Demokraci i Republikanie krytykują polski projekt podatku od reklam w mediach. Prezydent Biden na każdym kroku podkreśla, że Stany Zjednoczone będą bronić demokracji i ją promować. Na idyllę w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi polskie władze nie mają co liczyć.
Demokratyczny kongresmen Gregory Meeks z Nowego Jorku, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, wydał 11 lutego, czyli wkrótce po ogłoszeniu przez Mateusza Morawieckiego planów opodatkowania zysków z reklam, następujące oświadczenie:
„Jestem głęboko zaniepokojony działaniami rządów Polski i Węgier, które dążą do ograniczenia wolności prasy w swoich krajach, starając się usunąć niezależne i bezstronne dziennikarstwo oraz uciszyć media krytyczne wobec działań ich rządów. W Polsce 15-procentowy podatek od reklam jest jawnym atakiem na niezależne firmy medialne, które już teraz z trudem konkurują z mocno dotowanymi przez państwo mediami publicznymi. Podobnie decyzja Węgier o zdjęciu z anteny Klubradio, jednego z ostatnich ocalałych na Węgrzech niezależnych nadawców radiowych, jest kolejnym gwoździem do trumny niegdyś prężnie działającej wolnej prasy na Węgrzech” – stwierdził nowojorski polityk. I wezwał rządy Węgier i Polski do porzucenia prób uciszenia niezależnych mediów oraz do przestrzegania wartości, jakich oczekuje się od członków transatlantyckiej wspólnoty demokracji.
Oświadczenia w sprawie Polski takie jak to zdarzają się ostatnio kilka razy w roku i są zwykle dość ponure w treści. W 2020 roku ówczesny przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Izby Eliot Engel zabrał głos dwukrotnie, najpierw apelując do Andrzeja Dudy, by zawetował godzące w praworządność ustawy zmieniające ustrój sądów, potem wzywające Donalda Trumpa, by nie wpuszczał do Białego Domu tuż przed wyborami w Polsce naszej głowy państwa, ze względu na „autorytarne tendencje” rządzących nad Wisłą i „lansowanie przez Dudę szokującej homofobii i stereotypów wymierzonych w LGBT”.
Republikanie też krytykują
Tymczasem w ślad za demokratą poszła też prawica. Republikański wiceprzewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Michael McCaul oraz jego senacki odpowiednik Jim Risch, także republikanin, który oprócz tego jest przewodniczącym Konwentyklu ds. Polski Senatu wydali 16 lutego następujące oświadczenie w sprawie ich obaw związanych z proponowanym przez rząd Polski podatkiem od reklam w mediach: „Cieszymy się, że polski rząd wsłuchuje się w obawy zarówno niezależnych mediów, jak i społeczeństwa obywatelskiego i może uczynić proponowany podatek bardziej sprawiedliwym. Jednak nadal obawiamy się, że proponowany podatek będzie jeszcze bardziej niekorzystny dla niezależnych firm medialnych w porównaniu do państwowych mediów, które otrzymują dotacje rządowe” – stwierdzili politycy.
Trzeba tu podkreślić, że to, że w tak stanowczy jak na amerykańskie standardy komunikacji sposób głos zabrali republikanie, co zresztą część waszyngtońskich insiderów zaskoczyło, dowodzi że sprawa jest na Kapitolu traktowana bardzo poważnie i prawica będzie współpracować z rządzącymi demokratami w sprawie ewentualnych działań wobec Polski.
„Wolność prasy jest filarem każdej skutecznej demokracji. Spadek Polski z 18. na 62. miejsce w Rankingu Wolności Prasy Reporterów bez Granic w ciągu zaledwie sześciu lat jest niepokojącym trendem i wzywamy rząd Polski do podjęcia kroków w celu odwrócenia tego kierunku poprzez ponowne rozważenie tego niesprawiedliwego podatku. Polska ma zacną historię walki o swobody obywatelskie, a jako członek Unii Europejskiej musi przestrzegać najwyższych standardów zasad demokratycznych” – dodali kongresmen McCaul i senator Risch.
Co do wspomnianego w oświadczeniu kongresmenów rankingu: Polska jest na 62. pozycji na świecie i sytuację nad Wisłą uważa się za „problematyczną”. Dla porównania: Czechy są na 40. pozycji, Rumunia – 48., a Węgry na 89. Europejską stawkę zamyka Bułgaria na 111 ze 180 przebadanych państw i terytoriów. W styczniu 2016 roku Komisja Europejska wyraziła również obawę, że Polska może przeciwstawiać się wartościom Unii Europejskiej zatwierdzając ustawę, która daje rządowi bezpośrednią kontrolę nad rekrutacją w programach telewizyjnych i radiowych. Bruksela wysłała wówczas w tej sprawie list do ówczesnego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego.
Wolność słowa, głupcze
Sytuacja z wolnością słowa jest przez Amerykanów traktowana ze śmiertelną powagą. Urzędnicy z Kongresu, Departamentu Stanu i agencji odpowiedzialnych za krzewienie demokracji i pomoc rozwojową dziwią się, że polskie władze i znaczna część mediów przemilczała temat oświadczeń Meeksa, McCaula i Rischa, bowiem kolejne kroki Amerykanów mogą być poważniejsze.
Trzeba przy tej okazji, ponownie, wspomnieć o tym jak polski rząd i przychylne mu media opisywały ostatnio dwie kluczowe rozmowy na najwyższym szczeblu. Pierwszą odbył szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jake Sullivan z Krzysztofem Szczerskim, w styczniu zdegradowanym z szefa Gabinetu Prezydenta RP do pełnomocnika do spraw utworzenia Biura Polityki Międzynarodowej w Pałacu Namiestnikowskim. Drugą – sekretarz stanu USA Tony Blinken z szefem polskiego MSZ Krzysztofem Rauem. W obydwu króciutkich relacjach zamieszczonych na stronie Białego Domu (z pierwszej konwersacji) i resortu dyplomacji (z drugiej) pada informacja, że Amerykanie poruszyli kwestię wolności mediów oraz ochrony praw człowieka. Polskie wersje, o wiele dłuższe i zawierające mnożące się wątki, na dwa ostatnie tematy milczą.
Wygląda na to, że – na pewno na poziomie komunikacyjnym – takie terminy jak demokracja, wolność słowa i swobody obywatelskie nie mają dla PiS-u żadnego znaczenia. A jeżeli chce się dobrze żyć z Ameryką, co zdaje się obecna polska władza na każdym kroku określa jako priorytet polityki zagranicznej, to kardynalny błąd.
Wystarczy przypomnieć, że Joe Biden powiedział niedawno na dorocznej konferencji ds. bezpieczeństwa międzynarodowego w Monachium, w której z powodu pandemii uczestniczył zdalnie, że debata o kierunku rozwoju świata toczy się między tymi, którzy twierdzą, że autokracja jest najlepszą drogą naprzód, i tymi, którzy rozumieją, że demokracja to podstawa, by stawić czoła światowym wyzwaniom. „To punkt zwrotny. Każdą swoją komórką wierzę, że demokracja musi zwyciężyć” – dodał.
O pieniądzach na soft power, dyplomację publiczną i walkę o wolność słowa na całym świecie decyduje Kongres. W nowym budżecie znalazł bardzo ważny dla nas przepis. W liczącym ponad pięć tys. stron tekście poprawki Izby Reprezentantów do senackiej wersji Ustawy o środkach skonsolidowanych (Consolidated Approprations Act), uchwalonej 21 grudnia zeszłego roku, czyli przed zaprzysiężeniem nowego Kongresu, ale już po zwycięstwie Joego Bidena i ogłoszeniu, że szefem dyplomacji będzie Tony Blinken, na stronie nr. 1507 pojawia się następujący ustęp:
„Funduszy przyznanych w ramach pozycji »Pomoc dla Europy, Eurazji i Azji Środkowej«, będzie nie mniej niż 20 mln dol. Zostaną one udostępnione na wzmocnienie demokracji i społeczeństwa obywatelskiego w Europie Środkowej, w tym na przejrzystość, niezależne media, rządy prawa, ochronę praw mniejszości i programy zwalczania antysemityzmu”.
Kongres zdecydował o zarezerwowaniu w budżecie środków, a o ich rozdysponowaniu zdecyduje resort Blinkena i, najprawdopodobniej dotychczasowy, powołany przez Trumpa we wrześniu 2018 roku wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za nasz region, Matthew Boyse – zawodowy, apolityczny urzędnik. Jak się dowiedzieliśmy w Waszyngtonie nic na razie nie wskazuje, by miał zostać odwołany.
Co do alokacji wspomnianych funduszy: pamiętajmy, że Ameryka i jej rząd przywiązani są do procedur. Władza ustawodawcza uchwala budżet, władza wykonawcza decyduje jak go wykonać. Obie są z tego rozliczane co do centa. Scenariusz, że dzwoni Biały Dom, a tym bardziej jakaś lokalna wersja Nowogrodzkiej, jest niemożliwy.
Z tego, co OKO.press usłyszało nad Potomakiem, wynika, że nastąpi teraz proces ewaluacji kondycji praworządności w Polsce, a także praw LGBT i sytuacji wolnych mediów, po którym amerykański MSZ zdecyduje jak wydać u nas owe 20 mln dolarów.
Mówi się, że priorytetem w kwestii mediów są Węgry, bo tam sytuacja jest najgorsza, następna pozycja na liście to Polska, a dalej Rumunia i Bułgaria. Do 2020 roku sytuacja w Warszawie nie wprawiała kongresmenów i senatorów w taki niepokój jak sytuacja w Budapeszcie. To się zmieniło, odkąd ruszył PiS-owski walec. 15-procentowy podatek od reklam to nie wszystko. Wypada przypomnieć, że późną jesienią kontrolowany przez władzę Orlen kupił niemiecki koncern Polska Press. Repolonizacja miała wg zapewnień PiS dostosować polski rynek medialny do „standardów zachodnich”. Skończyło się standardem autorytarnym: PiS na wzór Orbána podporządkowuje media za pomocą państwowych spółek.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zgodził się na transakcję. Spółka skarbu państwa z sektora energetycznego sfinalizowała przejęcie wspomnianej grupy mediowej 1 marca. „PKN Orlen jest formalnym właścicielem Polska Press, która wchodzi obecnie w skład Grupy Kapitałowej Orlen” – napisano w komunikacie prasowym. Tego samego dnia ze stanowiska prezesa zarządu koncernu prasowego ustąpiła Dorota Stanek.
Amerykańscy kongresmeni obawiają się, że powtórzy się u nas scenariusz węgierski. W lipcu na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” Dominik Héjj pisał, że naciski rządu i prorządowi oligarchowie praktycznie zlikwidowali wolną prasę nad Balatonem. „Politycy, którzy nawołują do repolonizacji mediów, często powołują się przy tym na wzorzec węgierski. (Np. po wygraniu przez PiS wyborów w 2015 r. ówczesna przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu Elżbieta Kruk mówiła w wywiadzie udzielonym Telewizji Republika, w kontekście konieczności zmniejszenia na rynku mediów udziału zagranicznych podmiotów, że reformę kierunku dbania o pozycję firm krajowych przeprowadził rząd Viktora Orbána – red.) Jego przeniesienie nad Wisłę oznaczałoby głębokie przekształcenia na rynku, które dotknęłyby nie tylko tytułów opozycyjnych, lecz także mediów sprzyjających władzy” – wspominał Héjj.
We wrześniu 2018 roku powołano Środkowoeuropejską Fundację Prasy i Mediów, na której czele stanął Gábor Liszkay, protegowany Orbána. Do końca listopada 2018 do tego podmiotu wniesiono aportem 475 tytułów prasowych pozostających pod kontrolą zaufanych ludzi szefa rządu. Przekaz przygotowany przez nazywanego ministrem propagandy Antala Rogána z kancelarii Orbána jest przedrukowywany we wszystkich tytułach i staje się obowiązującą wizją świata. Na Węgrzech przy tym nie zaistniało zjawisko rehungaryzacji mediów. Media były tworzone od podstaw bądź przejmowane przez bliskich rządowi oligarchów.
Trzeba też przypomnieć, że nad Wisłę po paru latach przerwy wrócił National Endowement for Democracy. To fundacja non-profit, której celem jest wzmacnianie demokratycznych instytucji na całym świecie, także finansowana przez Kongres. Z jej środków można finansować lokalne i ogólnokrajowe inicjatywy z zakresu mediów, które dbają o obiektywizm i są oddane wartościom liberalnej demokracji.