Władysław Jagiełło w tajemnicy poślubił własną siostrę. To był jeden z największych skandali epoki

Władysław Jagiełło rokrocznie odwiedzał Wielkie Księstwo Litewskie. Spędzał tam początek zimy, a w styczniu lub lutym ruszał na Ruś Czerwoną i dalej do Małopolski. Nikt nie był zaskoczony, gdy tak samo postąpił w roku 1417. Nie dziwiono się też, że w trasie doszło do jego spotkania z siostrą oraz starą przyjaciółką. Nikt jednak nie wiedział co naprawdę się szykuje.

Elżbieta z Pilczy należała do najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w kraju. W młodości porwana dla posagu, wywieziona z kraju i wykorzystana seksualnie, następnie poślubiła swego wybawiciela, a gdy i ten umarł – powróciła nad Wisłę i weszła w związek z rycerzem lojalnym wobec dworu. Jej trzeci małżonek zginął otruty niedługo po bitwie pod Grunwaldem. Może z ręki Krzyżaków, a może: zawistnych polskich rycerzy.

Wszystkie te zadziwiające wątki z życiorysu Elżbiety stanowiły tylko wstęp do historii jeszcze bardziej niezwykłej.

Możnowładczyni, posiadająca rozległe majątki na dwóch krańcach Małopolski, była bliską przyjaciółką króla Jagiełły. Więcej nawet: ponieważ jej matka w 1386 r. wystąpiła w roli matki chrzestnej Litwina, Elżbietę uważano za siostrę monarchy. „Duchową”, ale taki związek uchodził za nawet ważniejszy niż relacja biologiczna.

Jagiełło ufał Elżbiecie, wielokrotnie ją wspierał, bywał w jej rezydencji w Łańcucie (co potwierdzają zachowane dokumenty). A w 1417 r. , po dwóch czysto politycznych związkach, zamierzał sam wybrać z kim spędzi kolejne lata.

Monarcha wezwał Elżbietę, a także wtajemniczoną w sprawę rodzoną siostrę, księżną mazowiecką Aleksandrę, do Lubomli na Wołyniu – zaraz na wschód od obecnej granicy polsko-ukraińskiej.

Nikt nie zanotował treści rozmów prowadzonych w monarszych komnatach, wśród trzasków płonących polan i uderzeń lodowego wichru o zamkowe mury. Nie da się stwierdzić, czy Elżbieta cokolwiek przeczuwała; czy już wcześniej miała wrażenie, że jej relacja z Jagiełłą jest nacechowana więcej niż zwykłą sympatią. Nawet jeśli tak było, to propozycja i tak musiała wprawić ją w osłupienie.

Jeden z najpotężniejszych monarchów chrześcijańskiego świata proponował jej małżeństwo. Nie żadnej księżniczce, królewnie czy choćby hrabiance, ale właśnie jej: wprawdzie zamożnej i dobrze urodzonej, ale poddanej. Na dodatek kobiecie w średnim wieku, niezdolnej do powicia kolejnych dzieci i zapewnienia państwu następcy tronu, wyjątkowo doświadczonej przez życie i otoczonej plotkami.

To była oferta jak ze snu. Elżbieta miała prawo myśleć, że Jagiełło tylko żartuje, igra z nią. Król wcale jednak nie bawił się kosztem przyjaciółki. Propozycja była zupełnie poważna.

Czy Elżbieta przyjęła ją z miejsca? A może, z typową dla siebie zapobiegliwością, rozważała możliwe konsekwencje, ryzyka i przeciwności? Jakkolwiek było, podczas rozmów w Lubomli zgodziła się zostać narzeczoną króla. I przystała na to, by na razie całą sprawę pozostawić w tajemnicy.

Oczywiście wśród towarzyszy króla zaraz zaczęły krążyć pogłoski. Przeciągające się i powtarzane w kolejnych dniach spotkania z Elżbietą, czy to samotnie, czy w dyskretnym towarzystwie księżnej Aleksandry, budziły oczywiste zaciekawienie. To wzrosło tylko z chwilą pożegnania.

„Kiedy wspomniana Elżbieta odjeżdżała, król obdarował ją futrami i znacznymi darami, tak że ta wielka szczodrość wzbudziła podejrzenia u wielu” – zanotował Jan Długosz. Prawdy na razie nikt jednak nie znał. A przynajmniej – nikt, kto nie był zdolny i gotowy trzymać języka za zębami.

Elżbieta powróciła do domu, Jagiełło natomiast kontynuował zwyczajowy objazd kraju. Kilka dni spędził na swojej ukochanej rozrywce, a więc łowach na grubego zwierza. Potem spod Chełma ruszył do Jedlni w ziemi sandomierskiej, gdzie miał jeden ze swoich ulubionych dworków.

Napłynęło tam „wielu jego doradców”. Tylko najwierniejsi z wiernych mieli szansę dowiedzieć się, co szykuje monarcha. Innych utrzymywano w niewiedzy. Potem Jagiełło odwiedził Sandomierz i Koprzywnicę, gdzie wziął udział w kościelnych uroczystościach odprawionych w pierwszą rocznicę śmierci królowej Anny.

Wtedy też zapewne zakończył oficjalną żałobę po małżonce. Wreszcie w marcu ruszył szerokim łukiem w stronę wschodniej Małopolski i Rusi Czerwonej.

Odwiedził Łańcut i jego właścicielkę. Był u Elżbiety tylko dwa dni – na tyle krótko, by nie prowokować plotek, ale wystarczająco długo, by upewnić narzeczoną, iż jego wola nie uległa zmianie, i ułożyć z nią dokładny plan dalszych działań. „Granowska [tak nazywano ją po trzecim mężu] przyjmowała go wystawnie” – stwierdził zdawkowo, choć z pewnością słusznie, kronikarz.

Z Łańcuta król ruszył na wschód. Jego sunąca niespiesznie kawalkada stawała kolejno w Jarosławiu, Przemyślu, Medyce i Gródku. Następnie na dłużej zatrzymano się we Lwowie i tam władca świętował Wielkanoc. Tymczasem zaufany goniec Jagiełły pędził, nie szczędząc koni, do Wilna.

Był to Jan Mężyk. Człowiek, który przed przeszło dekadą zaczął karierę jako łożny, a więc urzędnik dworski odpowiedzialny za słanie łoża, pościel i bieliznę monarchy. Potem, na polu bitwy pod Grunwaldem, to właśnie on tłumaczył słowa krzyżackich posłów, którzy przybyli z dwoma nagimi mieczami.

Zawsze oddany Jagielle, zaczął być przez niego wysyłany w najważniejsze misje, nawet do władców ościennych królestw. Teraz jechał do wielkiego księcia Litwy Witolda, by oznajmić mu wolę monarchy i wyciągnąć od niego słowa aprobaty. Rezultat poselstwa jest znany, ale niestety tylko z kroniki Jana Długosza.

Dziejopis stwierdził, że adresat „pozwolił, by król przeprowadził do końca swój plan”. Zarazem miał jednak z oburzeniem utyskiwać, że projektowany związek „przynosi hańbę nie tylko królowi, ale i jemu, jego domowi i księstwom”, ponieważ został ułożony „bez zgody jego i jego doradców”, a Władysław „mógł był przez bardziej odpowiednie małżeństwo zapewnić sobie i swoim księstwom ogromne korzyści”.

Sceptycyzm Witolda łatwo zrozumieć, ale już obcesowość jego reakcji i dokładne argumenty budzą wątpliwości. Może rzeczywiście kuzyn Jagiełły tak właśnie ujął sprawę. Ale równie dobrze Długosz, nieznający szczegółów tajnego poselstwa, włożył mu w usta opinie własne i panów koronnych.

Monarcha do samego końca skrywał swe intencje przed polską elitą. Wiedział, że „prałaci i panowie żadną miarą nie dopuszczą, by w zapędzie zawarł taki związek”. Dlatego też wezwał tylko garstkę dostojników, wyznaczył im termin i miejsce, ale nie podał przyczyn zjazdu.

Zaproszenia dostali arcybiskup lwowski, dwóch biskupów, marszałek królestwa, a do tego trzech czołowych urzędników z Krakowa – wojewoda, kasztelan i podkomorzy. Nie jechali do Lwowa, stanowiącego główny ośrodek na Rusi Czerwonej i stolicę metropolii kościelnej, ale do położonego znacznie bardziej na uboczu Sanoka.

Tam też stawiła się księżna mazowiecka Aleksandra (tylko ona opisywana jako „zwolenniczka małżeństwa, które miało zostać zawarte”). A poza nią – oczywiście – i Elżbieta z Pilczy.

Jagiełło dotarł na miejsce w sobotę, 1 maja 1417 roku. „Niepewność, oczekiwanie, niespokojność umysłów były wielkie” – snuł opowieść XIX-wieczny biograf możnowładczyni Klemens Kantecki.

Według historyka „znużony podróżą król do dnia następnego odłożył danie posłuchania. Wieczór spędził wesoło i pełen otuchy na zamku z siostrą i oblubienicą”. Może tak było, ale w źródłach zachowała się tylko wzmianka o dacie przyjazdu. Nastrój i zabawy to już literacka wizja.

Z całą pewnością wiadomo natomiast, że król Władysław czekał z ogłoszeniem decyzji tak długo, by nikt już nie mógł go powstrzymać. Ślub zaplanował na niedzielę, 2 maja. Wtedy dopiero wezwał do siebie panów świeckich oraz hierarchów Kościoła i „wyjawił im swój zamiar”.

Goście byli nie tylko zdumieni, ale wręcz pełni zgorszenia. Podobno każdy bez wyjątku prywatnie sprzeciwiał się ślubowi monarchy z wdową po jego rycerzu. Powodów do oporu nie brakowało. Wiele wyliczył wyjątkowo stanowczy w tej kwestii Jan Długosz.

Kronikarz napastliwie wypominał Elżbiecie, że była „kobietą podstarzałą” czy wręcz „zwiędłą ze starości”, „wyczerpaną urodzeniem nadto wielkiej liczby dzieci”, a do tego „osłabioną ciągłą, uciążliwą chorobą płuc”. Pisał, że sam „stan, w którym się urodziła” nie pozwalał na małżeństwo z królem.

„Szpetny był ten związek, który i u obcych, i u swoich podważył sławę króla” – kwitował. Podobne słowa musiały się cisnąć na usta zwabionym do Sanoka prominentom. Nie mieściło im się w głowach, że królową może być kobieta równa im urodzeniem i pozbawiona dynastycznego rodowodu. Żaden jednak nie odważył się otwarcie wyrazić sprzeciwu.

Jagiełło na świadków uroczystości wybrał ludzi najbardziej sobie oddanych, a przede wszystkim – najmocniej od siebie uzależnionych. Oczywiście zgromadzeni próbowali delikatnie go przekonywać, jeśli nie do zerwania zaręczyn, to przynajmniej do opóźnienia sprawy i przedstawienia jej całej radzie koronnej. To było jednak zupełnie tak, jakby mówili do zamkowych murów.

„Widząc, że króla nie wzrusza [ich gadanina] i że nie można zmienić jego zamiaru, część z nich ustąpiła, a część wyraziła zgodę” – zanotował dziejopis. Jagiełło więcej nie oczekiwał. Z rezydencji raźno ruszył do kościoła parafialnego. Za nim zaś sunęli zasępieni i zdezorientowani możnowładcy.

Przeczytaj też na łamach portalu WielkaHistoria.pl o tym,  jak wyglądała Elżbieta z Pilczy. Czy obrzydliwe opinie na jej temat miały jakiekolwiek uzasadnienie?  

Kamil Janicki – historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak „Damy polskiego imperium”, „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”, „Epoka milczenia” czy „Seryjni mordercy II RP”. Jego najnowsza pozycja to „Damy Władysława Jagiełły” (2021).

FAKT.PL

Więcej postów