Osuwa ci się grunt pod nogami? Zrzuć winę na Unię Europejską – tak wygląda rządowa strategia na wysokie ceny energii. W całej Polsce pojawiły się billboardy informujące, że za wzrost cen prądu odpowiada UE, wcześniej ulotki propagandowe wysyłało PGE. O kontrowersyjne billboardy zapytaliśmy dziennikarza Jakuba Wiecha oraz senatora Stanisława Gawłowskiego.
Jest drożej? To przez Unię!
Od stycznia 2022 roku Polacy dotkliwie odczuli wzrost cen energii elektrycznej. Widzimy to na rachunkach, ale od niedawna również na ulicach. Rząd postanowił wytłumaczyć Polakom, dlaczego płacą więcej. Jest to winna Unii Europejskiej i jej polityki klimatycznej.
Kowalski zobaczył już ulotkę w skrzynce na listy z wielką grafiką, na której pokazano, jak dużo wynoszą unijne koszty emisji CO2, potem usłyszał w „Wiadomościach”, jak Bruksela dobiera się do polskich portfelów. Od końca stycznia dołączono trzeci element – billboardową kampanię „edukacyjną”.
Na ulicach w całej Polsce pojawiły się billboardy, tłumaczące Polakom, że 60 proc. kosztów produkcji energii to opłata klimatyczna Unii Europejskiej. Aby lepiej uzmysłowić sobie ile to 60 proc., umieszczono wielką żarówkę w kolorze flagi UE z 12 gwiazdami. Dla pewności dodano jeszcze znak równości między „polityką klimatyczną UE” a „drogą energią” i „wysokimi cenami”. Teraz nikt nie będzie miał wątpliwości, kto jest winowajcą.
Sponsorem billboardów są Polskie Elektrownie, czyli Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, w których skład 12 spółek produkujących energię, w tym Tauron, PGiNG, Enea czy PGE. Są to podmioty, których polityka klimatyczna bezpośrednio dotyczy i zależy im, żeby energię nadal pozyskiwać z paliw kopalnianych. Dodatkowo w dużej mierze są to spółki Skarbu Państwa, więc prawdopodobnie złożyliśmy się na kolejne rządowe bilbordy.
Kontrowersyjne billboardy
Prawo i Sprawiedliwość nie pierwszy raz sięga po tę formę komunikacji. Tym razem mówi się wprost – jest to czysta manipulacja. O kontrowersyjne billboardy zapytaliśmy dziennikarza Jakuba Wiecha, zastępcę redaktora naczelnego Energetyka24.com oraz senatora Stanisława Gawłowskiego, przewodniczącego Komisji ds. Klimatu.
Według Jakuba Wiecha przekaz umieszczony na billboardach można nazwać manipulacją.
– Same wyliczenia, opierając się na zestawieniu kosztów produkcji energii, nie odzwierciedlają realnego wpływu unijnej polityki klimatycznej na polskie rachunki za energię elektryczną, który jest niższy. Co więcej, tworzy się iluzję pewnego przymusu wzrostu cen za prąd wynikającego z faktu realizacji prawa UE. Tymczasem rzeczywistość wygląda inaczej – mówi dla naTemat.
Jakub Wiech
Polityka klimatyczna UE skonstruowana jest tak, by dociążać finansowo podmioty o wysokiej intensywności emisji, w imię zasady: kto emituje, ten płaci. Wygenerowanie jednej kilowatogodziny energii elektrycznej w Polsce (z energetyką opartą w 70 proc. na węglu) i wytworzenie tej samej ilości energii we Francji (gdzie 70 proc miksu energetycznego to atom) będzie obarczone zupełnie innym kosztem wynikającym z polityki klimatycznej UE. Ten francuski będzie znacząco niższy. Polska ma trzykrotnie wyższą intensywność emisji od średniej unijnej – to wynika z lat zaniedbań, ale teraz za te zaniedbania przychodzi słono płacić.
Senator Gawłowski jest jeszcze surowszy w swoje ocenie. – Jestem absolutnie przekonany, że jest to manipulacja, a wręcz kłamstwo. Eksperci z Forum Energii wyliczyli, że realny wpływ prawa europejskiego na wzrost cen energii to nie 60 proc., a 23 proc. – mówi. – Drugie oszustwo jest takie, że te pieniądze, które wynikają z prawa europejskiego, nie trafiają, tak jak to sugerują billboardy, do Brukseli. Tylko w całości do budżetu państwa polskiego – tłumaczy.
Rzeczywiście, jeśli chodzi o dochody ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, to wracają one do budżetu państwa. W zeszłym roku Polska zarobiła na tym rekordową kwotę 25 miliardów złotych. W jaki sposób? Ma to związek z unijnym „systemem handlu emisjami CO2”, na który zgodziła się Polska.
– W ubiegłym roku było to 25 mld, przy pierwotnie planowanych przychodach z tego tytułu na poziomie 10 mld. Premier Morawiecki ogłosił wielki sukces, że mamy większe wpływy do budżetu. Tylko zapomniał wskazać, że wynikają m.in. z tego, że Polska dużo drożej sprzedała uprawnienia do emisji gazów cieplarnianych, które kupiły m.in. spółki energetyczne. Te pieniądze powinny być przeznaczone w całości na modernizację polskiego systemu energetycznego, np. budowę sieci przesyłowych, a zostały „przejedzone”. Gdyby zostały przeznaczone zgodnie z planem UE, Polacy mieliby prawo do tańszego prądu – tłumaczy Gawłowski.
Fakty i mity‼️#kłamstwaPiS przybrały nowe oblicze. Teraz dotyczą kosztów energii⤵️. Uczestniczy w tym rząd PiS, spółki Skarbu Państwa, TVPiS. Wpływy z emisji CO2 w całości trafiają do budżetu Polski. 23% a nie 60%. Byłyby niższe gdyby w 2016 PiS nie zablokował OZE. #aferyPiSpic.twitter.com/r3N5LUTJzl
– Te pieniądze – generalnie mówiąc – powinny być w 50 proc. przekazywane na rzecz transformacji klimatycznej. Władze mogłyby z nich finansować nie tylko inwestycje infrastrukturalne, ale też systemy wsparcia. Pytanie, na co polski rząd przeznaczył tak ogromne pieniądze? – zastanawia się Wiech.
Na czym polega system handlu emisjami?
System handlu emisjami powstał, aby mobilizować państwa do zmiany technologii z węglowych na inne – przede wszystkim na odnawialne źródła energii. Wygląda to tak, że państwa, które emitują CO2 – płacą, a te, które się zmodernizowały – zyskują. Jednak, żeby kraje i branże mocno uzależnione od węgla nie zbankrutowały, powstał pakiet darmowych emisji. Tyle że rząd, zamiast te darmowe limity przekazać branżom, które ich potrzebują, sprzedał je, zarabiając na nich krocie. Skoro limit został sprzedany, to za emitowany dwutlenek węgla płacimy my, konsumenci.
Zdaniem Jakuba Wiecha system handlu emisjami nie jest idealny, o czym wie sama UE, stąd działania na rzecz jego reformy, np. w zakresie podniesienia efektywności.
– Skok cen uprawnień do emisji (tzw. EUA), który miał miejsce w 2021 roku, był nieprzewidywalny, obecny poziom cenowy tych instrumentów w Polsce może być postrzegany jako przeciwskuteczny – spółki są bowiem drenowane ze środków, które mogłyby przeznaczać na transformację (oczywiście można zastanowić się, czy by je przeznaczały). Do tego dochodzi ryzyko spekulacji, którym wiele podmiotów tłumaczy obecne ceny EUA. Można się było jednak na takie zagrożenia – choć częściowo – przygotować.
Dlaczego rząd obarcza UE odpowiedzialnością za wzrost cen energii?
Zdaniem Jakuba Wiecha rząd znalazł się w sytuacji patowej. – Z jednej strony, ma do czynienia ze sporym ciężarem finansowym, który spadł na barki Polaków. Wysokie ceny energii dotykają wszystkich, nie da się ich przykryć jakimś dogodnym tematem, który uspokoi własny elektorat. Z drugiej strony, sytuacja ta wynika nie tylko z działań Zjednoczonej Prawicy. To jest de facto konsekwencja 30 lat zaniedbań. Uwęglowienie Polski wspierali i Jarosław Kaczyński, i Donald Tusk, i Beata Szydło, i Ewa Kopacz. Ale koszty tego procesu uderzyły w kieszenie Polaków dopiero teraz – mówi.
Dziennikarz tłumaczy, że rząd potrzebował stworzyć narrację, która przerzuci odpowiedzialność na kogoś innego.
– Posłużono się więc zgraną, ale wzbudzającą emocję kartą Unii Europejskiej, którą przedstawiono jako ciało obce, działające jak jakaś Wielka Loża Przeciwników Polski. Tymczasem o kierunku unijnej polityki klimatycznej wiedzieliśmy już od dawna, od 2011 roku mogliśmy spodziewać się, że UE będzie szła w kierunku neutralności klimatycznej. Prawo, które tworzy obecne obciążenia fiskalne dla dużych emitentów, było tworzone za naszą zgodą i z naszym udziałem – stwierdza.
PiS udaje, że stracił pamięć
Pamięć polityków wydaje się być bardzo krótka. Zwraca na to uwagę senator Gawłowski, który przypomina, że pakiet klimatyczny został podpisany w 2007 roku, gdy u władzy było Prawo i Sprawiedliwość.
– Przypomnę, że na pakiet energetyczno-klimatyczny, który jest tak bardzo atakowany przez PiS, zgodził się rząd Jarosława Kaczyńskiego, a podpisał ten pakiet w marcu 2007 Lech Kaczyński. Z kolei na zaostrzenie przepisów, które dotyczą polityki klimatycznej w Europie, czyli „Fit for 55” zgodził się Mateusz Morawiecki w zeszłym roku – wymienia.
Senator podkreśla, że politycy PiS dwukrotnie wyrażali zgodę na taką politykę klimatyczną, więc widać tu pewną hipokryzję.
– Ja ich za to nie krytykują, bo uważam, że sprawy klimatyczne to poważny problem – zaznacza. – Tylko chcę pokazać, że jest to hipokryzja w ich wykonaniu. Zgodzili się, a teraz mówią: „To nie my, to Unia, Tusk zrób coś z tym”.
Warto też dodać, że urzędnicy Komisji Europejskiej zdecydowanie przeciwstawiają się narracji Warszawy w sprawie ETS. Tłumaczą, że liczby przedstawiane przez polski rząd i spółki energetyczne są mylące.
„Niektórzy operują taką liczbą (60 proc. – red.) przeinaczając sens dyskusji i pomijając fakt, że znaczna część tego rachunku składa się z kosztów przesyłu, podatków krajowych i innych opłat” – zaznaczył wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans.
– Gdybym był na miejscu polityków europejskich, to zastanawiałbym się, czy mam do czynienia z poważnymi ludźmi. Właściwie myślałbym, że są to oszuści. Z jednej strony na arenie europejskiej zgadzają się na konkretne rozwiązania, potem wieszają takie bilbordy i sugerują, że pieniądze trafiają do budżetu unijnego i nie mają na to wpływu, a UE jest znowu zła. Od początku do końca jest to fałszywe. To buduje obraz kraju zarządzanego przez zwykłych oszustów – komentuje Gawłowski.
Billbordy w całym kraju
PiS obkleił propagandowymi bilbordami Polskę. Znajdziemy je w centrum Warszawy pomiędzy placem Starynkiewicza a Dworcem Centralnym czy też ul. Szczecińskiej w Goleniowie na zachodniopomorskim. Zwróciliśmy się do Towarzystwa Gospodarczego Polski Elektrownie z zapytaniem o koszty kampanii. Czekamy na odpowiedź. Jednak patrząc po rozmachu, możemy wnioskować, że nie były to małe sumy.
– Mam zamiar zapytać ministra aktywów państwowych (Jacka Sasina- red.), ile łącznie wydano nie tylko na kampanię billboardową, ale też w przekazy medialne w propisowskich mediach, zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym – mówi nam senator. – Wydano ogromne pieniądze, aby wprowadzić w błąd Polaków i przenieść odpowiedzialność na innych – dodaje.
Senator Gawłowski podkreśla też, jak ważne są szybkie zmiany, aby zmniejszyć efekty zamian klimatu, jednak PiS zdaje się nie widzieć problemu. Zamiast tego stawia kolejne billboardy.
– To jakaś katastrofa, bardzo się złoszczę, jak widzę tę manipulację, dlatego staram się tymi faktami walczyć, pokazując realne dane i demaskować ich kłamstwo – mówi Gawłowski. Przytacza też pewną anegdotę:
„Kiedyś usłyszałem, że są tacy politycy, którzy stosują zasadę trzech kopert. Gdy sobie nie radzisz, otwierasz pierwszą kopertą, a w niej rada: Zrzuć winę na poprzedników. PiS przez lata stosował tę strategię, jednak po sześciu latach robi się to monotonne. W drugiej kopercie będzie: Zrzuć winę na czynniki niezależne od ciebie. PiS dziś dokładnie próbuje to robić. W tej opowieści jest jeszcze trzecia koperta, a w niej: Podaj się do dymisji. Ja bym ją zadedykował PiS-owi. Są dokładnie na tym etapie”.