Wielka Brytania: największy strajk w transporcie publicznym od 33 lat

dziennik polityczny 1
Związkowcy ostrzegają także przed falą strajków w innych sektorach. Na Wyspach szykuje się „lato niezadowolenia” w związku ze stagnacją płac. A opozycja zarzuca premierowi Johnsonowi, że zamierza powtórzyć manewr Thatcher z 1979 r.

Za każdym razem, gdy Wielka Brytania przeżywa kryzys – gospodarczy, polityczny, społeczny lub egzystencjalny – sięga po „Ryszarda III” Szekspira i frazę „Now is the winter of our discontent”, zmieniając jedynie porę roku. Była „zima niezadowolenia”, jak ochrzczono strajki okupacyjne, które doprowadziły do władzy Margaret Thatcher pod koniec lat 70., była zeszłoroczna „jesień niezadowolenia”, kiedy rządowi Borisa Johnsona zabrakło cystern do zaopatrywania stacji benzynowych w związku z pandemią.

A teraz Brytyjczycy szykują się na „lato niezadowolenia”, czyli strajk pracowników kolei publicznych – to prawie 40 tys. ludzi w całym kraju. Już został ogłoszony na najbliższy wtorek, czwartek i sobotę.

Rada rządu i związkowców dla Brytyjczyków: zostańcie w domu

Zarówno rząd, jak i związki zawodowe doradziły już milionom ludzi, którzy korzystają z pociągów, by dostać się do pracy, żeby znaleźli alternatywne środki transportu lub pracowali z domu. Strajk dotyczy Network Rail, państwowej spółki, która zarządza większością dworców i siecią kolejową, a także 13 innych prywatnych operatorów. Łącznie obsługują one praktycznie wszystkie połączenia na Wyspach. Będzie to największy strajk w tym sektorze od czasu ogólnokrajowych strajków w 1989 r., które również były odpowiedzią na poważny spór płacowy.

„Przedsiębiorstwa kolejowe zaproponowały podwyżki płac znacznie poniżej obecnej stopy inflacji, a płace są zamrożone od kilku lat” – powiedział w poniedziałek Mick Lynch, sekretarz generalny Związku Zawodowego Pracowników Kolei, Gospodarki Morskiej i Transportu (RMT), który prowadzi negocjacje, zakończone jak dotąd fiaskiem.

„Na wyraźne polecenie rządu firmy zamierzają także zredukować tysiące miejsc pracy i nie były w stanie zapewnić, że nie będą przeprowadzać przymusowych zwolnień” – powiedział Lynch.

Zasadniczo w ciągu trzech dni akcji strajkowej będzie działać około 4,4 tys. z 20 tys. usług dostępnych codziennie, ale skrócenie rozkładu jazdy (od 07.30 do 18.30) gwarantuje, że chaos będzie trwał przez cały tydzień. Konserwatorzy londyńskiego metra, którzy pracują dla Transportu Miejskiego w Londynie (TfL), również ogłosili strajk we wtorek, co jeszcze bardziej skomplikuje sytuację w metropolii.

Inflacja rozjusza Brytyjczyków

Prognozy ekonomiczne przewidują, że Wielka Brytania może zakończyć ten rok z inflacją sięgającą 11 proc. Prezes Banku Anglii Andrew Bailey jako pierwszy ostrzegł już w lutym ubiegłego roku przed ryzykiem, jakie – jego zdaniem – niesie ze sobą reagowanie na roszczenia pracowników sektora publicznego. „Oczekujemy powściągliwości w negocjacjach płacowych, w przeciwnym razie wszystko wymknie się spod naszej kontroli” – powiedział wówczas Bailey.

Oferta przedsiębiorstw kolejowych dotycząca podwyżek płac wynosi około 2 proc. Jednak rząd Johnsona, który sprzedawał brexit, czyli m.in. zniesienie swobody przepływu osób wynikającej z członkostwa w UE, jako zwycięstwo brytyjskich pracowników, od miesięcy obiecywał nową gospodarkę „wyższych płac i wyższych umiejętności”.

W obliczu groźby masowego strajku rząd torysów uciekł się do agresywnego języka. Minister transportu Grant Shapps ostrzegł związki zawodowe w czwartek, gdy strajk zaczął być postrzegany jako nieunikniony, że grozi im „utrata pracy”. „Strajki te są nie tylko próbą wykolejenia reform niezbędnych do zabezpieczenia przyszłości sieci kolejowej, ale mają na celu spowodowanie szkód w najgorszym możliwym momencie, a związek sam sobie zadał ogromny cios” – powiedział Shapps.

Zarówno liderzy związkowi, którzy widzą w postawie rządu przyczynę niepowodzenia negocjacji, jak i laburzystowska opozycja oskarżają rząd Johnsona o sprowokowanie, poprzez swoją bierność, konfliktu, który odpowiada im politycznie.

„Chcą doprowadzić kraj do całkowitego impasu, aby podsycać podziały. Zamiast próbować w ciągu ostatniego tygodnia wpłynąć na negocjacje, odmówili rozmów ze związkami zawodowymi i biznesem” – zarzucił rządowi lider Partii Pracy Keir Starmer.

Do strajku dołączą pracownicy innych sektorów, tacy jak nauczyciele, pracownicy publicznej służby zdrowia, a nawet prawnicy pracujący jako obrońcy z urzędu. Wszyscy oni protestują przeciwko niskim płacom, które utrzymują się od lat i które obecnie realnie obniża grozi galopująca inflacja.

– W tej chwili to sami pracownicy organizują się między sobą – powiedziała w poniedziałek Frances O’Grady, zastępca sekretarza generalnego Kongresu Związków Zawodowych (TUC), głównej konfederacji związkowej w Wielkiej Brytanii. – I nie robią tego w myśl jakiejś przemyślanej politycznej strategii, ale dlatego, że miliony z nich stoją w obliczu niskich płac, braku bezpieczeństwa i cięć. Nie mają więc innego wyjścia, jak zagłosować za akcją strajkową – dodała.

Dramatopisarz Michael Frayn ironizował przed laty, że „Brytyjczycy są w stanie bronić do śmierci prawa robotnika do walki o pracę, ale nie tolerują strajku”.

Związki zawodowe i laburzystowska opozycja podejrzewają, że

Johnson, znajdujący się w naprawdę trudnym położeniu z powodu opozycji wewnątrz własnej partii i spadających notowań, nie miałby skrupułów, by naśladować Thatcher i stosować twardą retorykę i środki antystrajkowe, kiedy stopień znużenia utrudnieniami w społeczeństwie osiągnie odpowiednio krytyczny poziom.

Chaos na lotnisku Heathrow

Chaos, jaki zapanował na brytyjskich lotniskach w czasie ferii szkolnych na początku czerwca, nie zniknął. Z powodu braków kadrowych w brytyjskich liniach lotniczych odwołano wówczas setki lotów, a tysiące pasażerów zostało z nieważnymi biletami w ręku. Nie zastąpiono tysięcy pracowników lotów i portów lotniczych, którzy zostali zwolnieni w czasie pandemii. I właśnie w ten weekend góry bagaży zablokowane na londyńskim lotnisku Heathrow nagle ujawniły niedobory siły roboczej w tym sektorze. W poniedziałek władze portu poprosiły linie lotnicze o odwołanie wielu zaplanowanych lotów, aby zyskać na czasie i spróbować przywrócić porządek.

– W tej chwili to sami pracownicy organizują się między sobą – powiedziała w poniedziałek Frances O’Grady, zastępca sekretarza generalnego Kongresu Związków Zawodowych (TUC), głównej konfederacji związkowej w Wielkiej Brytanii. – I nie robią tego w myśl jakiejś przemyślanej politycznej strategii, ale dlatego, że miliony z nich stoją w obliczu niskich płac, braku bezpieczeństwa i cięć. Nie mają więc innego wyjścia, jak zagłosować za akcją strajkową – dodała.

Dramatopisarz Michael Frayn ironizował przed laty, że „Brytyjczycy są w stanie bronić do śmierci prawa robotnika do walki o pracę, ale nie tolerują strajku”.

Związki zawodowe i laburzystowska opozycja podejrzewają, że

Johnson, znajdujący się w naprawdę trudnym położeniu z powodu opozycji wewnątrz własnej partii i spadających notowań, nie miałby skrupułów, by naśladować Thatcher i stosować twardą retorykę i środki antystrajkowe, kiedy stopień znużenia utrudnieniami w społeczeństwie osiągnie odpowiednio krytyczny poziom.

Chaos na lotnisku Heathrow

Chaos, jaki zapanował na brytyjskich lotniskach w czasie ferii szkolnych na początku czerwca, nie zniknął. Z powodu braków kadrowych w brytyjskich liniach lotniczych odwołano wówczas setki lotów, a tysiące pasażerów zostało z nieważnymi biletami w ręku. Nie zastąpiono tysięcy pracowników lotów i portów lotniczych, którzy zostali zwolnieni w czasie pandemii. I właśnie w ten weekend góry bagaży zablokowane na londyńskim lotnisku Heathrow nagle ujawniły niedobory siły roboczej w tym sektorze. W poniedziałek władze portu poprosiły linie lotnicze o odwołanie wielu zaplanowanych lotów, aby zyskać na czasie i spróbować przywrócić porządek.

Więcej postów