8 czerwca 1967 r. mieszkańcy kamienicy przy ul. Dąbrowskiego w centrum Katowic postanowili wezwać policję. Z jednego z mieszkań wydobywał się nieznośny fetor, a przy oknach krążył ogromny rój much. Od dłuższego czasu nie widzieli też lokatora – samotnego 34-letniego elektryka. Jak przypuszczali, mężczyzna umarł w swoim mieszkaniu.
Funkcjonariusze nie mogli dostać się do środka przez zamknięte drzwi, wezwali więc na pomoc straż pożarną. Jeden ze strażaków opuścił się po linie, wybił okno i wszedł do mieszkania. Ze względu na smród musiał wcześniej założyć maskę gazową, by nie stracić przytomności.
W całym mieszkaniu porozrzucane były fragmenty ludzkich ciał w zaawansowanym stanie rozkładu. Szczątki leżały na podłodze, w wannie, w drewnianej skrzyni, a nawet w kotle do gotowania bielizny. Policjanci nie byli w stanie stwierdzić, do ilu ofiar należą. Dopiero późniejsze szczegółowe badania w zakładzie medycyny sądowej w Zabrzu pozwoliły orzec, że w kamienicy przy Dąbrowskiego znajdowały się zwłoki czterech kobiet.
Lokator mieszkania – Bogdan Arnold – mimo intensywnych poszukiwań pozostawał nieuchwytny. Po kilku dniach sam zgłosił się na policję. I opowiedział o dokonanych zbrodniach.
Arnold z zawodu był elektrykiem, a do Katowic przeprowadził się siedem lat wcześniej z Legnicy. Za sobą miał trzy małżeństwa, z których urodziło mu się troje dzieci. Wszystkie związki rozpadły się przez jego alkoholizm i skłonność do przemocy.
Pierwszy raz mężczyzna zabił 12 października 1966 r. Tego dnia w katowickim lokalu „Kujawiak” poznał Marię B., 30-letnią prostytutkę. Arnold kupił jej piwo i kilka wódek, po czym kobieta zaproponowała mu wspólne wyjście z baru. Gdy udali się do jego mieszkania, Maria B. zażądała 500 zł za seks. – Myślałem, że poszła ze mną z miłości, a nie dla pieniędzy – mówił później zabójca śledczym.
Arnold zaczął bić kobietę, po czym złapał za leżący w jego mieszkaniu młotek i kilkukrotnie uderzył ją w głowę. Po chwili spostrzegł, że Maria B. nie żyje. – Byłem tak zdezorientowany, że nie wiedziałem co robić i postanowiłem wyjść na miasto. Obawiając się jednak, że ktoś odkryje zwłoki, schowałem je do tapczanu – opowiadał podczas śledztwa.
Po trzech dniach picia alkoholu morderca wrócił do mieszkania i poćwiartował zwłoki. Część fragmentów próbował spalić domowym sposobem, jednak zorientował się, że nie jest w stanie tego zrobić. Usiłował również doprowadzić do rozkładu ciała poprzez zalanie go chlorkiem.
Czytaj także: Tajemnicze zaginięcia i zabójstwa ostatnich lat
Tożsamości drugiej ofiary nie udało się nigdy ustalić, wiadomo tylko, że kobieta miała ok. 40 lat. Arnold poznał ją 12 marca 1967 r. w barze „Mazur”. Gdy poszła z nim do jego mieszkania, zgwałcił ją, pobił, a następnie udusił. Jej ciało również poćwiartował, wyciągając wnętrzności i wrzucając je do rury kanalizacyjnej.
34-latek zabił jeszcze dwa razy – w kwietniu i maju 1967 r. Obie jego ofiary były upośledzone umysłowo i zajmowały się prostytucją. Arnold podstępem związał je, pobił, zgwałcił i zamordował. Ze zwłokami postąpił podobnie, jak w przypadku poprzednich ofiar.
Mężczyzna zorientował się, że nie jest w stanie dużo dłużej ukrywać swoich zbrodni. Zaczął mieszkać poza swoją kawalerką, tułając się po dworcach i pijackich melinach. Gdy policjanci przeszukiwali jego mieszkanie, stał w tłumie przed kamienicą. Sześć dni później sam zgłosił się na komendę i już w trakcie pierwszego przesłuchania przyznał się do zabójstw.
Biegli stwierdzili, że Arnold był psychopatycznym osobnikiem, był jednak poczytalny w momencie popełniania przestępstw. Sąd nie przychylił się do wniosku obrony o kolejne badania psychiatryczne. Arnold został skazany na karę śmierci. Wykonano ją 16 grudnia 1968 r.
Trzech z czterech zabójstw prawdopodobnie udałoby się uniknąć, gdyby policjanci uwierzyli innej ofierze Arnolda. Zaledwie kilkanaście dni po pierwszym morderstwie mężczyzna zwabił do swojego mieszkania Ludmiłę G. Tam związał ją, pobił i zgwałcił, a następnie próbował udusić.
Kobiecie udało się uciec z mieszkania zbrodniarza. Opowiedziała policjantom, o tym co się wydarzyło. Funkcjonariusze zignorowali jednak sprawę, ponieważ Ludmiła G. była prostytutką i nie uznali jej zeznań za wiarygodne.
Czytaj także: „Zapamiętaj, kiedyś o tym nakręcą film”. Historia Rafała K.