Z dyskusji Rady Polityki Pieniężnej może wyłonić się taki scenariusz, w którym podnosimy stopy procentowe jeszcze raz o 25 pb albo dwa razy po 25 pb. Nie można też jednak wykluczyć, że skończymy na razie podwyższanie stóp procentowych, ale jednocześnie nie wiążemy sobie rąk i nie ogłaszamy końca cyklu podwyżek. Działamy w sposób pragmatyczny – mówi w wywiadzie dla Business Insider Polska prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński.
- Zdaniem prezesa NBP, RPP jest obecnie „w trudnym momencie i blisko punktu zwrotnego” w polityce pieniężnej
- „Po wakacjach inflacja powinna się znaleźć w trendzie spadkowym. Na początku przyszłego roku możemy mieć kolejny większy wzrost ze względu na ceny regulowane” – uważa Adam Glapiński
- „Jako RPP musimy wybrać taki moment, kiedy zatrzymujemy cykl podwyżek stóp procentowych” – dodaje prezes NBP
- „Klarowna sytuacja dla mnie i RPP byłaby wtedy, gdyby inflacja w wakacje zatrzymała się i następnie zaczęła spadać. W tej sytuacji nie podnosilibyśmy już dalej stóp procentowych” – mówi Glapiński
- „W grę wchodzi więc scenariusz, w którym decydujemy się na niewielką podwyżkę we wrześniu i zapowiadamy przerwę w cyklu, ale nie deklarujemy jego końca. Możliwe jest też, że RPP nic już nie zrobi ze stopami we wrześniu, ale nie złoży deklaracji końca podwyżek” – podkreśla szef banku centralnego
- Adam Glapiński podtrzymuje też, że „w ostatnim kwartale przyszłego roku możliwa będzie już obniżka stóp procentowych”
Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego: Zawsze byłem pragmatykiem. Chociaż poglądy ekonomiczne mam określone i, co wielokrotnie mówiłem, jestem wychowankiem myśli Josepha Schumpetera. Mam więc poglądy niestandardowe. Uważam, że mamy liberalizm, socjalizm, etatyzm, konserwatyzm i właśnie schumpeteryzm. Ja mam pragmatyczne podejście do ekonomii. Bank centralny jest zaprzeczeniem wolnego rynku. Powstał po to, żeby kontrolować i regulować sfery pieniądza i kredytu. Bank centralny ma sprzyjać zrównoważonemu rozwojowi.
A nie stabilności cen i wartości pieniądza?
Zrównoważony rozwój to także taki bez inflacji czy, jak uważa się współcześnie, z inflacją rzędu 2-2,5 proc. w średnim okresie w krajach rozwiniętych. Dlatego mamy średniookresowy cel inflacyjny, dostosowany do gospodarki konwergującej, na poziomie 2,5 proc. plus minus 1 pkt proc. W warunkach kryzysu energetycznego, w warunkach wojny, w którą jesteśmy do pewnego stopnia wciągnięci, trzeba odłożyć pewne teorie na bok i zachowywać się pragmatycznie. Dlatego właśnie nie jestem jastrzębiem czy gołębiem. Jestem skłonny popierać szybką politykę zacieśniania i podwyżek stóp procentowych, kiedy to jest potrzebne, ale też obniżania kosztu pieniądza, gdy sytuacja na to pozwala.
RPP w punkcie zwrotnym
Jesteśmy po 10 miesiącach podwyżek stóp procentowych z rzędu. Czy nadchodzi moment końca cyklu?
Niewątpliwie jesteśmy w trudnym momencie i blisko punktu zwrotnego. Musimy mieć pewność jako NBP i Rada Polityki Pieniężnej, że przy braku innych niespodziewanych czynników typu kolejna wojna, kryzys światowy, pandemia czy zbliżania się wojsk rosyjskich do naszych granic, inflacja nie będzie już rosła. Możemy się już znajdować w tym punkcie albo być blisko niego, ale wciąż nie mamy pewności. W sierpniu inflacja może jeszcze nieznacznie wzrosnąć. Na początku przyszłego roku możemy mieć kolejny większy wzrost ze względu na ceny regulowane przede wszystkim energii elektrycznej, gazu czy ciepła. Po wakacjach inflacja powinna się jednak znaleźć w trendzie spadkowym. To zaś oznacza, że jako RPP musimy wybrać taki moment, kiedy zatrzymujemy cykl podwyżek stóp procentowych. Dlatego dobrze się składa, że w sierpniu nie było decyzyjnego posiedzenia Rady, bo mielibyśmy bardzo podzielone opinie. We wrześniu będziemy dysponowali kolejnymi danymi i wtedy RPP zdecyduje czy jeszcze podnieść stopy procentowe, czy już zatrzymać cykl.
Jakie pana zdaniem warianty decyzji RPP mogą pojawić się na wrześniowym posiedzeniu?
Prawdopodobnie, jak to już publicznie powiedziałem, z dyskusji RPP może wyłonić się taki scenariusz, w którym podnosimy stopy procentowe jeszcze raz o 25 pb albo dwa razy po 25 pb. Nie można też jednak wykluczyć, że skończymy na razie podwyższanie stóp procentowych, ale jednocześnie nie wiążemy sobie rąk i nie ogłaszamy końca cyklu podwyżek. Działamy w sposób pragmatyczny. Sama podwyżka o 25 pb byłaby już sygnałem, że hamujemy cykl podwyżek, ale jeszcze się przyglądamy sytuacji i nie jesteśmy pewni, kiedy powiemy: czas na koniec cyklu. Szczególnie że w styczniu przyszłego roku spodziewamy się, że inflacja znów znajdzie się na podwyższonym poziomie. Nie wiemy jednocześnie, co zrobi rząd, jeśli chodzi o działania osłonowe, jak będą wyglądały taryfy URE. Wbrew temu, co się publicznie twierdzi, nie jestem w stałym kontakcie z rządem. Jednak jeśli nawet inflacja na początku przyszłego roku znów znajdzie się na wyższym poziomie ze względu na ceny regulowane, to nie zmieni to natury procesów cenowych.
Czyli to nie będzie czynnik wymagający reakcji kolejnymi podwyżkami stóp procentowych?
Tak, bo nie będziemy mogli na to wpłynąć polityką pieniężną. Klarowna sytuacja dla mnie i RPP byłaby wtedy, gdyby inflacja w wakacje zatrzymała się i następnie zaczęła spadać. W tej sytuacji nie podnosilibyśmy już dalej stóp procentowych. Natomiast zakładam, że tak komfortowej sytuacji nie będziemy mieli. W grę wchodzi więc scenariusz, w którym decydujemy się na niewielką podwyżkę we wrześniu i zapowiadamy przerwę w cyklu, ale nie deklarujemy jego końca. Możliwe jest też, że RPP nic już nie zrobi ze stopami we wrześniu, ale nie złoży deklaracji końca podwyżek. Nie mogę przesądzać, co się stanie, bo w samej Radzie są przecież zawsze różnice zdań. Z mojego punktu widzenia, bardzo chciałbym, żeby taki scenariusz się zmaterializował i wierzę, że tak będzie: we wrześniu dochodzi do jeszcze jednej małej podwyżki stóp procentowych albo nic już nie robimy, a następnie obserwujemy, jak wskaźnik inflacji stopniowo się obniża w kolejnych miesiącach. Natomiast myślę, że w ostatnim kwartale przyszłego roku możliwa będzie już obniżka stóp procentowych.
Wszystko zależy od taryf i tarcz
Jaki więc scenariusz inflacyjny przewiduje pan na najbliższe kwartały?
Z naszych najnowszych prognoz krótkoterminowych, które są dość często aktualizowane, wynika, że w tym roku możemy się spodziewać tylko niewielkiego obniżenia inflacji, która na koniec roku może wynieść ok. 14 proc. Szacunki ekonomiczne mówią, że w scenariuszu utrzymania tarcz antyinflacyjnych do końca 2024 r. i przy braku założeniu wyższych taryf na energię elektryczną, gaz ziemny i energię cieplną, w połowie 2023 r. zobaczylibyśmy już inflację na poziomie 5,8 proc., a na koniec przyszłego roku wyniosłaby 2,9 proc. W takim wariancie, przy założeniach, które przyjęto, średnioroczna inflacja w przyszłym roku wyniosłaby 6,8 proc., a w 2024 r. 4,1 proc. Jednak zmiany taryf URE czy modyfikacje albo częściowe wycofanie tarcz antyinflacyjnych, będą bardzo silnie rzutowały na przyszłą inflację. Nie jesteśmy tego w stanie przewidzieć.
Analitycy NBP szacują, że wycofanie tarczy antyinflacyjnej w horyzoncie jednego roku spowodowałoby wzrost inflacji o 4 pkt proc. Natomiast wzrost taryf na energię elektryczną o 30 proc., gaz ziemny o 50 proc. oraz energię cieplną o 65 proc., spowodowałby wzrost inflacji o 3 pkt proc. Natomiast nie wiemy, co się stanie z cenami regulowanymi ostatecznie, jak one wpłyną na inflację na początku 2023 r. Zakładam, że pod koniec przyszłego roku zobaczymy już jednocyfrową inflację w przedziale 5,5-7,5 proc., a pod koniec 2024 r. znajdzie się ona w celu inflacyjnym NBP ok. 3,5 proc. Jeśli tak się będzie działo, to nie ma sensu gnieść gospodarki wysokimi stopami procentowymi. Powtórzę, obecne warunki zakładają, że nie ma wzrostu cen regulowanych. Trzeba będzie ten wzrost potem uwzględnić.
Taryfy URE to czynniki niezależne od NBP czy wpływu polityki stóp procentowych. Co z czynnikami wewnętrznymi, popytowymi, które wpływają na dynamikę cen?
Być może obecny poziom głównej stopy NBP, czyli 6,5 proc. może jeszcze będzie 7 proc., jest już wystarczającą zaporą dla wewnętrznych czynników napędzających inflację. Na pewno jest to poziom, który doprowadził już do gwałtownego ograniczenia kredytu hipotecznego czy konsumpcyjnego. Na inne segmenty kredytu, np. dla firm, oddziałujemy słabiej. Jeśli inflacja będzie spadała z kwartału na kwartał, to pod koniec 2023 r. pojawi się przestrzeń do obniżenia stóp procentowych i ulżenia m.in. tym 230 tys. kredytobiorcom, którzy wzięli złotowy kredyt hipoteczny, gdy stopy były historycznie najniższe.
Nie tłumić gospodarki
Przewiduje pan recesję w Polsce rozumianą jako spadek PKB rok do roku? Recesji technicznej, czyli spadku PKB kwartał do kwartału przez dwa kwartały z rzędu, już pewnie nie unikniemy.
Recesji rok do roku NBP nie przewiduje. Nawet jeśli będziemy mieli tzw. recesję techniczną, silne spowolnienie tempa wzrostu, to nie spodziewamy się gwałtownego wzrostu bezrobocia. Natomiast nie chcemy na siłę tłumić gospodarki zbyt wysokimi stopami procentowymi utrzymywanymi za długo. Dzisiaj jednak nie złożę deklaracji, że zatrzymamy się z główną stopą na poziomie 6,5 proc., czy może jeszcze będziemy mieli dwie podwyżki po 25 pb. Decyzje podejmie RPP w odpowiednim czasie.
Czy wakacje kredytowe nie skomplikowały sytuacji w kontekście walki z inflacją? To jest przecież odpowiednik obniżki stóp procentowych.
Oczywiście, że wakacje kredytowe działają w przeciwnym kierunku niż podwyżki stóp procentowych. Jednak jestem pragmatykiem i rozumiem sytuację, w jakiej jest rząd. Kiedyś mówiło się, że optymalna policy mix to taka, w której polityka pieniężna i fiskalna działają w tę samą stronę. Teraz mamy często odwrotną sytuację i to nie tylko w Polsce. Rząd widzi jednak takie punkty, w których nie można prowadzić zbyt restrykcyjnej polityki ze względów społecznych. Dla mnie jest to całkowicie zrozumiałe, chociaż w oficjalnym stanowisku NBP wskazywał, że wakacje kredytowe powinny być tylko dla osób, które mają rzeczywisty problem ze spłatą hipotek.
Czy dzisiaj kwestia kursu złotego jest dla RPP ważna, czy słabość naszej waluty nie jest problemem dla banku centralnego?
Po to mamy wolnego złotego, własną nieregulowaną, kształtowaną rynkowo walutę, żeby mieć zmienny kurs. To jest bufor, taki zderzak dla gospodarki. W krajach, które nie mają płynnego kursu, w przypadku różnego rodzaju kryzysów, takim zderzakiem jest bezrobocie i bankructwo firm. W naszych warunkach jest to kurs walutowy, który reaguje na zmiany koniunktury gospodarczej. Teraz wszyscy czekają na to, co zrobi Fed, na kolejną zapewne podwyżkę stóp procentowych. To wpływa na osłabienie złotego, w większym stopniu niż fakt, że przy naszej granicy toczy się wojna.
Czyli kurs złotego nie spędza prezesowi NBP snu z powiek?
Nie. Zmiany kursu traktuję jako naturalny bufor, zderzak dla naszej gospodarki.
Dogonimy Francję
Po co miesza się pan w bieżące politykę? Wdaje w dyskusje z opozycją, straszy Donaldem Tuskiem i chęcią wciągnięcia nas na siłę do strefy euro.
Euro to jest niezwykle ważny temat ekonomiczny, który jest fundamentalnie związany z działalnością banku centralnego.
Tyle że w Polsce jest to temat zupełnie martwy. Z jednej strony nie spełniamy ekonomicznych kryteriów konwergencji, z drugiej nie ma odpowiedniej większości do zmiany konstytucji. Dodatkowo pan jako prezes NBP jest przeciwny wejściu do strefy euro, a bez banku centralnego nie da się przeprowadzić tego procesu.
Dlatego właśnie przeprowadzono na mnie taki atak, żebym nie został prezesem NBP na kolejną kadencję. Ludzie nie wiedzą, że bez zmiany prezesa NBP, bez usunięcia mnie ze stanowiska, nie da się wejść do strefy ERM II, a następnie przyjąć euro. Niemcy chcą zbudować silnie zintegrowaną UE, federacyjne państwo europejskie pod swoim kierownictwem Polska jest dużym i ważnym krajem, który przeszkadza w federalizacji Europy. Jeśli my się ugniemy, to cała Europa Środkowa także. To jest aspekt polityczny. Własna waluta to oczywiście element niepodległości, ale niezmiernie ważne są takie argumenty ekonomiczne. Przyjmując euro, Polska nie wpadnie w jakieś ubóstwo, ale zacznie się znacznie wolniej rozwijać. W tym dziesięcioleciu, zachowując złotego, mamy szansę znaleźć się na poziomie zbliżonym do Francji, oczywiście, jeśli chodzi o poziom dochodu per capita w ujęciu parytetu siły nabywczej, a nie o bogactwo, to tam jego kumulacja trwała wiekami, więc tego nie będziemy w stanie nadrobić.
Pojawił się jednak argument, że pana publiczne wypowiedzi związane z euro to naruszenie art. 227 ust. 4 konstytucji, który mówi: „Prezes Narodowego Banku Polskiego nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością jego urzędu”.
To fałszywy argument. Przecież euro to kluczowy temat dla banku centralnego. To dotyczy istoty działania NBP. Po wejściu do strefy euro stalibyśmy się de facto ośrodkiem analitycznym i prowadzenie polityki pieniężnej oddalibyśmy do Frankfurtu. Mało osób to wie, ale jako prezes NBP w 2016 r. zastałem w naszym banku centralnym klamki w kształcie symbolu euro i poleciłem je natychmiast zlikwidować. Wtedy jednak panowało takie przekonanie, że zaraz w strefie euro już będziemy. Wiem, że wszystkie reguły i twarde zasady przestają obowiązywać, jeśli jest wola polityczna. Jeśli Niemcy będą chciały, a polski rząd i prezes NBP będą akceptować decyzje z Berlina, to szybko wejdziemy do strefy euro. Kryteria konwergencji nie będą miały aż takiego znaczenia.
Zysk NBP ma być jednym ze źródeł finansowania rozwoju i modernizacji armii. Czy to znaczy, że bank centralny będzie się koncentrował na generowaniu co roku jak najwyższego wyniku finansowego?
Pierwszorzędnym celem NBP nie jest zysk, ale zapewnienie stabilności cen. Ponadto zysk zależy od wielu czynników i warunków rynkowych, w tym od cen obligacji na rynkach międzynarodowych, kursu walutowego etc. Jeśli jest dodatni wynik finansowy, to ustawa określa, na co jest przeznaczony. Natomiast co do Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych w BGK, to będzie on emitował obligacje, aby finansować wydatki związane z armią, ale może też być zasilany z budżetu.
Jeśli będzie istotne finansowanie z emisji obligacji, to będą je nabywać zapewne zarówno polscy, jak i zagraniczni inwestorzy. Natomiast bank centralny będzie starał się zapewnić efektywne funkcjonowanie tego rynku, co oczywiście jest niezwykle ważne.
businessinsider.com.pl