Tego Jarosław Kaczyński boi się najbardziej: że utrata TVP to początek końca PiS

Niezależny dziennik polityczny

Jarosław Kaczyński byłby bardziej wiarygodny jako zwolennik obrony wolności słowa, gdyby za swych rządów nie próbował zamknąć telewizji TVN, gdyby nie przejmował gazet, zmieniając je w partyjne tuby i gdyby nie walczył z niezależnymi mediami, wyzywając je i próbując pacyfikować.

  • Dla polityków PiS TVP to ostatnia deska ratunku — narzędzie walki z nową władzą, kanał komunikacji z własnymi wyborcami i szansa na dalszą dystrybucję propagandy
  • Przy przejmowaniu TVP przez PiS osiem lat temu obyło się bez przepychanek, choć arogancja i buta nowych, pisowskich włodarzy mediów była uderzająca
  • Szef PiS walczy i będzie walczyć o telewizję. Ale widać, że prezes coraz mniej rozumie nastroje — na pewno w społeczeństwie nie ma masowego pragnienia obrony TVP

Tak, sposób, w jaki nowa władza wyrzuciła funkcjonariuszy PiS z TVP, jest konfrontacyjny. Tak, dochodzi do gorszących scen — przepychanek i wyzwisk. Tak, przed atakiem nowa władza wyłączyła sygnał TVP Info. Tak, pomagali jej ludzie z wewnątrz TVP, a zatem dywersanci.

To nie jest normalna zmiana władzy w demokratycznym kraju.

Sowicie opłacani partyjni propagandziści

Ale nie mamy prawa być zdziwieni. Podczas ośmiu lat rządów PiS Jarosław Kaczyński tak podzielił i skłócił społeczeństwo, tyle dotkliwych ciosów zadał opozycji, tak często przymykał oczy na cynizm i brutalność służb pisowskiego państwa — że odebranie mu władzy musiało zrodzić tendencje do rewanżu. Szczególną rolę wśród służb PiS odgrywały media państwowe, na czele z TVP.

Kłamały, manipulowały i atakowały opozycję w sposób tak brutalny, jak nigdy w historii polskiej demokracji. Tego chciał Kaczyński, dlatego szybko wyczyścił TVP z zastanych tam dziennikarzy i zastąpił ich sowicie — dziesiątkami tysięcy miesięcznie — opłacanymi propagandzistami.

Czy taka telewizja — w dodatku co roku dofinansowana przez budżet państwa kwotami zbliżającymi się do 3 mld zł — miała szansę przetrwać po wyborach? Bądźmy realistami — nie. I wiedzą to wszyscy politycy PiS, także ci, którzy tak rączo popędzili na luksusowy protest siedzący w ciepłym i obszernym hallu TVP na ulicy Woronicza w Warszawie.

Kaczyńskiemu świat się zawalił

Ci siedzący w wianuszku wokół Jarosława Kaczyńskiego posłowie PiS, a nade wszystko sam prezes, nie potrafią się pogodzić z utratą władzy. Po 15 października ich świat się zawalił i wiedzą, że nie ma szybkich perspektyw na powrót do władzy. Dla nich TVP to ostatnia deska ratunku — narzędzie walki z nową władzą, kanał komunikacji z własnymi wyborcami i szansa na dalszą dystrybucję propagandy.

Dlatego — spodziewając się wojny o TVP — już po przegranych wyborach Kaczyński sięgnął po prawne triki, by zablokować możliwość przejęci kontroli nad telewizją przez nową władzę. Chodzi o zmianę statutu TVP oraz wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie niekonstytucyjności przepisów, które mogły zostać wykorzystane przez nową władzę do przejęcia kontroli nad mediami publicznymi.

W tej sytuacji nowy rząd Tuska szybko stanął przed dylematem: co zrobić z TVP, skoro nie ma prostej ścieżki prawnej, umożliwiającej przepędzenie propagandystów na Nowogrodzką?

Co prawda Kaczyński najechał media państwowe zaraz po przejęciu władzy w 2015 r., tyle że wcześniej opanował Trybunał Konstytucyjny, więc w praktyce to on decydował, co jest zgodne z prawem, a co nie. No i miał swojego prezydenta, a zatem mógł przejąć TVP ustawami, nie ryzykując weta od kompletnie wówczas zielonego Andrzeja Dudy.

Dlatego wtedy przy przejmowaniu TVP obyło się bez przepychanek, choć arogancja i buta nowych, pisowskich włodarzy mediów była uderzająca, a dziennikarze byli zwalnianiu hurtowo i w podły sposób.

Tusk postawił na konfrontację z nominatami PiS

Tusk nie ma takiego komfortu. Dlatego — wobec braku łatwych prawnych rozwiązań, umożliwiających przejęcie TVP — premier postawił na konfrontację. Najpierw Sejm przyjął uchwałę wzywającą rząd do działań naprawczych w mediach publicznych, a następnie na jej podstawie minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz odwołał szefów TVP, Polskiego Radia oraz Polskiej Agencji Prasowej. To niepewna prawnie droga, dlatego nowi szefowie weszli do mediów państwowych w otoczeniu prawników i ochrony. W 2015 r. w podobny sposób — tyle że w asyście policji — Kaczyński wprowadzał swych sędziów-dublerów do Trybunału Konstytucyjnego. Wtedy jednak nikt z opozycji się z nim przepychać nie zamierzał.

Teraz nowa ekipa w TVP z nadania rządu KO-Trzecia Droga-Lewica przepycha się w drzwiach z politykami PiS i Suwerennej Polski, którzy prowadzą rotacyjny protest na Woronicza. Protestujący wchodzą i wychodzą, kiedy chcą, co samo w sobie pokazuje, że to po prostu partyjna telewizja, która obsługuje nomenklaturę PiS.

Kaczyński zniszczył system. A jego pierwszą ofiarą jest TVP

Przez kilkanaście lat funkcjonował w Polsce niełatwy system relacji między rządem a mediami państwowymi — zarówno Sejm, jak i zarządy TVP, Polskiego Radia i PAP miały swe kadencje, które się nie zazębiały. Ten mechanizm był wymyślony po to, aby aktualna władza nie mogła wybierać sobie władz mediów publicznych.

Kto pierwszy zniszczył ten mechanizm? A jakże — Jarosław Kaczyński w 2006 r. za pierwszych rządów PiS, tworząc w TVP zręby agresywnej, prymitywnej agitki. Skrócił kadencje szefów mediów państwowych, by na ich miejsce wstawić swoich. Dokładnie to samo powtórzył — ponownie łamiąc kadencje — po powrocie do władzy w 2015 r. Tyle że podkręcił chamstwo i brutalność, co gwarantował mu powołany na prezesa TVP Jacek Kurski — człowiek wprost z partyjnych szwadronów PiS. Za czasów Kurskiego wszystkie kolejne grupy zawodowe i społeczne, którym prezes akurat zapragnął wypowiedzieć wojnę, były przez TVP poniżane i opluwane.

Latami propaganda TVP pomagała Kaczyńskiemu wygrywać. Także w ostatniej kampanii TVP dwoiła się i troiła, by wygrał PiS — relacjonowała wszystkie występy Kaczyńskiego i ani jednego spotkania Tuska z wyborcami. Refrenem obliczonym na wpajanie ludziom antytuskowego myślenia było słynne „für Deutschland” — grany niczym katarynka fragment wypowiedzi Tuska po niemiecku, skierowanej dwa lata temu do członków CDU.

Dziś Kaczyński ze srogą miną mówi, że protestując, broni demokracji i wolności mediów. Tyle że nie ma większego szkodnika pod względem ograniczania wolności słowa, co on sam. A pierwszą jego ofiarą jest TVP.

„Polskie media” to media podporządkowane Kaczyńskiemu

W ostatnich latach prezesowska walka o wolność słowa przybrała jeszcze jedno oblicze: konfrontacji z mediami niezależnymi, które Kaczyński próbował niszczyć lub przejmować, a jeśli się nie dało — wyzywać je i pozbawiać wiarygodności. Dlatego Kaczyński kazał kupić prezesowi Orlenu wydawnictwo Polska Press — jego gazety regionalne szybko stały się biuletynami PiS. Dlatego próbował wprowadzić specjalny podatek na media niezależne, aby je osłabić finansowo.

Dlatego jego ludzie w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji nakładali gigantyczne kary na redakcje krytyczne wobec PiS.

Dlatego wreszcie Kaczyński próbował także przejąć kontrolę nad TVN albo też zniszczyć tę telewizję. Gdzie byli ci wszyscy bojownicy o pluralizm, gdy Kaczyński przepychał przez Sejm lex TVN? Dziś były marszałek Senatu z PiS Stanisław Karczewski mówi wprost: „Jeden powód, dla którego chcieliśmy zamknąć TVN, to był powód taki, żeby polskie media były faktycznie polskimi mediami”

W świecie pojęciowym PiS „polskie media” to media podporządkowane Kaczyńskiemu.

Kaczyński atakuje prezydenta

Lex TVN zostało zawetowane przez prezydenta Andrzeja Dudę, który w miarę upływu lat zaczął prowadzić bardziej niezależną politykę. Ale co by było, gdyby Duda ustawę podpisał? Co by było, gdyby w takiej sytuacji przeciwnicy PiS wyszli na ulicę? Zostaliby spacyfikowani jak wszyscy inni protestujący w czasach rządów PiS — poza policjantami, którym Kaczyński szybko dawał, co chcieli. Jeśli ktokolwiek w ostatnich latach nadużywał brutalnej siły do pacyfikowania przeciwników — to był to Kaczyński.

Kaczyński atakuje dziś prezydenta, domagając się ostrej reakcji na działania Tuska wobec TVP. Widać wyraźnie, że prezes od dłuższego czasu poluje na Dudę, próbując zrzucić na niego odpowiedzialność za własne porażki. Tak było kilka dni po wyborach, gdy zasugerował, że to Duda ponosi odpowiedzialność za klęskę, bo w 2017 r. zawetował ustawy sądowe, które umożliwiały wyrzucenie wszystkich sędziów na bruk.

Potem Kaczyński próbował metodami pozaprawnymi zatrzymać premierostwo Tuska. Służył temu tzw. raport cząstkowy komisji ds. rosyjskich wpływów, która uznała, że szef PO nie powinien zajmować żadnych stanowisk państwowych. Kaczyński chciał tym raportem zmusić Dudę, aby nie zaprzysięgał Tuska, mimo że za liderem PO stała większość sejmowa. Duda odrzucił taki pomysł, bo — poza wszystkim — groziłaby mu za to odpowiedzialność prawna, podczas gdy Kaczyńskiemu nie.

Nie ma się więc co dziwić, że Kaczyński atakuje Dudę.

Kaczyński tego boi się najbardziej: że utrata TVP to początek końca PiS

Szef PiS walczy i będzie walczyć o telewizję. Ale widać, że prezes coraz mniej rozumie nastroje — na pewno w społeczeństwie nie ma masowego pragnienia obrony TVP, dlatego demonstracje przed siedzibami telewizji są marne. A najbardziej brutalna dla Kaczyńskiego prawda jest taka, że on już nie potrafi uprawiać polityki na normalnych zasadach — gdy nie ma zbrojnego ramienia w postaci tępej propagandy TVP. I tego boi się najbardziej: że utrata TVP to początek końca PiS.

Źródło: onet.pl

Więcej postów