale nie, chłop polski ma oprawiać bobowate – chleb z bobu. No pieknie k..wa.