W mediach nie milkną echa wypowiedzi polityków, wskazujących na możliwe rozmieszczenie, czy stacjonowanie w Polsce żołnierzy niemieckiej Bundeswehry. Warto zastanowić się, jak takie rozwiązanie mogłoby wyglądać i czy byłoby w ogóle możliwe.
Na początek warto przypomnieć, że Niemcy i Polska prowadzą mimo wszystko dość ścisłą współpracę wojskową, obejmującą też czasową obecność niemieckich żołnierzy na terenie naszego kraju. Tuż po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę nad Polską pojawiły się między innymi myśliwce Eurofighter Typhoon (oraz pełniące rolę powietrznych tankowców A400M), a po tragedii w Przewodowie czasowo pojawiły się także niemieckie Patrioty.
Ale zaangażowanie niemieckiej armii w ćwiczeniach w Polsce ma swoje korzenie w okresie, gdy Polska przystępowała do NATO. Już wtedy prowadzono wspólne ćwiczenia, także w ramach stacjonującego w Szczecinie Wielonarodowego Korpusu Północny-Wschód, którego Polska, Niemcy i Dania są państwami ramowymi. Nota bene, wtedy Niemcy dysponowali wielokrotnie większymi zdolnościami konwencjonalnymi i liczebnością sił zbrojnych, niż obecnie. A w dowództwie szczecińskiego korpusu od ponad 20 lat służą niemieccy oficerowie – dziś dowodzi nim niemiecki generał Jürgen-Joachim von Sandrart, dowódcy zmieniają się rotacyjnie pomiędzy trzema państwami ramowymi.
Po rosyjskiej aneksji Krymu była też obecna na ćwiczeniach organizowanych pod egidą wojsk USA i NATO (np. Saber Strike czy przeciwlotnicze Tobruq Legacy), jak i na polskich, narodowych ćwiczeniach Dragon. Nie mówiąc już o tym, że Polska pełni rolę państwa przyjmującego dla niemieckich jednostek przemieszczenych regularnie na Litwę czy równie (a może nawet bardziej) częstych wizytach okrętów w polskich portach. Niemniej, pojawiające się w przestrzeni publicznej informacje o ewentualnym rozlokowaniu jednostek Bundeswehry na stałe byłyby czymś nowym.
Na razie oficjalnego potwierdzenia nie ma
Niedawno depeszę na temat możliwej obecności niemieckich jednostek w Polsce opublikowała – powołując się na australijski portal informacyjny news.com.au – Polska Agencja Prasowa, łącząc wypowiedź wiceszefa MSZ Andrzeja Szejny, który wyraził otwartość na takie rozwiązanie, z doniesieniami niemieckich mediów o ocenach szefa resortu obrony Borisa Pistoriusa, wskazującego że zagrożenie ze strony Rosji oraz o scenariuszu ćwiczeń zakładającym zagrożenie dla terytorium NATO w 2025 roku.
Jak na razie nie ma jednak publicznych informacji o rozmowach w sprawie stałego, czy rotacyjnego rozmieszczenia niemieckich jednostek w Polsce. Materiał australijskich mediów, będący bazą dla depeszy PAP, miał jednak dość ogólny charakter i skupiał się na omówieniu zagrożenia ze strony Rosji, a kwestia niemieckich wojsk w Polsce była jednym z wielu wątków – i nie najważniejszym.
Z drugiej strony, rozwiązanie polegające na niemieckiej obecności wojskowej w Polsce sugerował jeszcze w ubiegłym roku były ambasador RFN w RP na łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung. Podkreślmy jednak, że chodziło tutaj o dłuższą perspektywę czasową, a krokiem w tym kierunku miała być większa integracja sił zbrojnych Polski i Niemiec. Żadnych oficjalnych informacji w tym zakresie nie było, nie ma też kroków jakie musiałyby podjąć niemieckie władze, czyli istotnego zwiększenia liczebności i ukompletowania armii w celu sformowania nowych jednostek.
Dodajmy, że Niemcy obecnie koncentrują się na formowaniu nowej brygady stacjonującej na Litwie, częściowo tworzonej poprzez przeniesienie istniejących jednostek, i jak na razie bez dodatkowych zakupów sprzętu. Już ten proces odbywa się z wieloma trudnościami. Krytycy mówią, że Niemcy zrealizują założenie sformowania nowej jednostki, ale kosztem degradacji innych związków wojsk lądowych Bundeswehry. Już samo to powoduje, że ewentualne stałe czy ciągłe rozlokowanie niemieckich jednostek lądowych w Polsce jest bardzo mało prawdopodobne. I nie jest też priorytetem dla żadnego z państw, z uwagi na sytuację w obu siłach zbrojnych, dostępność infrastruktury, ludzi, sprzętu itd. Nawet w wypadku, gdyby zakładano użycie większych formacji z Niemiec na terenie Polski w operacji obronnej NATO, to można je po prostu przerzucić w sytuacji zagrożenia. Jednocześnie Polska stosunkowo najbardziej rozwija swój komponent lądowy i za kilka lat powinien on być silniejszy od niemieckiego, także pod względem technicznym (z wieloma lukami w zdolnościach, chociażby BWP, które w większej liczbie będą znacznie później niż nowoczesne czołgi i systemy artyleryjskie).
Istnieją jednak obszary, w których większa obecność niemieckiej armii mogłaby być realnym wsparciem dla Sił Zbrojnych RP. Pod warunkiem, że sami Niemcy wzmocniliby swoje zdolności, również ilościowo. Przykładem jest lotnictwo bojowe, a konkretnie samoloty walki radioelektronicznej. Niemcy zdecydowali się obecnie na przebudowę 15 Eurofighterów do wersji walki radioelektronicznej, by zastąpić używane od dekad Tornado ECR. Te ostatnie maszyny były bardzo wysoko oceniane, ale są po prostu zużyte i coraz bardziej zawodne.
Gdyby więc Niemcy zdecydowali się – w porozumieniu z Polską – na zwiększenie liczby „elektronicznych” Eurofighterów, i rozmieszczenie części z nich (np. eskadry) w sposób ciągły lub na stałe na terytorium RP, byłoby to istotne wzmocnienie zdolności operacyjnych na wschodniej flance. Ale do tego potrzebna byłaby determinacja po obu stronach i fundusze. Dodajmy, że z rekrutacją personelu sił powietrznych ponoć nie jest w Niemczech tak źle, jak w innych rodzajach sił zbrojnych, z uwagi na specyfikę służby. To i tak nie zwalnia Polski z budowy własnych zdolności w zakresie walki radioelektronicznej i przełamania obrony powietrznej przeciwnika. Te ostatnie zostaną odtworzone w zasadzie wraz z zakupem F-35A, dla których planuje się zakupić pociski przeciwradiolokacyjne AARGM-ER.
Niemniej jednak obecność – obok F-35 – specjalistycznych samolotów WRE i przełamania wrogiej obrony powietrznej byłaby korzystna, także pod kątem tworzenia baz zagrożeń, rozpoznania środowiska operacyjnego itd. Z dowolnej bazy w Polsce łatwiej „słuchać” Obwodu Królewieckiego maszynami rozpoznania radioelektronicznego niż z baz niemieckich. A swoją drogą, byłoby co najmniej dziwne, gdyby eksploatacja F-35 nie stała się polem do współpracy obu państw. Sami Niemcy nie zamierzają używać maszyn piątej generacji tylko do misji Nuclear Sharing, ale też do ataków na cele w głębi terytorium przeciwnika. Zakupili do tego między innymi bomby kierowane StormBreaker, a także pociski AGM-158B JASSM-ER, takie same, jakie Polska zamówiła dla F-16 w 2016 roku.
Polska planuje też zakup myśliwców przewagi powietrznej (i tu obok F-15 Eurofighter jest wymieniany jako kandydat), ale na przeszkodzie mogą stanąć finanse i dostępność kadr (nie tylko personelu latającego ale przede wszystkim naziemnego) oraz infrastruktury, bo lotnictwo bojowe Sił Powietrznych wprowadza już FA-50PL oraz F-35. Nawet zresztą gdyby takie maszyny zostały wprowadzone, to i tak specjalistyczny samolot walki radioelektronicznej (czyli albo amerykański Growler albo właśnie Eurofighter-EK) będzie ich wartościowym uzupełnieniem. I tu warto by skorzystać z potencjału Niemiec, oczywiście pod warunkiem że będą mieć ich odpowiednią liczbę. A doświadczenia w wykorzystaniu takich maszyn, które Niemcy mają, nie buduje się z dnia na dzień.
Drugim obszarem, w którym Polska i Niemcy mogłyby podjąć współpracę związaną ze stacjonowaniem wojsk naszych sąsiadów na terenie kraju jest lotnictwo śmigłowcowe. Jeśli bowiem popatrzeć na realizowane programy modernizacji w Polsce i Niemczech w tym obszarze, to są one komplementarne. Niemcy zakupili niedawno (w trybie FMS, choć oczywiście ze współpracą przemysłową) 60 ciężkich śmigłowców transportowych CH-47F Chinook, jak i lekkie maszyny H145M (łącznie 62 w umowie wykonawczej i 84 w ramowej, z tej pierwszej 24 w wersji wsparcia). Z kolei rolę maszyn uderzeniowych pełnią Tigery, których dostępność operacyjna i niezawodność – mówiąc oględnie – budzi zastrzeżenia (choć nie jest prawdą, że mają one być w pełni zastąpione przez H145M).
Polska planuje z kolei zakupy śmigłowców Apache, Black Hawk i AW101 oraz maszyn szkolnych, gdzie H145M mogą być jednym z kilku kandydatów. Rozważano też zakup Chinooków, ale na razie nie ma w tej sprawie decyzji. Nie jest jednak żadną tajemnicą, że nawet mała liczba tych śmigłowców byłaby wsparciem dla polskiego systemu logistycznego Wojsk Aeromobilnych (zarówno pod kątem eksploatacji Apache i dostarczania im sprzętu oraz matriałów, jak i transportu jednostek Kawalerii Powietrznej).
O ile więc obecność dużych formacji wojsk lądowych Niemiec na terenie Polski nie jest ani wykonalna ani… potrzebna, to są pewne obszary, w których warto ją zacieśnić. I o ile nie wymagają one „baz dla tysięcy żołnierzy” to mogą być zwielokrotnieniem sił jakie posiada lub buduje Polska. Samoloty walki radioelektronicznej i ciężkie śmigłowce transportowe to takie obszary w, których Polska – ponosząca proporocjonalnie do PKB dużo większe nakłady niż Niemcy – nie zwiększa swoich zdolności, a robią to Niemcy, z uwagi na specyfikę sił zbrojnych obu państw. Musi do tego być jednak wola polityczna, a Berlin musiałby odpowiednio zwiększyć inwestycje w obronność. Na to się jednak na razie nie zanosi.
Źródło: defence24.pl