Echa głośnego wypadku w Katowicach nie milkną. Pytanie, jak do niego doszło i co skłoniło kierowcę autobusu do wykonania fatalnego w skutkach manewru, pozostaje otwarte. 31-latek usłyszał już dwa zarzuty: pierwszy dotyczy zabójstwa nastolatki, a drugi usiłowania zabójstwa dwóch innych osób. Grozi mu za to kara do 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocie.
Dalszy ciąg tekstu pod materiałem wideo
Do wypadku doszło w sobotę przed szóstą rano obok przejścia dla pieszych w pobliżu zbiegu ulic Mickiewicza i Stawowej – w ścisłym centrum Katowic. Na dostępnym w mediach społecznościowych amatorskim nagraniu widać, jak kierowca autobusu najeżdża na grupę młodych ludzi, z których część uczestniczyła w bójce na pasie ruchu. Nastolatka znika pod kołami pojazdu, który ciągnie ją przez kilkadziesiąt metrów, zaś jeden z mężczyzn jest popychany przez jadący autobus, inni uciekają na boki.
Kierowca w pierwszych zeznaniach twierdził, że najechał na dziewczynę nieświadomie, rzekomo bał się napaści ze strony awanturujących się młodych ludzi. Obraz całego zdarzenia nabiera nieco innego wymiaru po badaniach toksykologicznych sprawcy.
– We krwi podejrzanego stwierdzono obecność leków przeciwbólowych i przeciwdepresyjnych – powiedział PAP prokurator Aleksander Duda z zespołu prasowego Prokuratury Okręgowej w Katowicach po otrzymaniu w poniedziałek przez śledczych opinii toksykologicznej.
Czy przyjmowane leki mogły wpłynąć na stan zdrowia i świadomości kierowcy? Zdaniem Andrzeja Markowskiego, wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Psychologów Transportu w Polsce, mogły. Tym bardziej że najprawdopodobniej był pod wpływem silnych emocji.
Jego zdaniem mógł to być tzw. afekt patologiczny. – To silna reakcja emocjonalna, która jest nieadekwatna do przyczyny. Pojawia się zazwyczaj u osób niedojrzałych emocjonalnie i społecznie w sytuacji, gdy taka osoba czuje się subiektywnie zagrożona. Tego typu reakcje są nie do pojęcia dla osób z zewnątrz – powiedział Andrzej Markowski portalowi Gazeta.pl. Dodał też, że z dużym prawdopodobieństwem leki antydepresyjne mogły pogłębić ten stan.
Czy kierowca rzeczywiście mógł nie zauważyć i nie zdawać sobie sprawy z tego, że potrącił kobietę?
– On patrzył na drogę, ale nic nie widział. Nie był w stanie ocenić w sposób krytyczny swojego postępowania. Prowadził autobus i ktoś zajął jego drogę. Musiał usunąć tych, którzy bezprawnie zajęli jego teren. Najpierw interweniował klaksonem, a później ruszył do przodu. Tłumaczył, że uciekł, bo czuł niebezpieczeństwo. To nie była sytuacja, w której on z premedytacją chciał kogoś zabić. Chciał po prostu usunąć swoje zagrożenie. To przerażająca sytuacja. Zupełnie niezrozumiała dla obserwatorów – wyjaśnia Andrzej Markowski.
Źródło: Gazeta.pl, PAP
Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści