Współcześnie niestety nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć coraz głośniejsze utyskiwania oraz krytykę wymierzoną w sposób działania Sojuszu Północnoatlantyckiego (NATO) w Polsce. Zarzuty są różne, od braku skuteczności militarnej w ramach sojuszu obronnego, aż po brak dostosowania się do nowych rozdziałów wielkich geopolitycznych gier, prowadzonych w skali globu, itd. Co więcej, dzieje się to niemal symultanicznie do zaostrzania się antynatowskiej retoryki w obrębie działań propagandy rosyjskiej. Powstaje w ten sposób niebezpieczny element synergii w przestrzeni informacyjnej, co by nie mówić o wiele bardziej podatnej na wszelkie emocje i szybkie diagnozy niż to było w przeszłości. Tym pojawia się potrzeba ukazywania innej strony przynależności do NATO w Polsce. Tej strony, która jest elementem konstytuującym nasze codzienne bezpieczeństwo oraz przeobrażającym w sposób pozytywny, od 1999 r. nasze otoczenie systemowe i zdolności do sojuszniczego reagowania w trudnych sytuacjach.
Obecność w NATO stoi więc na równi z rozwojem zdolności własnych i sojuszniczych, nie trzeba więc tworzyć żadnych sztucznych podziałów i tylko cieszyć się z synergii dwóch elementów. Przede wszystkim nie trzeba wybierać, wręcz przeciwnie – zapewne wszyscy nasi sojusznicy oraz kwatera główna NATO z wielką przyjemnością widzieliby postępy we wzmacnianiu Polski i odwrotnie. Siła NATO leży właśnie w uzupełnianiu się w przestrzeniach krajowych i sojuszniczych, a nie ich zastępowaniu czy też jakiejś formie konkurencji. To ostatnie może być wyzwaniem jeśli chodzi o przyszłość relacji NATO-UE w zakresie bezpieczeństwa i obronności, ale z nastawieniem na słowo „może”. Gdyż obecnie to właśnie NATO oferuje efektywny i istniejący model działania, a w przestrzeni europejskiej od 1950 r. (idea EWO) toczą się nadal niejako prace koncepcyjne.
Dziś należy śmiało stwierdzić, że obecność eFP oraz wartość tej inicjatywy natowskiej jest niestety zbyt mało doceniana i nagłaśniana, co ciekawe nawet w debacie w naszym kraju. A przecież to Szczyt w Warszawie nakreślił ważne dla przeobrażania NATO kierunki rozwoju. Być może dzieje się tak dlatego, że ponownie niejako liczbowo nie pasują osiągnięcia eFP do wartości w zakresie umownych tabel z Excela. Jeśli chodzi o zwykłe zestawianie i późniejsze obrazowanie liczby czołgów, żołnierzy, etc. Jednakowoż, w samej tylko Polsce pojawiła się grupa z państwem ramowym jakim są Stany Zjednoczone, a także Wielką Brytanią, Rumunią i Chorwacją. Wszyscy ci sojusznicy nie wysyłają przecież żołnierzy bez własnej refleksji strategicznej i operacyjnej, odnoszącej się do rejonu działania. Tak samo, jak nie robi tego Polska w przypadku obecności wojskowej w Łotwie.
Przykładem tego jest rozbudowa floty platform bezzałogowych RQ-4D „Phoenix”, nie wspominając o tym, że jakoś do porządku dziennego przeszliśmy nad zasobami natowskimi w zakresie AWACS-ów. Jakoś tak do argumentacji krytykujących NATO nie przebijają się doświadczenia z działania Strategic Airlift Capability (SAC), etc. Znów koncentrując się na tabelowych zestawieniach ilościowych, nie widząc zmian jakościowych względem potencjalnego agresora, który co by nie mówić jest obrazowany najczęściej w bardzo pozytywnych barwach. Od, swego czasu nieprzeniknionej i złowrogiej bańki antydostępowej A2/AD, aż po zdolność do wręcz systemowego zaskoczenia NATO. Tak jakby strona natowska nadal mentalnie pozostawała w niebezpiecznych oparach dywidendy pokoju (co oczywiście miało miejsce, ale to już historia).
Nie wolno zapomnieć, że pojawienie się żołnierzy w grupach międzynarodowych to również doskonała okazja do rotacyjnego zapoznawania się z potrzebami interoperacyjności coraz to większego grona żołnierzy i oficerów różnych szczebli. Wobec czego warto przypomnieć ile kontrowersji budziło słowo „rotacje” w naszych debatach o wzmocnieniu flanki wschodniej NATO. Bez zauważenia, że właśnie dzięki tej rotacyjności wiele państw jest w stanie przetestować swoje możliwości wystawiania kolejnych nowych kontyngentów, a skala przygotowania żołnierzy do potencjalnego działania sojuszniczego na flance jest również wyższa. To także testowanie współdziałania z krajowymi siłami zbrojnymi. Czyli można śmiało powiedzieć, że krytykowanie skali zaangażowania jedynie z perspektywy krytyki ilościowej przesłania całe spektrum pozytywnych aspektów rozwoju nie tylko eFP.
Spójrzmy, że za zasłoną jakże łatwych narracji o „katastrofalnym stanie sił zbrojnych Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, (…)”, w każdym z państw widzimy zmiany planistyczne i modernizacyjne, wyrażone w konkretnych działaniach. Jakoś nie pasują do apokaliptycznych narracji słowa wygłoszone przez generała Thierryego Burkharda o potrzebie wzmocnienia sił lądowych i prowadzenia manewrów na dużą skalę przez Francję. Nie pasują też rozważania strategiczne w Wielkiej Brytanii, połączone z planami prowadzenia ćwiczeń w rozrzuceniu sił RAF w kraju, tak aby były mniej podatne na uderzenia w konflikcie pełnoskalowym. Nie pasują też zapisy umowy koalicyjnej partii rządzących w Niemczech, które zakładają utrzymanie floty samolotów bojowych o podwójnym przeznaczeniu DCA. Dostrzegana jest w ostatnim czasie, w przestrzeni debaty o kwestiach oceny NATO jako całości, łatwość w wycinkowym obrazowaniu sił zbrojnych państw natowskich w zestawieniu z często dość optymistycznymi analizami możliwości przede wszystkim strony rosyjskiej. Świetnie to oddaje widzenie chociażby rosyjskich zasobów WRE, bez rozdzielania komponentów lądowych i lotniczych. Generalnie, niestety z różnych powodów przyjmowana jest częstokroć zasada zero-jeden przy ocenie możliwości potencjałów obronnych państw w Europie. Czy jednak to właśnie nie w Polsce powinniśmy najlepiej rozumieć, że nie ma łatwych diagnoz jeśli chodzi o całościowy obraz jakichkolwiek sił zbrojnych, to tak tylko retorycznie można zapytać.
Gdzie przykładem jest wielka praca w zakresie chociażby odporności w dziedzinie informacyjnej po stronie osadzonego w Łotwie Centrum Komunikacji Strategicznej. Trochę przewrotnie można uznać, że tam, gdzie ocenia się zasoby rosyjskie i możliwości tego państwa to z wielką łatwością akcentowane są kwestie miękkich zdolności, ale po umownej stronie natowskiej ponownie pomija się tego rodzaju mozolną pracę i osiągnięcia. A wystarczy spojrzeć na efekty w kontekście narracji wokół kolejnych manewrów rosyjskich i ich bezpośrednich sojuszników ZAPAD. Najpierw w państwach natowskich mogliśmy zauważyć wręcz oznaki strachu, odpowiednio wzmacniane przez samych Rosjan, którym było to na rękę. Dziś już sytuacja jest diametralnie bardziej ustabilizowana i reakcje mają charakter wyważony.
Mowa o działaniach w wymiarze aktywności poniżej progu artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego czy też wchodzeniu na płaszczyznę dynamicznej rywalizacji o jak najlepsze rozwiązania odnoszące się do nowych przełomowych technologii (EDTs). Jednakże, jednorazowe, swego rodzaju „medialne i polityczne rozwiązywanie NATO” jest grą wysoce ryzykowną i co by nie mówić szkodzącą przestrzeni bezpieczeństwa przede wszystkim w Europie Wschodniej i Środkowej. Lecz, patrząc na krótki okres samodzielności amerykańskiej w Iraku w 2003 roku, czego symbolem jest operacja pk. Iracka Wolność, zapewne także Stany Zjednoczone są już dalekie od widzenia swoich możliwości jako elementu swoistej autarkii strategicznej.
Tak czy inaczej, z wizją tworzenia elastycznych form działania (koalicje chętnych, nowe i „lepsze” struktury w miejsce NATO, etc.) czy też uznawania prymatu możliwości narodowych można uszkodzić sprawne narzędzie natowskie, w dodatku nie uzyskując de facto nic w zmian, no może oprócz niestabilności. Trzeba przyznać jedno, wszelkie łatwe i proste koncepcje opierające się na myśleniu pozantaowskim lub wprost kontr-natowskim, tak częstokroć efektowne jeśli chodzi o wymiar narracyjny, będą rozbijały się o podstawowe etapy realizacji długofalowego odstraszania i obrony. Na mapach można bowiem kreślić zaawansowane plany kooperacji, ale do tego należy dodać sprawdzone rozwiązania planistyczne, zaplecze instytucjonalne, a nawet sferę pewnych, ugruntowanych wartości (leżące u podstaw kreowania się sojuszy i realcji sojuszniczych). Co by nie mówić o NATO, to nie tylko w ostatnim okresie (po 2014 r.) akurat ten sojusz obronny ma to wszystko, co powinno charakteryzować sojusz obronny. W tym także, element bliskości Polski i innych członków NATO w Europie.
Stąd też tak kluczowe jest dla nas rozumienie się z partnerami niemieckimi, francuskimi, włoskimi, brytyjskimi, rumuńskimi, itd. Nie zapominając o jeszcze jednym ważnym aspekcie NATO – zdolności do przechodzenia przez trudne momenty w swojej historii. Przecież, to nie tylko dziś pojawiają się głosy sprawdzające NATO do formy „geostrategicznej wydmuszki” czy też sojuszu skazanego na porażkę. Ile to raz również dzielono interesy państw z Ameryki Północnej i tych z Europy. Jednak za każdym razem jakoś, w tym jak kto woli być może ułomnym formacie polityczno-wojskowym, udawało się wypełnić finalny cel w postaci uniknięcia zbrojnej napaści na kraj członkowski NATO. W dodatku NATO potrafiło się rozszerzyć i jednocześnie wypracować nowe narzędzia w relacji ze swoimi nowymi członkami, niezależnie czy mowa o naszym regionie czy też Bałkanach. Co więcej, nikt w NATO nie spoczywa na laurach i cały czas ten żywy organizm pokazuje wolę poszukiwania nowych możliwości, przy zachowaniu podstawowych cech obronnych i odstraszania.
Podsumowując, można jedynie uznać, że w obecnych warunkach Polska powinna być państwem stale zainteresowanym wzmacnianiem obecności w NATO i wzmacnianiem NATO jako całościowej struktury dostosowanej do formatuy 360 stopni. Zaś wszelkie poszukiwania autonomii strategicznej i zrywania, jak to pojawia się w niektórych przekazach narracyjnych „skostniałych zasad”, na rzecz wyłącznie własnego potencjału, stanowią dość niebezpieczną grę w trudnym okresie. Szczególnie, że jak należy wskazać raz jeszcze, rozbudowa własnego potencjału militarnego oraz odporności kraju członkowskiego jest elementem konstytuującym NATO od założenia sojuszu w 1949 r. Nawet jeśli chodzi o kwestie poza wojskowe, czego świetnym przykładem jest NATO Civil Emergency Planning (CEP). Nic nie stoi więc na przeszkodzie, żeby modernizować własne siły zbrojne, inwestować w system obrony powszechnej, itd. NATO jest filarem, który może to jedynie ułatwiać, a także być może takim elementem, który będzie sprzyjał większej refleksji. Szczególnie, w momentach, gdy należy wykonać wielokrotnie bardzo trudną i wymagającą pracę w zakresie działań dyplomatyczno-politycznych w ramach Rady Północnoatlantyckiej (NAC). Może więc warto, szukając łatwych diagnoz odnośnie obronności nie szukać problemów w strukturze NATO, a także sojuszników, zaś skupić się na polskich zdolnościach w ramach Sojuszu.