Dla UE to marginalny problem, a dla przewoźników walka o byt

Niezależny dziennik polityczny

Szansa, że protest polskich przewoźników na granicy z Ukrainą skończy się przed świętami, jest skrajnie mała. Dużo zależy od rozmów międzyrządowych. Różnica w stanowiskach jest jednak nadal bardzo wyraźna. Nie ma za to różnicy, co do daty świąt… Pierwszy raz w historii.

  • W poniedziałek (18 grudnia) polscy przewoźnicy powrócili do blokowania drogowego przejścia granicznego z Ukrainą w Dorohusku.
  • W czasie sobotniego spotkania polsko-ukraińskiej platformy dialogu pojawiła się informacja, że w środę (20 grudnia) minister infrastruktury Dariusz Klimczak będzie rozmawiał z ukraińską stroną rządową. 
  • Fundamentalne pytanie brzmi, jak wyrównać szanse polskich i ukraińskich firm transportowych bez przywracania zezwoleń.

Na drogowych przejściach granicznych między Polską a Ukrainą nadal utrzymuje się napięcie. W poniedziałek przewoźnicy powrócili do blokowania przejścia granicznego w Dorohusku.

W ubiegłym tygodniu wójt Dorohuska, powołując się na interes ekonomiczny mieszkańców gminy, zakazał blokady. Sąd jednak uchylił zakaz.

Jak donosi na platformie X (d. Twitter) Rafał Mekler, przedsiębiorca transportowy i działacz Konfederacji, koordynatorzy protestu w Dorohusku usłyszeli w poniedziałek w urzędzie gminy, że nie ma zgody, aby na miejscu blokady stały ciężarówki; dopuszczalne są jedynie kamping i namiot.

Czy środa będzie decydująca dla przebiegu wydarzeń na granicy?

W sobotę (16 grudnia) odbyło się spotkanie platformy dialogu, którą dwa tygodnie temu powołały polski Związek Przedsiębiorców i Pracodawców (ZPP) i Federacja Pracodawców Ukrainy (FRU).

Jak przekazał Maciej Wroński, prezes organizacji branżowej Transport i Logistyka Polska, w czasie poniedziałkowego webinaru Polskiego Instytutu Transportu Drogowego poczyniono pewne ustalenia, które mogą dać nadzieję na zbliżenie stanowisk polskiego i ukraińskiego.

Ukraińcy zaproponowali wydzielenie na przejściach nawet trzech odrębnych pasów ruchu: dla pojazdów powracających „na pusto”, dla transportów humanitarnych i specjalnego znaczenia oraz dla przewozów komercyjnych.

Polska strona podkreśliła, że chce uzyskać lepszy dostęp do rynku przewozów na Ukrainie. Pozwoliłoby to w pewnym stopniu zniwelować nierówność względem przewoźników ukraińskich, którzy – po wejściu w życie umowy Unia Europejska-Ukraina – mają nieograniczony dostęp do polskiego rynku przewozów bilateralnych oraz możliwość tranzytu.

– Jestem pozytywnie nastawiony do przebiegu rozmów. Tym bardziej, że – w geście dobrej woli – protestujący przewoźnicy zadeklarowali, że będą przepuszczać na godzinę nawet 10 aut, co powinno w trochę rozładować kolejki – powiedział Maciej Wroński, dodając, że możliwe jest zawieszenie protestu, jeśli sprawy będą szły w dobrym kierunku.

Sęk w tym, że strony dały sobie miesiąc na dopracowanie pomysłów. Nie rokuje to dobrze powrotowi kierowców do domu na święta, które w tym roku Polacy i Ukraińcy będą obchodzić po raz pierwszy w historii w te same dni. Latem zmianę daty świąt Bożego Narodzenia zatwierdził bowiem ukraiński parlament.

W czasie sobotniego spotkania pojawiła się informacja, że w środę (20 grudnia) nowy minister infrastruktury Dariusz Klimczak spotka się z ukraińską stroną rządową. Zapytaliśmy o to wczoraj w ministerstwie, ale do godz. 15.00 nie otrzymaliśmy potwierdzenia, że tak się stanie.

Wiadomo za to, że zaraz po nominacji minister Klimczak pojechał do Lublina na spotkanie z protestującymi, by zapoznać się z ich postulatami przed cyklem rozmów z przedstawicielami Komisji Europejskiej (w ramach Komitetu Wspólnego) oraz ze stroną ukraińską.

– Uzyskałem od protestujących wiele informacji. To była rzeczowa, pełna konkretów rozmowa. Ten obszar funkcjonowania polskiej gospodarki – przewoźnicy – byli w moim odczuciu zaniedbywani, pomijani. Ich argumentów nie wysłuchiwano – powiedział  minister Dariusz Klimczak.

– Dajemy duży mandat zaufania panu ministrowi. W naszej opinii rozmowy były konstruktywne, widzimy zrozumienie dla naszych postulatów. Mamy nadzieję, że w końcu będziemy mieć ambasadora naszych spraw, naszego reprezentanta – skomentował Rafał Mekler.

Podstawa to wyrównanie szans polskich firm transportowych

Fundamentalne pytanie brzmi: jak wyrównać szanse polskich i ukraińskich firm transportowych bez przywracania zezwoleń transportowych. Tego ostatniego oczekują protestujący, ale zdecydowanie przeciwni są Ukraińcy. Z kolei szanse, że Unia wycofa się z umowy z Ukrainą wydają się minimalne.

Zdaniem Adama Kmocha, dyrektora operacyjnego w Eltransie, firmie, która od samego początku blokady granicy bierze w niej udział, dzieje się tak dlatego, że dla Unii jest to problem marginalny. Przewoźnicy, którzy protestują na granicy, w sumie dysponują flotą 8-10 tys. samochodów. Tymczasem polskich ciężarówek obsługujących ruch towarowy w Europie jest 300-400 tys.

Problem może jest marginalny dla Wspólnoty, ale nie dla właścicieli firm transportowych, które straciły zlecenia przewozu towarów na kierunku wschodnim: najpierw do Rosji i Białorusi (wskutek retorsji po wprowadzeniu unijnych sankcji), a potem do Ukrainy na skutek lepszej oferty cenowej ukraińskich przewoźników. Szacuje się, że w roku 2023 r. strona ukraińska wykonała 1,2 mln przewozów, gdy wcześniej liczba zezwoleń wynosiła 160 tys. To dużo, ale nie aż tak dużo, by przewrócić polski rynek transportu drogowego.

Dlatego Maciej Wroński nazywa problem, który uwidocznił się na granicy, społecznym, a nie gospodarczym. Społecznym, bo wskutek wyparcia z rynku pracę tracą firmy wyspecjalizowane w obsłudze kierunku wschodniego, którym będzie bardzo trudno znaleźć zamówienia na Zachodzie. W efekcie doprowadzi je to do ruiny, co odczują nie tylko ich właściciele, ale i pracownicy oraz ich rodziny.

Elektroniczna kolejka kością niezgody, ale dialog może pomóc

Jak trudne są relacje transportowe między Polską a Ukrainą, pokazuje sprawa „elektronicznej kolejki” do odprawy granicznej, którą wprowadzili Ukraińcy. Jej likwidacja to najważniejszy – po wprowadzaniu zezwoleń dla Ukraińców – postulat protestujących.

Z założenia rozwiązanie to ma służyć uporządkowaniu ruchu i sprawić, że przed przejściami granicznymi nie będą tworzyć się wielokilometrowe kolejki samochodów. Zamiast na poboczu drogi auta mają stać na parkingach, a kierowcy czekać na wezwanie SMS-em do odprawy.

Jak to działa w praktyce, opisuje Adam Kmoch na przykładzie samochodów Eltransu. Na ukraińskiej granicy w Jagodzinie znalazły się one na początku listopada, a kierowcy otrzymali informację, że jej przekroczenie będzie możliwe… po trzech tygodniach. Potem termin przesunięto na początek grudnia, a następnie na początek stycznia!

Kierowcom stanęła przed oczami wizja spędzenia świąt w ogonku, firma podjęła więc decyzję o zmianie przejścia granicznego na Rawę Ruską. Tam z kolei Ukraińcy zagrozili jej karą 5000 euro za przebywanie na terytorium Ukrainy dużej niż 20 dni. Sprawa oparła się o polskich przedstawicieli dyplomatycznych – i po tygodniu auta wjechały do Polski.

Adam Kmoch szacuje, że doba czekania na przejazd kosztuje polskich przewoźników 300 euro, a ukraińskich – ze względu na dostęp do odpowiedniej infrastruktury i chociażby możliwość odesłania kierowcy do domu na czas oczekiwania – 80-100 euro, czyli co najmniej trzy razy mniej. Pierwsza nierówność pojawia się zatem już na parkingu. Co gorsza: firmom transportowym bardzo trudno renegocjować kontrakty z załadowcami, by odzyskać chociaż część pieniędzy.

Polacy zwracają uwagę, że samochody ukraińskie szybciej wjeżdżają z Ukrainy do Polski i że przejazd można przyspieszyć – odpowiednio się opłacając. O korupcji na granicy mówi się głośno.

Z kolei Ukraińcy twierdzą, że Polacy kombinują, wprowadzając nieprawdziwe informacje do systemu – np. w ostatniej chwili zmieniając dane ciągników siodłowych. To ma sprawiać, że nie działa on sprawnie.

Zdaniem Viktora Yadukhy, dyrektora firmy Hileya z Chmielnickiego, problem leży także w tym, że polskie przejścia graniczne nie pracują z efektywnością, jaką zdeklarowano w memorandach jeszcze przed wybuchem wojny. W jego ocenie liczba odprawianych na dobę samochodów to 60-65 proc. tego, czego można by oczekiwać po ustaleniach.

Yadukha podczas webinaru PITD poinformował, że dozwolony czas przebywania zagranicznej ciężarówki na terytorium Ukrainy został przedłużony do 60 dni, a wcześniej kary można było uniknąć, zawiadamiając ukraińskie władze celne, że przedłużenie pobytu na Ukrainie wynika z braku możliwości przekroczenia granicy.

Jego zdaniem strona ukraińska rozumie, że Polacy domagają się równej konkurencji, ale muszą też zrozumieć, że Ukraińcy ponoszą koszty wojenne – i to bezpośrednio.

Firma Yadukhy po ostrzelaniu przez Rosjan pociskiem Kalibr straciła wszystkie okna, a bramy zostały zdeformowane. Wymiana okien kosztowała 50 tys. euro, a bram nie wymieniono, tylko spróbowano je poodginać, żeby dało się przez nie przejechać.

Trzeba też pamiętać, że część ukraińskich kierowców poszło walczyć na front. W przypadku niedużej firmy transportowej Idea kierowanej przez Viktora Kozaka było to pięć osób. Firma oddała też 9 z 17 swoich samochodów na potrzeby armii.

Nie zmienia to jedna faktu, że per saldo ukraiński sektor przewozów międzynarodowych zwiększył się o 10 tys. samochodów, rzeczywiście wyciągniętych z najróżniejszych miejsc (na co zwracają uwagę polscy przewoźnicy), aby obsłużyć potrzeby transportowe walczącego kraju.

Źródło: wnp.pl

Więcej postów