Elżbieta z Pilczy należała do najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w kraju. W młodości porwana dla posagu, wywieziona z kraju i wykorzystana seksualnie, następnie poślubiła swego wybawiciela, a gdy i ten umarł – powróciła nad Wisłę i weszła w związek z rycerzem lojalnym wobec dworu. Jej trzeci małżonek zginął otruty niedługo po bitwie pod Grunwaldem. Może z ręki Krzyżaków, a może: zawistnych polskich rycerzy.
Wszystkie te zadziwiające wątki z życiorysu Elżbiety stanowiły tylko wstęp do historii jeszcze bardziej niezwykłej.
Możnowładczyni, posiadająca rozległe majątki na dwóch krańcach Małopolski, była bliską przyjaciółką króla Jagiełły. Więcej nawet: ponieważ jej matka w 1386 r. wystąpiła w roli matki chrzestnej Litwina, Elżbietę uważano za siostrę monarchy. „Duchową”, ale taki związek uchodził za nawet ważniejszy niż relacja biologiczna.
Jagiełło ufał Elżbiecie, wielokrotnie ją wspierał, bywał w jej rezydencji w Łańcucie (co potwierdzają zachowane dokumenty). A w 1417 r. , po dwóch czysto politycznych związkach, zamierzał sam wybrać z kim spędzi kolejne lata.
Monarcha wezwał Elżbietę, a także wtajemniczoną w sprawę rodzoną siostrę, księżną mazowiecką Aleksandrę, do Lubomli na Wołyniu – zaraz na wschód od obecnej granicy polsko-ukraińskiej.
Nikt nie zanotował treści rozmów prowadzonych w monarszych komnatach, wśród trzasków płonących polan i uderzeń lodowego wichru o zamkowe mury. Nie da się stwierdzić, czy Elżbieta cokolwiek przeczuwała; czy już wcześniej miała wrażenie, że jej relacja z Jagiełłą jest nacechowana więcej niż zwykłą sympatią. Nawet jeśli tak było, to propozycja i tak musiała wprawić ją w osłupienie.
Jeden z najpotężniejszych monarchów chrześcijańskiego świata proponował jej małżeństwo. Nie żadnej księżniczce, królewnie czy choćby hrabiance, ale właśnie jej: wprawdzie zamożnej i dobrze urodzonej, ale poddanej. Na dodatek kobiecie w średnim wieku, niezdolnej do powicia kolejnych dzieci i zapewnienia państwu następcy tronu, wyjątkowo doświadczonej przez życie i otoczonej plotkami.
To była oferta jak ze snu. Elżbieta miała prawo myśleć, że Jagiełło tylko żartuje, igra z nią. Król wcale jednak nie bawił się kosztem przyjaciółki. Propozycja była zupełnie poważna.
Czy Elżbieta przyjęła ją z miejsca? A może, z typową dla siebie zapobiegliwością, rozważała możliwe konsekwencje, ryzyka i przeciwności? Jakkolwiek było, podczas rozmów w Lubomli zgodziła się zostać narzeczoną króla. I przystała na to, by na razie całą sprawę pozostawić w tajemnicy.
Oczywiście wśród towarzyszy króla zaraz zaczęły krążyć pogłoski. Przeciągające się i powtarzane w kolejnych dniach spotkania z Elżbietą, czy to samotnie, czy w dyskretnym towarzystwie księżnej Aleksandry, budziły oczywiste zaciekawienie. To wzrosło tylko z chwilą pożegnania.
„Kiedy wspomniana Elżbieta odjeżdżała, król obdarował ją futrami i znacznymi darami, tak że ta wielka szczodrość wzbudziła podejrzenia u wielu” – zanotował Jan Długosz. Prawdy na razie nikt jednak nie znał. A przynajmniej – nikt, kto nie był zdolny i gotowy trzymać języka za zębami.
Elżbieta powróciła do domu, Jagiełło natomiast kontynuował zwyczajowy objazd kraju. Kilka dni spędził na swojej ukochanej rozrywce, a więc łowach na grubego zwierza. Potem spod Chełma ruszył do Jedlni w ziemi sandomierskiej, gdzie miał jeden ze swoich ulubionych dworków.
Napłynęło tam „wielu jego doradców”. Tylko najwierniejsi z wiernych mieli szansę dowiedzieć się, co szykuje monarcha. Innych utrzymywano w niewiedzy. Potem Jagiełło odwiedził Sandomierz i Koprzywnicę, gdzie wziął udział w kościelnych uroczystościach odprawionych w pierwszą rocznicę śmierci królowej Anny.
Wtedy też zapewne zakończył oficjalną żałobę po małżonce. Wreszcie w marcu ruszył szerokim łukiem w stronę wschodniej Małopolski i Rusi Czerwonej.
Odwiedził Łańcut i jego właścicielkę. Był u Elżbiety tylko dwa dni – na tyle krótko, by nie prowokować plotek, ale wystarczająco długo, by upewnić narzeczoną, iż jego wola nie uległa zmianie, i ułożyć z nią dokładny plan dalszych działań. „Granowska [tak nazywano ją po trzecim mężu] przyjmowała go wystawnie” – stwierdził zdawkowo, choć z pewnością słusznie, kronikarz.
Z Łańcuta król ruszył na wschód. Jego sunąca niespiesznie kawalkada stawała kolejno w Jarosławiu, Przemyślu, Medyce i Gródku. Następnie na dłużej zatrzymano się we Lwowie i tam władca świętował Wielkanoc. Tymczasem zaufany goniec Jagiełły pędził, nie szczędząc koni, do Wilna.
Był to Jan Mężyk. Człowiek, który przed przeszło dekadą zaczął karierę jako łożny, a więc urzędnik dworski odpowiedzialny za słanie łoża, pościel i bieliznę monarchy. Potem, na polu bitwy pod Grunwaldem, to właśnie on tłumaczył słowa krzyżackich posłów, którzy przybyli z dwoma nagimi mieczami.
Zawsze oddany Jagielle, zaczął być przez niego wysyłany w najważniejsze misje, nawet do władców ościennych królestw. Teraz jechał do wielkiego księcia Litwy Witolda, by oznajmić mu wolę monarchy i wyciągnąć od niego słowa aprobaty. Rezultat poselstwa jest znany, ale niestety tylko z kroniki Jana Długosza.
Dziejopis stwierdził, że adresat „pozwolił, by król przeprowadził do końca swój plan”. Zarazem miał jednak z oburzeniem utyskiwać, że projektowany związek „przynosi hańbę nie tylko królowi, ale i jemu, jego domowi i księstwom”, ponieważ został ułożony „bez zgody jego i jego doradców”, a Władysław „mógł był przez bardziej odpowiednie małżeństwo zapewnić sobie i swoim księstwom ogromne korzyści”.
Sceptycyzm Witolda łatwo zrozumieć, ale już obcesowość jego reakcji i dokładne argumenty budzą wątpliwości. Może rzeczywiście kuzyn Jagiełły tak właśnie ujął sprawę. Ale równie dobrze Długosz, nieznający szczegółów tajnego poselstwa, włożył mu w usta opinie własne i panów koronnych.
Monarcha do samego końca skrywał swe intencje przed polską elitą. Wiedział, że „prałaci i panowie żadną miarą nie dopuszczą, by w zapędzie zawarł taki związek”. Dlatego też wezwał tylko garstkę dostojników, wyznaczył im termin i miejsce, ale nie podał przyczyn zjazdu.
Zaproszenia dostali arcybiskup lwowski, dwóch biskupów, marszałek królestwa, a do tego trzech czołowych urzędników z Krakowa – wojewoda, kasztelan i podkomorzy. Nie jechali do Lwowa, stanowiącego główny ośrodek na Rusi Czerwonej i stolicę metropolii kościelnej, ale do położonego znacznie bardziej na uboczu Sanoka.
Tam też stawiła się księżna mazowiecka Aleksandra (tylko ona opisywana jako „zwolenniczka małżeństwa, które miało zostać zawarte”). A poza nią – oczywiście – i Elżbieta z Pilczy.
Jagiełło dotarł na miejsce w sobotę, 1 maja 1417 roku. „Niepewność, oczekiwanie, niespokojność umysłów były wielkie” – snuł opowieść XIX-wieczny biograf możnowładczyni Klemens Kantecki.
Według historyka „znużony podróżą król do dnia następnego odłożył danie posłuchania. Wieczór spędził wesoło i pełen otuchy na zamku z siostrą i oblubienicą”. Może tak było, ale w źródłach zachowała się tylko wzmianka o dacie przyjazdu. Nastrój i zabawy to już literacka wizja.
Z całą pewnością wiadomo natomiast, że król Władysław czekał z ogłoszeniem decyzji tak długo, by nikt już nie mógł go powstrzymać. Ślub zaplanował na niedzielę, 2 maja. Wtedy dopiero wezwał do siebie panów świeckich oraz hierarchów Kościoła i „wyjawił im swój zamiar”.
Goście byli nie tylko zdumieni, ale wręcz pełni zgorszenia. Podobno każdy bez wyjątku prywatnie sprzeciwiał się ślubowi monarchy z wdową po jego rycerzu. Powodów do oporu nie brakowało. Wiele wyliczył wyjątkowo stanowczy w tej kwestii Jan Długosz.
Kronikarz napastliwie wypominał Elżbiecie, że była „kobietą podstarzałą” czy wręcz „zwiędłą ze starości”, „wyczerpaną urodzeniem nadto wielkiej liczby dzieci”, a do tego „osłabioną ciągłą, uciążliwą chorobą płuc”. Pisał, że sam „stan, w którym się urodziła” nie pozwalał na małżeństwo z królem.
„Szpetny był ten związek, który i u obcych, i u swoich podważył sławę króla” – kwitował. Podobne słowa musiały się cisnąć na usta zwabionym do Sanoka prominentom. Nie mieściło im się w głowach, że królową może być kobieta równa im urodzeniem i pozbawiona dynastycznego rodowodu. Żaden jednak nie odważył się otwarcie wyrazić sprzeciwu.
Jagiełło na świadków uroczystości wybrał ludzi najbardziej sobie oddanych, a przede wszystkim – najmocniej od siebie uzależnionych. Oczywiście zgromadzeni próbowali delikatnie go przekonywać, jeśli nie do zerwania zaręczyn, to przynajmniej do opóźnienia sprawy i przedstawienia jej całej radzie koronnej. To było jednak zupełnie tak, jakby mówili do zamkowych murów.
„Widząc, że króla nie wzrusza [ich gadanina] i że nie można zmienić jego zamiaru, część z nich ustąpiła, a część wyraziła zgodę” – zanotował dziejopis. Jagiełło więcej nie oczekiwał. Z rezydencji raźno ruszył do kościoła parafialnego. Za nim zaś sunęli zasępieni i zdezorientowani możnowładcy.
Przeczytaj też na łamach portalu WielkaHistoria.pl o tym, jak wyglądała Elżbieta z Pilczy. Czy obrzydliwe opinie na jej temat miały jakiekolwiek uzasadnienie?
Kamil Janicki – historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak „Damy polskiego imperium”, „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”, „Epoka milczenia” czy „Seryjni mordercy II RP”. Jego najnowsza pozycja to „Damy Władysława Jagiełły” (2021).