Wybory do Parlamentu Europejskiego są dopiero w przyszłym roku, ale w Niemczech już trwają spekulacje o szansach szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen na drugą kadencję. A także dyskusje, czy przed eurowyborami europejskie partie polityczne nadal powinny wystawiać swoich czołowych kandydatów, będących jednocześnie pretendentami do objęcia stanowiska szefa KE.
To, że von der Leyen jest zainteresowana drugą kadencją uchodzi za tajemnicę poliszynela. Ona sama jeszcze nie ogłosiła swojej decyzji. Jednak według nieoficjalnych informacji mediów wywodząca się z niemieckiej chadecji polityk już zaczęła zabiegać o poparcie. Na pewno może liczyć na swoją macierzystą partię CDU, która ma wiele do powiedzenia w Europejskiej Partii Ludowej (EPL), zrzeszającej centroprawicowe ugrupowania w Europie. Von der Leyen „dobrze wykonuje swoją pracę” – powiedział agencji Reuters szef CDU Friedrich Merz kilka tygodni temu.
– Jeżeli będziemy mieli możliwość doprowadzenia do drugiej kadencji Ursuli von der Leyen jako pochodzącej z Niemiec przewodniczącej Komisji Europejskiej, to tak, oczywiście jesteśmy za – dodał polityk.
Złamane ustalenia
Gdy w 2019 roku von der Leyen obejmowała funkcję szefowej KE, doszło do złamania uzgodnień z kampanii wyborczej, że czołowi kandydaci europejskich partii politycznych w wyborach do PE, nazywani z niemieckiego „Spitzenkandidaten”, będą zarazem pretendentami do funkcji szefa Komisji. Wówczas czołowym kandydatem centroprawicy, która wygrała eurowybory, był wieloletni niemiecki europarlamentarzysta i szef frakcji EPL Manfred Weber z bawarskiej chadecji CSU. Nie został on jednak szefem KE – głównie w wyniku sprzeciwu prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Do gry jako kompromisowa kandydatka weszła von der Leyen, ówczesna minister obrony Niemiec.
Wtedy wielu polityków i komentatorów ogłosiło fiasko koncepcji czołowych kandydatów, dzięki której Parlament Europejski chciał zwiększyć swoje wpływy na obsadę stanowisk i uczynić ten proces bardziej demokratycznym. Podobne głosy słychać także teraz. – Koncepcja czołowych kandydatów nie prowadzi do sukcesu, ale do zadrażnień, jak ostatnim razem, gdy Mafred Weber był kandydatem, a Ursula von der Leyen została przewodniczącą Komisji – powiedział w poniedziałek 1 maja, polityk bawarskiej CSU Alexander Dobrindt gazetom grupy medialnej Funke. I dodał, że „wybory europejskie powinny pozostać tym, czym są: decyzją w sprawie składu Parlamentu Europejskiego, a nie decyzją w sprawie kierownictwa Komisji Europejskiej”.
Von der Leyen lokomotywą kampanii?
Paradoksalnie jednak von der Leyen, która przyczyniła się do porażki tej koncepcji w 2019 roku, teraz może pomóc w jej odrodzeniu – jeżeli zostanie czołową kandydatką EPL w przyszłorocznych wyborach, a ugrupowanie to pozostanie najsilniejszą frakcją w Parlamencie Europejskim.
– Jestem absolutnie pewien, że Europejska Partia Ludowa i inne rodziny polityczne nominują swych czołowych kandydatów. Bardzo prawdopodobne jest, że Ursula von der Leyen, jeśli sama zechce, to będzie kandydatką EPL. Inne partie też już dyskutują, kogo nominować – mówi DW Roland Freundenstein z brukselskiego biura think tanku GLOBSEC. Jego zdaniem, von der Leyen chce pozostać na stanowisku. – Lubi tę pracę i wykonuje ją dobrze. Szczególnie w sprawach Ukrainy w 100 procentach zrobiła wszystko dobrze – ocenia.
Freudenstein uważa, że Niemka cieszy się poparciem większości rządów państw UE. Grupa jej przeciwników, jak premier Węgier Viktor Orban czy obecny polski rząd, „jest za mała, aby mieć decydujący głos”, ocenia ekspert.
Zgodnie z traktatami szefowie państw i rządów wybierają kandydata na szefa KE większością kwalifikowaną, a europarlament zatwierdza go bezwzględną większością głosów. Dlatego warunkiem jest też to, by większość frakcji w PE trzymała się zasady „Spitzenkandidaten”. Tyle, że zasadę tę można różnie interpretować. – Według jednej wersji to najsilniejsza partia europejska ma prawo nominować przewodniczącego KE, a według innej interpretacji Rada powinna zaproponować osobę, która ma za sobą większość w PE i nie musi być ona koniecznie z najsilniejszej formacji – wskazuje Freudenstein.
Przychylność Berlina
W samych Niemczech chadecy wprawdzie już nie rządzą, ale nie wydaje się prawdopodobne, by obecny rząd koalicji socjaldemokratów, Zielonych i liberałów nie poparł niemieckiej kandydatki na jedno z najwyższych stanowisk unijnych – nawet jeżeli reprezentuje ona przeciwną opcję polityczną. Umowa koalicyjna nie wyklucza takiej sytuacji. Stwierdza ona, że to Zieloni mają prawo wskazania kandydata na unijnego komisarza, „pod warunkiem, że przewodniczący Komisji nie pochodzi z Niemiec”.
Nie jest wykluczone, że jeżeli von der Leyen zdecyduje się kandydować z ramienia EPL na szefową KE, to będzie musiała zmierzyć się z konkurencją wewnątrz partii. Jako jej potencjalna rywalka wymieniana jest obecna szefowa PE Roberta Metsola z Malty. – Metsola jest bardzo popularna – przyznaje rozmówca DW kręgów frakcji EPL w europarlamencie. Jednak – zauważa – na jej niekorzyść przemawia to, że nigdy nie pełniła funkcji w rządzie i jest z partii opozycyjnej w najmniejszym kraju UE.
Z kolei wśród potencjalnych czołowych kandydatów europejskich socjaldemokratów, drugiej siły politycznej w PE, media najczęściej wymieniają holenderskiego komisarza UE Fransa Timmermansa, który był numerem 1. już w wyborach 2019 roku, a ostatnio także była fińską premier Sannę Marin.
Według źródeł w EPL ewentualny „Spitzenkandidat” w wyborach może zostać ogłoszony dopiero na kongresie partii na początku 2024 roku. Wciąż nie znamy jednak dokładnej daty wyborów do Parlamentu Europejskiego. Prawdopodobny jest początek czerwca 2024 r. Ponieważ jednak w tym okresie w wielu krajach wypadają różne święta i dni wolne od pracy, to rządy mają kłopot z ustaleniem wspólnego terminu.