Rządowe tarcze miały ograniczyć wzrost cen energii. By sfinansować ich koszt, rząd obciążył daninami firmy energetyczne. Tymczasem UE zaleca, by skończyć ich pobieranie. Jeśli Polska tego nie zrobi, może czekać nas spór z Brukselą, a firmy będą miały podstawę, by ubiegać się o zwrot pieniędzy.
Wprowadzenie tarcz solidarnościowych miało uchronić Polaków przed skutkami wzrostu cen nośników energii. Kosztami zamrożenia cen rząd obciążył firmy energetyczne.
Podstawą do wprowadzenia tarcz w Polsce i Europie było unijne rozporządzenie, które Komisja Europejska przyjęła w 2022 r. Umożliwiło ono częściowe zawieszenie rynku energii, w momencie gdy ceny energii w UE – w wyniku wojny w Ukrainie i kryzysu energetycznego – drastycznie rosły.
Jednak na początku czerwca tego roku KE opublikowała raport, z którego wynika, że rozporządzenie zawieszające czasowo rynek energii spełniło swoje zadanie, bo w ciągu ostatniego półrocza hurtowe ceny energii wszędzie spadły. Zatem zdaniem KE dalsze stosowanie limitu cen nie ma sensu, bo rynek energii się stabilizuje. Co to oznacza dla Polski?
Niezastosowanie się do tych zaleceń może nam otworzyć kolejne pole konfliktu UE. Z kolei firmy energetyczne, zwłaszcza z sektora OZE, będą miały podstawy, aby iść ze swoimi roszczeniami do sądu – mówi Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej.
UE zaleca: zmieńcie źródło
Przypomnijmy, unijne rozporządzenie umożliwiające częściowe zawieszenie rynku energii i wprowadzenie regulowanych cen prądu obowiązuje tylko do 30 czerwca tego roku. Tymczasem polski rząd przedłużył obowiązywanie tarcz solidarnościowych gwarantujących zamrożenie cen energii aż do końca 2023 r.
Co ważne, nowe zalecenia wydane na początku czerwca przez KE nie nakazują państwom UE całkowitej rezygnacji ze stosowania regulowanych cen energii w celu ochrony gospodarstw domowych przed wysokimi cenami. KE mówi jednak wyraźnie, że po 30 czerwca rządy powinny dopłacać do tych programów z innych źródeł niż z pieniędzy zebranych od firm energetycznych.
Według Łukasza Batorego, adwokata i szefa działu energii w Kancelarii Modrzejewski i Wspólnicy, nasuwa się pytanie, czy polska ustawa obowiązująca dłużej niż rozporządzenie unijne nie narusza podstawowych zasad, w tym dyrektywy rynkowej, i nie ingeruje nadmiernie w rynek energii. Polski rząd, wprowadzając przepisy o tarczach solidarnościowych, „mógł posunąć się w nich za daleko”.
Ekspert: ceny energii unormowały się
Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej, uważa, że niedostosowanie się przez Polskę do najnowszych rekomendacji UE może sprawić, że znów wejdziemy na wojenną ścieżkę z Brukselą. Zwłaszcza że – jak mówi – w tej chwili nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, aby w Polsce nadal funkcjonował mechanizm regulowanych cen energii.
Rząd, wprowadzając tarcze solidarnościowe, chciał teoretycznie ulżyć gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom z sektora MŚP (małe i średnie firmy – przyp. red.) z powodu wzrostu cen prądu. Tymczasem ceny energii już dawno unormowały się i wróciły do poziomów rynkowych. Dodatkowo najnowszy raport UE mówi bardzo wyraźnie, że korzyści ze stosowania mechanizmu regulowanych cen nie zrównoważą spowodowanych tym strat, których skutkiem jest m.in. inwestycyjna niepewność – mówi Wiśniewski.
Przypomina też, że polski rząd nie dość, że nałożył na przedsiębiorstwa energetyczne dodatkową daninę, to jeszcze wyraźnie rozdzielił źródła wytwarzania energii. Państwowe przedsiębiorstwa produkujące energię z węgla zostały jego zdaniem znacznie mniej obciążone opłatami, w przeciwieństwie np. do prywatnego sektora OZE. W praktyce nie może on liczyć na wysokie wypłaty z tytułu rekompensat za zamrożenie cen prądu. W przeciwieństwie do państwowych spółek energetycznych, które w większości produkują energię z węgla.
– Tymczasem np. wytworzenie energii ze słońca i wiatru, biorąc pod uwagę skumulowane koszty, jest ponad trzy razy tańsze niż z węgla. Mechanizm regulowanych cen zablokował w efekcie rozwój sektora OZE, który po latach inwestowania w transformację energetyczną mógł wreszcie zacząć zarabiać – uważa nasz rozmówca.
Firmy energetyczne mogą pójść do sądu
Co w takim razie stanie się po 30 czerwca? Według naszych rozmówców firmy energetyczne mają dwa wyjścia. Mogą dalej płacić daniny i w 2024 r. wystąpić z roszczeniami wobec Skarbu Państwa za opłaty odprowadzone po 1 lipca lub przestać płacić od razu, a w przypadku nałożenia kary – po prostu iść do sądu.
Nie spodziewam się, że po 30 czerwca rząd zdecyduje się na nowelizację obowiązującej ustawy o tarczach solidarnościowych, aby skrócić czas jej stosowania. Skoro została przyjęta na okres całego tego roku, mimo faktu iż rozporządzenie unijne od początku obowiązywało do 30 czerwca 2023 r., to rekomendacja Komisji Europejskiej i brak przedłużenia stosowania unijnych regulacji nie spowodują raczej żadnych działań. Byłbym pozytywnie zaskoczony, gdyby tak się stało – mówi Łukasz Batory.
Monika Mirończuk, dyrektor działu prawno-analitycznego w Energy Solution, ma inne zdanie na ten temat. – Rekomendacje KE moim zdaniem nie będą miały podstawy prawnej, wiele będzie zależało tak naprawdę od decyzji politycznych – ocenia.
Jej zdaniem problem jest szerszy. – Część spółek energetycznych wykorzystała sytuację w zeszłym roku, narzucając wysokie marże i odnotowując wysokie zyski. Pozostali gracze na rynku stali się ofiarami tej sytuacji. – Jako firma doradcza widzimy u niektórych wytwórców problemy z płynnością i dokonywaniem odpisów, czyli opłat na Fundusz Rozliczeń – mówi.
PKP Energetyka tupnęła nogą i… wróciła w ręce państwa
Łukasz Batory spodziewa się, że obecna sytuacja będzie przedmiotem wielu analiz prawnych w wielu firmach. – Nie zdziwię się, jeżeli pojawią się stanowiska wskazujące na możliwość dochodzenia odszkodowania od Skarbu Państwa. Będzie to jednak przedmiotem długoletnich batalii sądowych – ocenia.
– Moim zdaniem niewiele firm odważy się wystąpić z roszczeniami – twierdzi natomiast inny prawnik, który chce zachować anonimowość. W tym kontekście przypomina pozew złożony przez PKP Energetykę, która przed trzema laty jako jedyna z wielu firm energetycznych wystąpiła z roszczeniem za zbyt niskie rekompensaty do Skarbu Państwa.
Przypomnijmy, stało się to po tym, jak wzrosły ceny uprawnień do emisji CO2. Wówczas rząd obiecał odbiorcom na początku 2019 r. zamrożenie stawek za prąd. Po konsultacjach z Komisją Europejską w połowie ubiegłego roku musiał jednak uwolnić ceny dla przemysłu. Aby nie zostawiać firm energetycznych i przemysłowych w trudnej sytuacji, zaproponowano im rekompensaty.
PKP Energetyka obliczyła wówczas, że poniosła stratę w wysokości 85 mln zł i z takim roszczeniem wystąpiła do sądu.
W momencie gdy spółka występowała na drogę sądową, należała do prywatnego właściciela – amerykańskiego funduszu inwestycyjnego. Zanim doszło do rozstrzygnięcia w sądzie, zmieniła jednak właściciela.
– Finał tej sprawy jest taki, że PKP Energetyka wróciła w ręce państwa. Jak wiadomo, PGE nabyła 100 proc. udziałów spółki – przypomina nasz rozmówca.
Na koncie Zarządcy Rozliczeń leżą miliardy złotych
Dzięki wprowadzeniu tarczy solidarnościowej 8 mln polskich gospodarstw domowych zapłaci w 2023 r. tylko 40 proc. rynkowej ceny za energię elektryczną. Resztę, jak już wspomnieliśmy, sfinansują spółki energetyczne.
Producenci energii mogą jednocześnie liczyć na rekompensaty od państwa. Tylko w pierwszym kwartale tego roku trzy największe firmy państwowe z sektora energetyki otrzymały z tego tytułu niemal 12 mld zł.
Obecnie na koncie Zarządcy Rozliczeń, który pobiera daninę od firm, znajduje się już kilka miliardów zł.
Źródło: money.pl